KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 50 z 121Strony:  <=  <-  48  49  50  51  52  ->  => 
14-08-14 10:35  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 194

UPARTY OGIEŃ

Kalendarz wskazywał wprawdzie grudzień 1965 roku, ale załoga stojącego w Dżakarcie greckiego frachtowca "Omonia II" nie narzekała oczywiście na zimno. Upały dawały się wszystkim we znaki, tym bardziej, że o klimatyzacji na zbudowanym w 1942 roku statku można było tylko pomarzyć. Załadunek przeznaczonej do Amsterdamu kopry musiał się przecież jednak kiedyś skończyć i po kilku dniach statek szedł wreszcie w stronę Kanału Sueskiego. Powoli mijał trzeci już dzień nowego roku, kiedy to na pokładzie rozległy sie dzwonki alarmowe. Ogień w ładowni numer pięć!

Nikt nie stracił głowy. Do wnętrza "piątki" popłynęły strumienie dwutlenku węgla i już następnego dnia kapitan z ulgą powiadomił armatora, że pożar ugaszono w zarodku. Ponieważ jednak kopra należy do ładunków łatwo ulegających w pewnych okolicznościach samozapaleniu, wzmożona czujność nadal obowiązywała.

Dwudziestego trzeciego stycznia, kiedy "Omonia II" znajdowała się już w połowie Morza Śródziemnego, ponownie z piątej ładowni - gdzie znajdowało się 1200 ton kopry - zaczął wydobywać się dym. Rzucono kotwicę na redzie Annaby, ponownie przystępując do akcji gaśniczej. Rozpoczęto rutynowo dwutlenkiem węgla, ale wkrótce - wobec wciąż rosnącego niebezpieczeństwa - rozwinięto węże i strumienie zaburtowej wody zaczęły zalewać wciąż silnie dymiący ładunek. I kiedy wydawało się, że kłopoty wreszcie minęły, przyszła awaria kotła. Początkowo próbowano przeprowadzić naprawy własnymi siłami, ale w końcu - po 14 dniach bezowocnych starań - statek dowlókł się do stoczni w Algierze. Podróż wznowiono dopiero 17 marca. Mierzona regularnie temperatura wewnątrz ładowni nie wskazywała niczego niepokojącego. Czyżby zła passa przeminęła?

Niestety nie. Dwudziestego piątego marca, już po wyjściu na Atlantyk, w piątej ładowni ponownie pojawił się dym. I tak jak poprzednio, energiczne działania doprowadziły do opanowania sytuacji. Zawinięto jeszcze do Hiszpanii po paliwo, po czym bez dalszych już przygód statek zawinął do Amsterdamu. Dokerzy ruszyli najpierw do "piątki", rozładowując ją w znacznym stopniu, po czym rozpoczęto pracę w ładowniach 2 i 3. Dwunastego kwietnia wieczorem zauważono wydobywający się z "dwójki" dym. Błyskawicznie przybyła straż pożarna zaczęła zalewać ładownię wodą. Ze względów bezpieczeństwa "Omonię II" wyciągnięto w portu, po czym osadzono na mieliźnie, gdzie kontynuowano gaszenie. I wtedy zaczęła silnie dymić także "jedynka”...

Pomimo wszelkich wysiłków, żywioł zwyciężył. Dwudziestego pierwszego kwietnia z ładowni pierwszej wystrzelił w górę słup ognia, niszcząc część kadłuba. Do wnętrza wlały się masy wody, gasząc wprawdzie wszystkie pożary, ale także dodatkowo demolując statek. Uszkodzenia okazały się być na tyle poważne, że po prowizorycznym uszczelnieniu kadłuba, statek przeholowano do stoczni złomowej w Hamburgu.

„Omonia II”


--

Post zmieniony (11-04-20 11:40)

 
14-08-14 10:45  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 195

PLATFORMA

Jedną z licznych wiertniczych platform wydobywających ropę naftową na Morzu Północnym był norweski "Alexander L. Kielland". W roku 1980 służył on jednak w nietypowej roli jako tak zwany „flotel” (FLOating hoTEL – pływający hotel) - morski hotel dla robotników wydobywających ropę na połączonej z nim mostem sąsiedniej platformie "Edda". Oparta na pięciu czterdziestometrowej długości nogach konstrukcja winna wytrzymać każdą pogodę, tak samo zresztą jak i setki innych platform, rozsianych po całym święcie. Ogromny "Alexander" już samym swym nader solidnym wyglądem budził zaufanie, a nie kołyszące się nawet podczas silnego sztormu wnętrza pozwalały na pełny relaks po ciężkiej pracy.

Końcówka marca 1980 roku przyniosła Morzu Północnemu wyjątkowo paskudną pogodę, uwieńczoną ostatecznie dziesiątką w skali Beauforta. Wśród 212 ludzi na platformie większość - bo 172 - stanowili Norwegowie. Pozostałych 35 było Brytyjczykami. Po południu 27 marca 85 osób siedziało wygodnie rozpartych w fotelach pokładowego kina, oglądając jeden z filmów z cyklu "zabili go i uciekł". Głos z ekranu przytłumiany był przez wyjący wiatr i huk potężnych fal, walących z impetem o nogi "Alexandra". No cóż, był to sztorm jakich wiele.

Ale wbrew wszelkim inżynierskim obliczeniom jedna z ogromnych, stalowych nóg nie wytrzymała jednak ataku żywiołu! Jak wspominał jeden z uratowanych kinomanów, Brytyjczyk Tom Sylvester "Rozległ się potężny trzask i pokład przechylił się. Następnie wokół zaczęły latać butle z tlenem oraz krzesła, a wszyscy rzucili się ku wyjściu".

Platforma położyła się na boku, tańcząc na falach podczas gdy rozbitkowie rozpaczliwie walczyli o przetrwanie. Szczęśliwie w eter poszły już sygnały alarmowe, co pozwalało mieć nadzieję na szybki - pomimo sztormu - ratunek.

I rzeczywiście niewiele później armada 11 helikopterów, 42 statków handlowych i 5 okrętów wojennych przeszukiwała wody w poszukiwaniu rozbitków. Woda była jednakże tak zimna, że nikt, kogo wywrotka wyrzuciła za burtę, nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Statki podnosiły z powierzchni morza jedno martwe ciało po drugim. Jedynych uratowanych zdjęły z dryfującej platformy helikoptery. Niestety pomimo długotrwałej, pełnej poświęcenia akcji uratowano zaledwie 89 istnień, odnotowując śmierć lub zaginięcie aż 123 osób!

Wrak platformy odholowano najpierw w pobliże Stavangeru, a potem do samego portu. Dokładne oględziny wykazały ekonomiczny bezsens remontu i ostatecznie "Alexandra" odholowano na morze, topiąc przy pomocy ładunków wybuchowych na ponad 700- metrowej głębi. Przypadek ten był najtragiczniejszym wydarzeniem na platformie tyko do 6 lipca 1988 roku, kiedy to eksplozja na "Piper A" - także na Morzu Północnym - przyniosła śmierć aż 166 ludziom.

"Alexander L. Kielland". Po lewej „Edda”


Tak przewracała się platforma


Wrak platformy


--

Post zmieniony (11-04-20 11:41)

 
15-08-14 07:04  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 196

WYSTARCZYŁO, ŻE STERNIK SPANIKOWAŁ…

Niemiecki okręt opancerzony (w angielskiej nomenklaturze „ironclad” – czyli okręt drugiej połowy XIX wieku opancerzony arkuszami stali) „Grösser Kurfürst” był częścią eskadry powołanej do życia 6 maja 1878 roku do służby na tureckich wodach. Eskadra składała się z czterech okrętów: wielki okręt opancerzony „König Wilhelm” – flagowy okręt kontradmirała von Batscha – oraz trzech okrętów opancerzonych „Grösser Kurfürst”, „Preussen” i „Friedrich der Grosse”. Wojna rosyjsko-turecka właśnie się skończyła i okręty miały pilnować niemieckich interesów na Bliskich Wschodzie podczas trwania Kongresu Berlińskiego(*).

Załoga „Grösser Kurfürst” liczyła 497 oficerów i marynarzy, a dowodził nimi kapitan Count Motz, służący poprzednio w Royal Navy (!). W piątek rano 31 maja 1878 roku trzy okręty wyszły z Folkestone. Tylko trzy, ponieważ „Friedrich der Grosse” nie dołączył jeszcze do zespołu. Pogoda była piękna a morze zdumiewająco gładkie. Prowadził okręt flagowy mając po skosie za rufą „Grösser Kurfürst” oraz „Preussen” dokładnie za sobą.

Około 9 rano formacja ujrzała przed sobą dwa żaglowce, idące z prawej strony lewym halsem pod wiatr. Ich kurs przecinał drogę niemieckich okrętów. Znajdujący się bliżej lądu „Grösser Kurfürst”, zgodnie z prawidłami nawigacji ustąpił im drogi kładąc ster na prawo i mijając statki za ich rufami. Po ich przejściu ster wyłożono z kolei mocno na lewo, aby uniknąć wjechania na mieliznę. Z kolei dowódca „König Wilhelm” uznał, że zdąży przejść przed dziobami żaglowych frachtowców. Oceniwszy wreszcie iż taki manewr się nie uda, okręt odbił w prawo. Zbyt późno von Batsch zorientował się jednak, iż z powodu ograniczonego miejsca na manewry doprowadzić to może do zderzenia z „Grösser Kurfürst”! Chcąc ratować sytuację dowódca „Königa” rozkazał zwiększyć szybkość do maksimum i wychylić ster maksymalnie w lewo: tylko taki manewr mógł jeśli już nie dopuścić do kolizji, to przynajmniej zminimalizować jego konsekwencje.

I może wszystko zakończyłoby się szczęśliwie, gdyby nie spanikowanie sternika okrętu flagowego. Tak jakby nie słyszał rozkazu, nadal trzymał ster na wprost! Teraz nic już nie mogło powstrzymać nieuniknionego. Wprawdzie na „König Wilhelmie” zdążono jeszcze dać do maszyny komendę „Cała wstecz!” – a mechanicy zareagowali na to zdumiewająco szybko – ale nie dało to już nic. Zdążono zredukować szybkość zaledwie o trzy węzły.

Idący sześcioma węzłami „König Wilhelm” uderzył w nadal robiący dziewięć węzłów „Grösser Kurfürst”. Pancerna ostroga flagowego okrętu uderzyła w podwodne poszycie „Kurfürsta” dokładnie w środek pomiędzy pierwszym a drugim masztem, rozrywając jego kadłub. Do wnętrza nieszczęsnego okrętu zaczęły wlewać się ogromne ilości wody. Uderzenie zdemolowało także wszystkie szalupy lewej burty.

W jednej sekundzie los „Grösser Kurfürst” został przesądzony. Okręt natychmiast silnie przechylił się na lewo, zachowując jeszcze na tyle sterowności, że przytomny kapitan rozkazał kierować się ku lądowi w nadziei na osadzenie „Kurfürsta” na mieliźnie. Niestety w tym przypadku nie wystarczał najlepszy nawet rozkaz. Zalane zostały kotłownie, okręt stracił maszyny i zatonął po ośmiu zaledwie minutach, osiadając na dnie w dwóch kawałkach. Razem z nim życie straciło 284 ludzi.

Uszkodzony został także – i to poważnie - „König Wilhelm”. Dziób okrętu uległ zmiażdżeniu a cały przedni fragment kadłuba uległ przekoszeniu. Szczęśliwie jednak wręgi okazały się wyjątkowo solidne, nie pozwalając na zalewanie kolejnych przedziałów. Pomalutku okręt dowlókł się do Portsmouth, gdzie skierowano go na dok.

W Niemczech sprawą zajął się sąd. Uznał on winę kontradmirała von Batscha, skazując go na sześć miesięcy więzienia. Na odbycie miejsca kary wyznaczono twierdzę w Magdeburgu. Długo tam nie posiedział. Po zaledwie dwóch tygodniach został objęty łaską cesarza Wilhelma I i wypuszczony na wolność. Czy wrócił do służby w Cesarskiej Marynarce Wojennej? Nie wiadomo.


(*) Kongres Berliński – konferencja zorganizowana przez główne mocarstwa europejskie w Berlinie, w dniach od 13 czerwca do 13 lipca 1878. Jej celem była rewizja warunków traktatu pokojowego w San Stefano (tzw. pokoju wstępnego narzuconego przez Rosję) zawartego 3 marca 1878, który zakończył zwycięską wojnę Rosji z Turcją Osmańską - X wojnę rosyjsko-turecką (1877-1878). Był to największy kongres (tak wielki i podejmujący tak wiele spraw) od czasu kongresu wiedeńskiego (1814-1815).

„Grösser Kurfürst”
,

„König Wilhelm” Z samego kształtu dziobu można się domyślić istnienia podwodnej ostrogi


Mapka pokazująca jak doszło do zderzenia


„Grösser Kurfürst” tonie
,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:42)

 
15-08-14 23:11  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 197

JAK TO WIDZIELI BRYTYJCZYCY

W Opowieści 84 przedstawione było zatopienie przez U-9 trzech brytyjskich pancernych krążowników „Aboukir”, „Houge” i „Cressy”. Przedstawione przede wszystkim na podstawie relacji dowódcy U-9. Dla skompletowania pełni obrazu popatrzmy teraz dlaczego krążowniki się tam znalazły i w ogóle, jak przebieg wydarzeń relacjonują z kolei Brytyjczycy. Jest kilka znaczących różnic: na przykład czy „Hogue” został rozerwany wybuchem amunicji, czy też poszedł na dno tak, jak storpedowanemu okrętowi przystoi. A co jest prawdą? Nieważne o detale: i tak najważniejszą prawdą jest to, że malutki okręt podwodny bezkarnie zatopił trzy wielkie okręty.

W chwili wybuchu I wojny światowej, 7 Eskadra Krążowników składała się z czterech okrętów: ”Bacchante” – flagowy okręt kontradmirała Henry’ego H. Campbella, „Aboukira”, „Cressy” i Houge’a”. Każdy z nich miał około 12 lat. Grupa do której należała eskadra, znana była jako „Southern Force” mającą za zadanie ochronę belgijskich wybrzeży oraz dowodzenie siłami kontrolującymi wschodnie wejście do Kanału Angielskiego (English Channel – Kanał La Manche). Stałe patrolowanie tych wód przypisano Pierwszej i Trzeciej Flotylli Niszczycieli, pilnujących Dogger Bank oraz Broad Fourteens, czyli akwenu przy Holandii, sięgającego aż do południowej części Dogger Bank. W razie potrzeby niszczyciele miały być wsparte przez ciężkie okręty, stacjonujące u ujścia Tamizy.

19 września 1914 roku 7 Eskadra pozbawiona została okrętu flagowego, który musiał pójść na dok. Dowództwo nad pozostałą trójką objął komandor Drummond na „Aboukirze”. Pogoda w tym okresie była tak fatalna, że odwołano malutkie niszczyciele do bazy oraz wycofano z Dogger Bank krążowniki, koncentrując je na akwenie Broad Fourteen. Sztorm dmuchał przez kolejne dwa dni, przez co ciężkie okręty pozbawione były zwyczajowej osłony niszczycieli. Nie można było jednakże wycofać także krążowników, ponieważ miały do wykonania ważne zadanie: w nocy z 19 na 20 września osłaniały transportowce, przewożące z Dover do Dunkierki żołnierzy, którzy potem wzięli udział w walkach pod Antwerpią. Podczas tego przerzutu zgodnie z rozkazem kontradmirała Arthura C. Christiana, dowodzącego „Southern Force”, krążowniki zygzakowały po wyznaczonym akwenie rozglądając się za okrętami podwodnymi. Admirał najwyraźniej nie pomyślał, że w tak ciężkich sztormowych warunkach żaden z ówczesnych kruchych okrętów podwodnych nie miałby i tak szans na jakąkolwiek skuteczną akcję.

Dwudziestego drugiego sztorm zaczął tracić na swej sile. Trzyokrętowa eskadra szła z szybkością 10 węzłów nie zygzakując, pomimo braku osłony niszczycieli! Okręty znajdowały się o około 30 mil na południowy-zachód od holenderskiego Ijmuiden.

O 6:30 rano w prawą burtę „Aboukira” trafiła torpeda, powodując 20-stopniowy przechył. Bardzo krótko potem komandor Drummond wydał rozkaz opuszczenia okrętu. O dziwo zdążono opuścić zaledwie jeden kuter, co nie najlepiej świadczyło o wyszkoleniu załogi. Znajdujący się w wodzie rozbitkowie chwytali się jakiegokolwiek pływającego elementu ze swego okrętu. Pierwszą myślą komandora było wejście na minę, ponieważ nigdzie nie było ani śladu okrętu podwodnego. Tak jakby zwyczajem U-bootów było wynurzanie się przy obcych jednostkach, aby świętować zatopienie jednej z nich…

„Aboukir” pozostał na powierzchni zaledwie przez 25 minut, po czym obrócił się wzdłuż osi, trwając tak kilem do góry jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie poszedł na dno.

Po eksplozji u burty „Aboukira” pozostałe dwa okręty zastopowały i zaczęły opuszczać na wodę swoje szalupy. Z „Hogue” zaczęły lecieć do wody także stoły i krzesła, aby znajdujący się w wodzie marynarze mieli się czego uczepić. I tak trwała akcja ratunkowa aż do chwili, gdy jedna po drugiej dwie torpedy trafiły w „Hogue’a”. Po kilku minutach dostrzeżono wynurzony po lewej burcie U-boot, do którego natychmiast otworzono ogień. Wkrótce jednak działa przestały wypluwać pociski, ponieważ okręt wnet przekręcił się i zatonął.

Jeśli naprawdę dostrzeżono U-9 na powierzchni i nawet go ostrzelano, tym bardziej zastanawiające było postępowanie dowódcy trzeciego z krążowników, „Cressy”. Dowodzony przez komandora R.W. Johnsona okręt stał nieruchomo nawet wtedy gdy już musiał wiedzieć obecności okrętu podwodnego! Wszystkie jego szalupy znajdowały się na wodzie, podejmując rozbitków. I wtedy trafiły go dwie kolejne torpedy wystrzelone przez U-9, a po jakimś czasie kolejna. Zaledwie po 15 minutach od otrzymania ostatniego ciosu z powierzchni wody zniknął trzeci i ostatni z krążowników. Załoga „Cressy” znalazła się zresztą w najgorszej sytuacji, bo jej znajdujące się na wodzie szalupy wypełnione były rozbitkami z dwóch wcześniej zatopionych okrętów. Życie ocaliło tylko niewielu ponad 800 marynarzy podjętych z wody przez holenderskie parowce „Flora” i „Titan”, oraz dwa brytyjskie statki rybackie.

Ciekawe, że w annałach nigdzie nie ma mowy o tym, czy Admiralicja zastanawiała się w jaki sposób ciężkie okręty mogły tak szybko zatonąć po otrzymaniu zaledwie jednej, dwóch i trzech torped? Być może winą było to, że okręty te budowano dwanaście lat wcześniej, kiedy to nikt nie myślał o solidnym opancerzeniu burt pod wodą, bo i nikt nie myślał na poważnie o torpedach wystrzeliwanych z okrętów podwodnych. Solidny dziób – owszem, bo można nim najechać na minę. Ale burty? I pewnie to był główny powód niezwykłego sukcesu U-boota


„Cressy”, „Aboukir” i „Hogue”
, ,

Tonie „Aboukir” (trzy pierwsze ilustracje) i „Cressy” – czwarta
, , ,

Dwie widokówki wydane podczas wojny w Niemczech
,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:44)

 
17-08-14 08:39  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 198

KSIĘŻNICZKA GWIAZD

Prom był duży, bo mierzył aż 193 metry. Nie miał może najpiękniejszej sylwetki, ale nie przeszkodziło to nazwać do górnolotnie „Princess of the Stars”. Zbudowany w 1984 roku prom odkupili w 2004 Filipińczycy, kierując go na zawsze potrzebującą morskiego transportu linię Manila – Cebu City, miasta na wschodnim wybrzeżu wyspy o tej samej nazwie. Prom miał miejsca dla 788 pasażerów i 427 samochodów. Jego tak zwana prędkość eksploatacyjna (niższa od maksymalnej) wynosiła 21 węzłów.

20 czerwca 2008 filipińskie służby hydrometeorologiczne (Philippine Atmospheric, Geophysical and Astronomical Services Administration - PAGASA) wydały biuletyn informujący o tajfunie Frank, który powstał nad wschodem wyspy Samar i kierujący się na południe Luzonu. Pierwszy stopień ostrzeżenia obowiązywał Manilę i niektóre rejony Cebu, a drugi stopień północne Cebu i wyspy Romblon.

Marimer, kapitan promu przyjrzał się dokładnie ostrzeżeniu i uznał, że jego statek nie ma szans natknięcia się na tajfun w drodze do Cebu. O 20:04 rzucono cumy. Oficjalnie na burcie znajdowało sie 862 osoby, w tym załoga ale filipińskim zwyczajem na prom dostali się także dodatkowi pasażerowie, nie posiadający biletów...

Jedno z praw Murphy’ego mówi, iż jeśli coś może pójść źle, to pójdzie. I w tym przypadku amerykański inżynier miał rację. Tajfun niespodziewanie zmienił swój kurs, o czym szybko poinformowała PAGASA. O 23:30 filipińska Straż Ochrony Wybrzeża zaleciła pozostanie w porcie wszystkich statków, znajdujących się w nowo wyznaczonym rejonie. W tym czasie „Princess of the Stars” płynęła blisko Corregidoru.

O 5 rano następnego dnia wyszedł kolejny biuletyn PAGASA informujący o kolejnej zmianie kursu tajfunu. W półtora godziny później port w Manilii poradził „Princess of the Stars”, aby w razie potrzeby szukała dla siebie bezpiecznego miejsca. Około 11:30 kapitan skontaktował się z armatorem informując, że ma kłopoty z maszyną i że statek osiadł na mieliźnie blisko wyspy Sibuyan. Po 25 minutach armator Sulpicio Lines podniósł alarm, ale ze względu na pogodę, żadna jednostka ratownicza nie mogła wyjść w morze.

Według zeznań złożonych przez kilku pasażerów, około południa 21 czerwca atakowany przez ogromne fale statek zaczął kłaść się na burtę, a kapitan polecił wszystkim założenie kamizelek ratunkowych. Przechył spowodowany był nie tylko falami i wiatrem, ale także bez wątpienia setkami aut, które po zerwaniu sie zamocowań poleciały na jedna stronę.

Wysłano wezwanie o pomoc, po czym radiostacja zamilkła. Być może radiooficer opuścił stanowisko, myśląc teraz już tylko o sobie. Ponieważ „Princess” miała coraz większy przechył, kapitan rozkazał opuścić wszystkim opuścić statek. Wielu pasażerów nie miało na sobie kamizelek, ale marynarze patrzyli tylko, jak uratować siebie. Ludzie zaczęli skakać do wody, na której unosiło się zaledwie kilka tratew. Przechył pogłębiał się, aż wreszcie statek obrócił się do góry dnem, opierając się środkową częścią nadbudówki o rafę. Na powierzchni widać było już jedynie fragment dziobu.

Z powodu stanu morza żadna jednostka ratownicza nie mogła wyjść w morze przez następne 24 godziny. Dopiero w południe 22 czerwca pojawiły się one przy wraku. Pierwsi z przybyłych na miejsce ratowników meldowali o dziurze w kadłubie, ale ewidentnie wzięli za nią otwór steru strumieniowego.

Na miejscu nie zastali nikogo żywego, ponieważ tych którzy posiadali kamizelki, prądy zniosły daleko od miejsca tragedii. Podejmowano ich jednego po drugim przez wiele następnych godzin, często napotykając jedynie martwe ciała kołyszące się w rytm fal uspokojonego już morza.

Akcje ratowniczą przy wraku zakończono szybko, nie widząc szans przeżycia ludzi uwięzionych we wnętrzu przewróconego statku, mimo że z pewnością sporo ludzi umierało tam, gdy poduszka powietrzna w której się znajdowali, coraz bardziej przesiąkała dwutlenkiem węgla.

Straż Ochrony Wybrzeża poinformowała oficjalnie o uratowaniu 48 osób, oraz o znalezieniu czy to w wodzie czy też na plażach odległych nawet wysp 67 ciał – wśród których znajdowali się jednakże także ludzie z innych zatopionych przez tajfun statków. Oficjalnie za zaginionych uznano 862 osób.

Ponieważ statek stał oparty solidnie o rafę, zatrudniono nurków do wydobywania z wnętrza promu martwych ciał. Praca ta szybko jednak została przerwana, gdy armator poinformował w końcu o niebezpiecznym ładunku przewożonym – nielegalnie! - przez prom. Było to 10 ton pestycydu o nazwie endosulfan.

Specjalnie wyekwipowani nurkowie wyciągnęli wreszcie z wraka pestycyd i przy okazji trochę innych niebezpiecznych substancji, po czym w październiku kontynuowano wyciąganie z wraka zwłok. Znaleziono raptem 199 ciał. Ze względów bezpieczeństwa płetwonurkowie zresztą nie wpływali do miejsc takich jak maszynownia, czy niektóre pomieszczenia pasażerskie.

Po dokładnej analizie przypadku sąd odebrał armatorowi, Sulpicio Lines, licencję na przewóz pasażerów, a to ze względu na wypuszczenie statku z portu mimo ostrzeżenia przed tajfunem. Miało to przez dłuższy czas ogromne – negatywne - znaczenie dla całych Filipin, ponieważ armator ten był drugim pod względem wielkości promowym operatorem w tym kraju. Uznano także winę kapitana Marimona, tyle że on sam nie przeżył katastrofy. W maju 2010 wrak został przecięty na pół i odholowany na płytszą wodę, gdzie panowały znacznie bezpieczniejsze dla nurków warunki. Znaleziono wtedy szczątki kolejnych 47 osób.


„Princess of the Stars”
,

Mapka sytuacyjna


Tak prom osiadł na rafie


Bezradni ratownicy na próżno krążyli wokół wraka
, ,

Prasa informuje o tragedii


--

Post zmieniony (11-04-20 11:45)

 
18-08-14 07:46  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 199

„PRINCESS VICTORIA”

Pierwszy prom pasażersko-samochodowy o tej nazwie został zwodowany 21 kwietnia 1939. Miał on obsługiwać linię pomiędzy Stranraer (szkockie miasto nad Morzem Irlandzkim) a Larne (miasto na wschodnim wybrzeżu Irlandii). Nigdy jednak nie mógł wykazać tam swojej przydatności, ponieważ natychmiast po zakończeniu prac wyposażeniowych statek został 10 września zarekwirowany przez Admiralicję i przystosowany do stawiania min. Uzbrojenie stanowiło 1 działo 102 mm, 2 pojedyncze dwunastofuntowe (czyli strzelające pociskami o wadze 12 funtów) działka przeciwlotnicze. Do tego 244 miny.

Wojenne dzieje „Princess Victorii” nie trwały długo. 19 maja 1940 roku statek wpadł na niemiecką minę położoną u ujścia rzeki Humber i zatonął z całą 36-osobową załogą.

Po wojnie armator pechowego statku – London, Midland @ Scottish Railway – zlecił wybudowanie kolejnej „Princess Victorii” na podstawie tych samych, przedwojennych planów.


„Princess Victoria”


Tak jak poprzedni, także i nowy prom miał rufową rampę prowadzącą do pokładu samochodowego. Przed wyjściem w morze, z tyłu rampy zamykano mającą półtora metra wysokości bramkę. Po doliczeniu do tego wysokości burty w tym miejscu, a także przy założeniu że statek nie będzie w razie czego sztormował rufą do fali, powinno to w założeniu projektantów gwarantować pełne bezpieczeństwo.


Furta rufowa: otwarta, zamknięta oraz jej rysunek
, ,

Pokład samochodowy


Prom otrzymał licencję na przewożenie 1417 pasażerów, mając 44-osobową załogę. Dzięki dwóm obrotnicom o średnicy sześciu metrów, każdy kawałek pokładu samochodowego mógł zostać wykorzystany. W zależności od długości pojazdów, prom mógł ich zabrać do 64 sztuk. Kadłub podzielono na dziewięć wodoszczelnych przedziałów i miał zachować pływalność przy zalaniu dwóch z nich. Wyliczono, że przechyły boczne do 45 stopni nie powinny zagrażać statkowi. Nie przeprowadzono jednak żadnych wyliczeń statecznościowych przy wodzie na pokładzie samochodowym...

W 1948 roku brytyjskie formy kolejowe zostały znacjonalizowane (!) a na ich miejsce powstały British Railways, operujące pod kontrolą British Transport Commission. W konsekwencji prom zmienił – przynajmniej formalnie – właściciela.

Koniec stycznia 1953 roku charakteryzował się wyjątkowo fatalną pogodą w całej północno-zachodniej Europie. Sztorm gonił sztorm. Nie zanosiło się na szybką zmianę pogody, ale transport nie mógł z tego powodu zawiesić swej działalności. W Stranraer i Larne coraz bardziej wydłużały się kolejki samochodów czekających na przeprawę promem. 31 stycznia nad ranem pogoda nadal była pod psem. Nawet w osłoniętym porcie w Stranraer – i to jeszcze usytuowanym nie nad otwartym morzem, ale w głębi zatoki Loch Ryan (wbrew nazwie Loch Ryan nie jest to jezioro ale zatoka) – stojąca przy kei „Princess Victoria” unosiła się i opadała o prawie dwa metry!

Po drugiej stronie półwyspu, otwartego na Morze Irlandzkie, straż ochrony wybrzeża w Portpatrick meldowała o wietrze dmącym 120 kilometrów na godzinę i co gorsza, jego szybkość ciągle rosła. Pomimo tak fatalnej pogody i informacji o spodziewanym dalszym pogorszeniu się pogody, kapitan James Ferguson zdecydował się na przyjmowanie pasażerów. Ponieważ rampa tańczyła w rytm falowania w górę i w dół, nie było możliwe przyjęcie samochodów. Z tego samego powodu nie dało się załadować dźwigiem 45 ton złożonego w magazynie ładunku. Skrzynia po skrzyni wnoszona była zatem na prom i sztauowana na pokładzie samochodowym.


Kapitan James Ferguson


Prom rzucił cumy o 7:45 mając na pokładzie 132 pasażerów i 44 marynarzy. Po 45 minutach znajdował się już u wylotu Loch Ryan, gdzie kończyło się osłaniające nieco do tej pory przed wiatrem wybrzeże. Podczas takiej pogody i kierunku wiatru statek powinien iść najpierw na północny-zachód a dopiero potem skręcić na południe, aby mieć więcej wolnego miejsca wokół, niż jest to wymagane przy spokojnym morzu. Nie wiadomo czy Ferguson tak postąpił, ponieważ ani on ani nikt z obsady mostka nie przeżył następnych godzin. Wygląda jednak na to, że Ferguson uznał morze za zbyt wzburzone aby kontynuować rejs i postanowił wrócić do Loch Ryan.

„Princess Victoria” zaczęła mozolnie zmieniać kurs i w chwili gdy prom przez chwile ustawił się rufą do fali, potężna fala otworzyła bramkę rufowej furty. Pokład samochodowy zaczęła zalewać woda. Natychmiast na rufę udał się drugi oficer z czterema ludźmi, mając za zadanie zamknąć bramkę. Niestety jedno skrzydło bramki zostało nieco wygięte przez falę, w związku z czym nie dało się obu części razem złączyć. Ponieważ w każdej chwili marynarze mogli zostać zmyci za burtę, opuścili w końcu pokład samochodowy. Zameldowali kapitanowi o swej porażce dodając jednocześnie, że otwory odpływowe pokładu samochodowego nie są w stanie wystarczająco szybko odprowadzać z niego wody, w związku z czym ciągle jej tam przybywa.

Ferguson uświadomił sobie, że mając taki problem, nie może w żaden sposób ustawiać się rufą do fali. Swoją szansę ujrzał w takim obróceniu statku żeby wystawić na fale dziób, idąc w kierunku zatoki rufą naprzód! W chwili gdy prom znajdował sie juz w pożądanej pozycji, kapitan wysłał na dziób trójkę ludzi aby odblokowali znajdujący się tam drugi, okazjonalnie tylko używany ster. „Zawleczka” zablokowanego steru okazała się jednak nie do ruszenia, a wielkie fale wchodzące na dziób statku mogły lada chwila zmyć ze statku trójkę marynarzy. Bez wątpienia pracę taką należało zrobić jeszcze PRZED wykonaniem obrotu, gdy niezalewany falami dziób był w miarę bezpiecznym miejscem.

Kapitan nie miał obecnie wyboru: jedyną opcja było sztormowanie podczas marszu w kierunku Irlandii. O dziwo nie wybrał jednak kursu do Larne, portu przeznaczenia, ale na bardziej południowy w kierunku zatoki Belfast Lough, znajdującej sie na południe od Larne. Spowodowało to niewielkie, ale jednak, zwiększenie ekspozycji rufy na fale idące z północnego-zachodu. Z kolei mogło to jednak zmniejszyć kołysanie, powodowane przez tak zwaną wolną powierzchnię wody na pokładzie samochodowym.

Wkrótce statek przechylił się o 10 stopni na prawą burtę. Ferguson polecił wysłać następującą wiadomość, w której popełnił niewybaczalny i trudny do zrozumienia u tak doświadczonego kapitana błąd:

XXX. SZTORMUJĘ PRZY WEJŚCIU DO LOCH RYAN. STATEK POZA KONTROLĄ. POTRZEBNA PILNA ASYSTA HOLOWNIKA.

Trzy IKSY na początku wiadomości oznaczały, że wprawdzie statek ma kłopoty, ale nie ma zagrożenia zatonięcia! Słowa „sztormuję” i „statek poza kontrolą” zrozumiano w ten sposób, że statek dryfuje, kierując się na otwarte morze.

Niestety w Stranraer nie było morskich holowników. Nieco wcześniej dwie takie jednostki stały w porcie, ale kilka dni temu wyszły do innego portu a Ferguson najwyraźniej nie miał o tym pojęcia.

Przybierając na pokładzie samochodowym woda coraz bardziej przechylała statek na prawą burtę. Pomimo zamocowań, tony ładunku znajdujące się po lewej stronie zerwały się i poleciały na prawą, jeszcze bardziej pogłębiając przechył. Jest bardzo możliwe ze skrzynie, bele i kartony przykryły część otworów odpływowych, jeszcze bardziej zmniejszając wylewanie się wody z pokładu samochodowego.

Zajmujący tylną połowę promu pokład samochodowy stykał się z przodu z pomieszczeniami pasażerskimi. Rozdzielająca je gródź była wprawdzie ognioodporna, ale nie wodoszczelna! Około 10:30 wciąż przybywająca na pokładzie samochodowym woda zaczęła przedostawać się do dziobowej części „Princess Victorii”. O 10:32 poszła w eter kolejna wiadomość:

SOS. PRINCESS VICTORIA CZTERY MILE NA PÓŁNOCNY-ZACHÓD OD CORSEWALL. POKŁAD SAMOCHODOWY ZALANY. SILNY PRZECHYŁ NA PRAWĄ BURTĘ. POTRZEBUJĘ NATYCHMIASTOWEJ POMOCY. STATEK POZA KONTROLĄ.

Fergusson popełnił kolejny błąd nie informując, że prom nadal ze zmniejszoną szybkością idzie w kierunku Irlandii! Słowa o statku poza kontrolą były w świetle faktów niezwykle mylące. O czym myślał kapitan, decydując się na podwójne ich użycie?
„Statek poza kontrolą” oznacza niekontrolowany dryf przy niepracujących maszynach Z tego powodu już po otrzymaniu pierwszej wiadomości, okręty ochrony wybrzeża zaczęły poszukiwania bezwładnego statku w okolicy Loch Ryan, podczas gdy prom przez cały czas przemieszczał się na południe!


Droga promu. Na skutek niezrozumiałych błędów kapitana, promu szukano początkowo u wejścia do Loch Ryan!


Po odebraniu SOS, z Portpatrick wyszła na wzburzone fale łódź ratownicza „Sir Samuel Kelly” (irlandzki biznesmen i filantrop) a z Rothesay wypłynął niszczyciel „Contest”.


„Sir Samuel Kelly” i „Contest”
,

Obie jednostki kierowały się na podaną przez prom pozycje 4 mile od przylądka Corsewall. Latarnicy w Corsewall i Killantringan dostali polecenie wypatrywania „Princess Victorii” oraz do przygotowania się na wypadek, gdyby w ich pobliżu wylądowali rozbitkowie. Tymczasem prom szedł nadal pięcioma węzłami na południe, wciąż oddalając się od akwenów przeszukiwanych przez ratowników...

Nie pomagał nawet znajdujący się na niszczycielu radar, ponieważ wysokie fale dawały tyle jasnych plamek na ekranie, że niemożliwym było dostrzeżenie statku w odległości większej niż kilka mil. Próbowano ustalić miejsce skąd prom nadawał sygnały poprzez porównanie kierunków z których odebrały je trzy lądowe radiostacje. Według tych wyliczeń wykalkulowano pozycję znajdującą się – jak później ustalono – o siedem zaledwie mil od miejsca, skąd wyszedł sygnał SOS. Ponieważ jednak dwie ze stacji które odebrały sygnały znajdowały się w głębi lądu, gdzie sygnał mógł być zniekształcony przez różne obiekty, postanowiono skupić się na akwenie podanym w drugiej wiadomości „Princess Victoria”. Wiadomości nic nie mówiącej o tym, że statek się porusza, więc owe „cztery mile na północny-zachód od corsewall” dawno już przestały być aktualne!

„Sir Samuel Kelly” poszedł najpierw w stronę przylądka Corsewall, ale niczego nie znajdując ruszyła na południe, z takim samym zerowym efektem.

O 13:15 odebrano krótką wiadomość:

PRZYGOTOWUJEMY SIĘ DO OPUSZCZENIA STATKU

Tym razem postanowiono zlekceważyć wcześniej podane pozycje i wyliczono miejsce nadania sygnału na podstawie danych otrzymanych z trzech radiostacji, które go odebrały. Natychmiast podano nową pozycję obu jednostkom ratowniczym.

O 13:35 „Princess Victoria” poinformowała o widocznym wybrzeżu Irlandii, a o 13:47, że widzi latarnię morską na wyspie Copeland.

Zebrano pasażerów w holu na górnym pokładzie lewej burty, skąd przeprowadzono ich na pokład szalupowy. Rozciągnięto liny bezpieczeństwa, ale część starszych oraz cierpiących na chorobę morska pasażerów zdecydowało o pozostaniu w bezpieczniejszym w ich mniemaniu holu. Ci odważniejsi skulili się przed wiatrem przy ścianie nadbudówki, obserwując pracujących przy szalupach marynarzy. Z powodu wchodzących na prawą burtę fal nie było szans opuścić szalup znajdujących się na tej stronie, skupiono się zatem na łodziach lewoburtowych. I jak to było w przypadku „Vestris” (patrz rysunek w Opowieści 7) nie można ich było po prostu opuścić na żurawikach. Uwolniono więc łodzie od wszelkich lin łączących je z żurawikami i wypełniono ludźmi w nadziei że gdy statek będzie coraz głębiej się zanurzał a w końcu tonął, szalupy znajdą się na powierzchni morza wciąż stępką do dołu.


„Princess Victoria” tonie. Na pierwszym rysunku błędnie pokazano szalupę zwodowaną z prawej burty. Drugi rysunek także nie jest do końca zgodny z prawdą, ale jest do niej bliższy. Przy burcie widać szalupę numer 4 z kobietami i dziećmi. Za chwilę fala rzuci ją na burtę promu, rozbijając w kawałeczki. Nie ocalał nikt. Za rufą znajdują się szalupy numer 2 i 6
,

Statek tonął bardzo powoli i dlatego trzy szalupy z ludźmi w środku zostały po prostu zmyte przez fale na wodę. Niestety po chwili nadeszła straszna chwila, w której ludzie z łodzi numer 4 stracili życie. Część ludzi skakała do wody, w pobliżu zrzuconych wcześniej tratw ratunkowych. Czekający na statku do ostatniej chwili przekraczali relingi wchodząc na burtę a gdy statek wywrócił się do góry dnem i zaczął tonąć, dopiero wtedy zsuwali się do wody.

Kapitana Jamesa Fergusona widziano na mostku salutującego w chwili, gdy statek przekręcał się wokół osi. Czy nie chciał żyć po uświadomieniu sobie licznych błędów, z których największy była decyzja o wyjściu w morze mimo fatalnej pogody i jeszcze gorszych prognoz? Aż do samego końca ze swej kabiny nie wyszedł nawet na chwilę radiooperator Broadfoot, który do ostatniej chwili podawał – prawdziwą wreszcie – pozycję statku.

Z zatoki Belfast Lough wyszły natychmiast cztery niewielkie statki, które schroniły się tam przed sztormem. Była to ryzykowna decyzja, ale doskonale świadcząca o odwadze i zwykłej marynarskiej solidarności ich załóg. Przeznaczone jedynie do przybrzeżnej żeglugi maluchy szły burta w burtę w odległości co dwie mile, tworząc linię która musiała znaleźć miejsce tragedii.
O 14:49 z frachtowca „Orchy” dostrzeżono rozbitków szalupy, tratwy i szczątki promu!

Fakt ten nie oznaczał jednak udzielenia natychmiastowej pomocy rozbitkom. Mimo skromnych rozmiarów, statki miały zbyt wysokie burty aby podejść do szalup bez ryzyka ich rozbicia w momencie stanięcia burta w burtę. Jedynie najmniejszy statek, kuter „Eastcoats” miał wystarczająco niską burtę, aby przy pomocy zahaczonych o kamizelki ratunkowe bosaków wyłowić z wody siedmiu rozbitków, tyle że sześciu z nich już nie żyło... Pozostałe trzy jednostki ustawiły sie tak, żeby jak najbardziej chronić szalupy i tratwy przed uderzeniami fal. Wszyscy czekali z utęsknieniem na łódź ratowniczą z Donaghadee. Zjawiła się wreszcie o 15:51 i zaczęła podejmować rozbitków.

Dwadzieścia minut wcześniej nadleciał samolot RAFu „Hastings”. Zrzucił kamizelki i koła ratunkowe, naprowadzając na miejsce tragedii niszczyciel „Contest”.


Handley Page Hastings


Doświadczany ciężko przez fale, ale wciąż gnający całą siłą swoich maszyn niszczyciel zjawił się zaraz po łodzi ratowniczej. Po kilku następnych minutach przybył „Sir Samuel Kelly”, łódź z Portpatrick. Niszczyciel i dwie łodzie ratownicze podjęły 40 osób.
Razem ze statkiem zginęło aż 136 osób, w tym 4 dzieci i 29 kobiet.


Prasa donosi o katastrofie


Sprawa oczywiście zakończyła się w sądzie gdzie wyszło na jaw, że prom początkowo miał kursować na dłuższej linii łączącej angielskie Fishguard z irlandzkim Rosslare, ale British Transport Community uznała „Princess Victorię” za niewystarczająco zdolny do żeglugi na tej trasie, kierując ją na znacznie krótszą linię Stranraer – Larne. Uznano ponadto, że prom miał słabą i źle zaprojektowaną bramkę rufowej furty a otwory odpływowe pokładu samochodowego były o wiele za małe, aby mogły spełniać swoje zadanie. Uznano winę armatora. Interesujące, że częścią winy nie obciążono kapitana Fergusona, który po prostu nie miał prawa wyjść w takich warunkach atmosferycznych z portu.

--

Post zmieniony (11-04-20 11:46)

 
18-08-14 08:22  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

A ja chcialem zlozyc oficjalny sprzeciw przeciw przerywaniu opowiesci. Mam nadzieje, ze inni rowniez dolacza sie z podobna opinia i seria bedzie trwac, dopoki opowiesci i sil Autorowi starczy.
A w ramach odpowiedzi na zadane przed opowiescia 200 pytania: NIE; Tyle ile napiszesz; NIE :)

Udanego wyjazdu!

--
pozdrawiam Kuba

 
18-08-14 23:42  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
GrzechuO   

Akra, nie wkur...zaj ludzi przed snem...

--
Pozdrówka

GrzechuO

 
19-08-14 09:47  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
yak   

Nigdy dość opowieści o jak tym jak ktoś "popełnił niewybaczalny i trudny do zrozumienia u tak doświadczonego kapitana błąd"! To otrzeźwia lepiej niż poranna kawa :-)

 
19-08-14 10:55  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Max 



Na Forum:
Relacje w toku - 1
Relacje z galerią - 1
Galerie - 1
 

Pisz Akra pisz , a my to będziemy czytać. I proszę więcej nie zadawać takich niemądrych pytań ;-)

Odnośnie opowieści nr 200 to wkradł Ci się mały błąd : jeżeli na ratunek wyszedł jeden niszczyciel to był to HMS Contest , bo w dalszej części piszesz "Consort".
A tak na marginesie to byłem w obu miastach między którymi kursował prom Princess Victoria. W Larne jeżeli pamiętam to w 2005 roku. W Stranraer ostatnio w ubiegłym roku. A Morze Irlandzkie potrafi być czasami naprawdę wredne.

--
Pozdrawiam-Max - Marek

W budowie - Fuchu Maru skala 1/200
Gotowe -USS Michael Monsoor , JMSDF Hyuga

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 50 z 121Strony:  <=  <-  48  49  50  51  52  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024