Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 218
SZKOLNY ŻAGLOWIEC
Pod koniec XIX wieku jeden z duńskich armatorów, Frededrik Stage, wraz z żoną Theą zlecił zbudowanie w Kopenhadze szkolnego żaglowca, mającego pływać pod pieczą założonej przez małżeństwo fundacji Stiftelsen Georg Stages Minde, co można przełożyć na „Fundacja Pamięci Georga Stage”. Zwodowany w 1882 roku statek konsekwentnie nazwano „Georg Stage”, ku czci zmarłego w 1880 roku na gruźlicę w wieku zaledwie 22 lat syna założycieli fundacji.
Statek miał długość 36 metrów, a rozpinane na trzech masztach żagle wspomagane były przez niewielką maszynę parową o mocy zaledwie 49 koni mechanicznych. „Georg Stage” miał służyć szkoleniu kadetów dla duńskiej marynarki handlowej. Obsadę stanowiło 10 oficerów i marynarzy. Zawodową załogę uzupełniało 80 młodych ludzi, marzących o morskiej karierze. Przez lata statek znakomicie wypełniał swoja rolę, ku wielkiej osobistej satysfakcji Frederika i Thei Stage.
„Georg Stage” (oba zdjęcia z 1932 roku)
,
Nadeszła wreszcie noc 25 czerwca 1905 roku. Statkiem dowodził kapitan M.E. Malthe-Brunn, pływający zresztą razem z żoną. „Georg Stage” podchodził do portu w Kopenhadze w znakomitej pogodzie. Wszystkie przepisowe światła zostały starannie zapalone – Malthe-Brunn nie zamierzał dawać przyszłym wilkom morskim złych przykładów. Sam zresztą osobiście znajdował się na pokładzie.
Historia nie wspomina niestety, jakim cudem poprawnie oświetlony statek nie został dostrzeżony przez brytyjski parowiec „Ancona”, ani też dlaczego na żaglowcu nie zauważono zbliżającego się niebezpieczeństwa! Wiemy tylko to, że około 23:30 frachtowiec wjechał w prawą burtę „Georga Stage”, wywalając w niej potężną dziurę. Jeden rzut oka na zakres uszkodzenia wystarczył kapitanowi żaglowca na podjęcie jedynej słusznej decyzji: kazał natychmiast wywołać wszystkich na pokład. Rozkaz wykonano z godną podziwu dyscypliną i spokojem.
Kapitan Mitchell z „Ancony” miał już w tym momencie zastopowaną maszynę, dzięki czemu oba statki pozostały na jakiś czas sczepione ze sobą. Pozwoliło to nas przejście na parowiec 18 osobom, w tym żonie kapitana. Oni już byli bezpieczni.
Po paru minutach „Georg Stage” zaczął coraz szybciej osiadać w stosunkowo płytkiej na szczęście w tym miejscu wodzie. Statek przechylał się na prawą burtę, aż wreszcie dwa przednie maszty złamały się i wpadły do wody, zabierając ze sobą trzymających się ich kadetów. Chłopcy gorączkowo chwytali się pływających drewnianych szczątków, a niektórym udało się znaleźć schronienie na wystającym z wody czubku jednego z masztów.
Ponieważ rejon zderzenia był miejscem ruchliwym, szybko na miejscu zjawił się szwedzki parowiec „Irene”, pod dowództwem kapitana Svenssona. Szwedzi włączyli wszystkie swoje reflektory, oświetlając wrak żaglowca oraz pełne ludzi i szczątków statku morze. W dół poszły szalupy zarówno z „Irene” jak i z „Ancony”, której stalowy dziób niewiele ucierpiał w zderzeniu. Łodzie wyratowały wszystkich widocznych rozbitków, w tym kapitana Malthe-Brunn. Nie doliczono się 22 osób, w większości kadetów. Cała Dania była w szoku.
W śledztwie okazało się, że „Ancona” szła z szybkością 8,5 węzła oraz że czerwone – czyli lewoburtowe - światło „Georga Stage” najpierw było widoczne, a potem znikło z pola widzenia. Gdy z kolei dostrzeżono zielone światło prawej burty, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Poszła natychmiastowa komenda „Maszyna stop!”, co znacznie złagodziło skutki kolizji.
Ponieważ wrak stał na płytkiej wodzie podniesiono go, wstawiono na suchy dok i solidnie wyremontowano. Żaglowiec wrócił
do swej poprzedniej roli statku szkolnego, tym razem bez żadnych nieprzyjemnych zdarzeń. W 1934 roku wysłużona jednostkę postawiono „na sznurku”. Statek nie został jednak szczęśliwie rozebrany. Kupił go i wyremontował australijski żeglarz i pisarz Alan Villiers, przemianowując go następnie na ”Joseph Conrad”. Zamiarem nowego właściciela było wykonanie wspaniałego długiego rejsu, z załogą złożoną w znacznej części z nastolatków – było to zatem jakby kontynuacja idei państwa Stage.
Rozbity statek na doku
,
22 października 1934 roku statek rozpoczął w Ipswich dwuletnią podróż odwiedzając Nowy Jork, Rio de Janeiro, Cape Town, a następnie przez Ocean Indyjski do Indii Zachodnich. Po postojach w Sydney, na Nowej Zelandii i na Tahiti, „Joseph Conrad” okrążył „na deser” Horn i 16 października 1936 roku wrócił do Nowego Jorku. Trasa podróży wynosiła aż 92.000 kilometrów!
„Joseph Conrad”
Wprawdzie Villiers napisał i wydał trzy książki o niezwykłym rejsie, ale ostatecznie utrzymanie statku przerosło jego możliwości. Teraz już jako bankrut sprzedał statek amerykańskiemu milionerowi Georgowi Huntington Hartfordowi. Biznesmen zainstalował na żaglowcu porządny silnik, używając następnie statku w charakterze prywatnego jachtu. W 1939 roku najwyraźniej już znudzony już swoją piękną zabawką milioner zdobył się na szczodry gest i sprzedał statek United States Maritime Commission, instytucją zajmująca się między innymi także szkoleniem morskich kadr. „Sprzedał” i jednocześnie „szczodry gest”? No cóż, cena nie była specjalnie wygórowana: ekscentryczny milioner zażądał za żaglowiec dolarów 1 i do tego jeszcze 1 centa (USD 1,01).
Komisja zapłaciła bez targowania się!
Pomimo, a może zwłaszcza z powodu wojennych lat, „Joseph Conrad” znowu służył jako szkolny żaglowiec. Pływał z młodymi ludźmi aż do roku 1945, kiedy to ostatecznie wycofano go ze służby. Postawiono go przy zacisznej kei, gdzie spędził kolejne dwa lata, aż w końcu ktoś rozsądny wpadł na pomysł przekazania statku do morskiego muzeum w Mystic, gdzie wciąż służy nie tylko jako obiekt muzealny, ale także jako „stacjonarny statek szkolny”. Można go tam nadal podziwiać.
„Joseph Conrad” w muzeum w Mystic
,
--
Post zmieniony (11-04-20 12:12)
|