KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 45 z 121Strony:  <=  <-  43  44  45  46  47  ->  => 
31-07-14 07:55  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 177

"BATORY” W AKCJI

Dwadzieścia trzy tysiące ton rudy żelaza wypełniało ładownie holenderskiego parowca "Jacob Verolme". Zwodowany dziesięć lat wcześniej statek odbywał w styczniu 1967 roku swą kolejną podróż, tym razem z brazylijskiej Vittorii do Ymuiden w Holandii.

Dwudziestego drugiego stycznia, przy jednym z wychodzących na pokład zaworów prowadzono prace spawalnicze. Naprawa była tak pilna, że podjęto ją o zupełnie nietypowej dla tego rodzaju prac porze, bo prawie o wpół do piątej nad ranem. Po chwili obsada sterówki ujrzała charakterystyczny dla spawania blask. Minęły jeszcze dwie czy trzy minuty i nagle ciemna sylwetka pracującego marynarza zniknęła na chwilę w potężnym błysku ogromnej eksplozji. Jak się później okazało, wybuchły opary paliwa w pustych zbiornikach numer 1 i 2.

Na oczach zszokowanych obserwatorów, bezwładne ciało spawacza wzleciało w górę, po czym z przerażającym łomotem opadło na blachy pokładu kilkanaście metrów dalej. Marynarz nie ruszał się w przeciwieństwie do asystującego mu przed chwilą kolegi, który wił się teraz w bólu, głośno wzywając pomocy. Niepotrzebne były żadne dzwonki alarmowe aby cała, śpiąca w większości załoga, zerwała się na równe nogi.

Sytuacja nie przedstawiała się różowo. Do rozerwanych zbiorników wdzierały się tony wody, przechylając statek coraz bardziej na burtę. Ogłoszono alarm szalupowy. Z maszynowni wybiegali ostatni ludzie, kiedy radiotelegrafista kontynuował nadawanie sygnału SOS. Ich odbiór potwierdziło kilka jednostek, z których najbliżej znajdował się polski transatlantyk "Batory", Statek natychmiast zmienił kurs, idąc co sił w maszynach ku miejscu nieszczęścia.

Pomimo sztormowej pogody, opuszczenie czterech szalup "Jacoba Verolme" poszło nad wyraz sprawnie. Czterdziestu ocalałych marynarzy - w tym jeden poważnie poparzony - pozostawiło na przewracającym się statku jedynie ciało zmarłego w chwili wybuchu kolegi. Ku zrozumiałej radość i rozbitków, wkrótce w polu widzenia ukazał się sporej wielkości "pasażer", noszący na rufie biało-czerwoną banderę. Po drugiej stronie ich statek właśnie wywracał sie do góry dnem...

Polacy nie mieli łatwego zadania. Należało przede wszystkim osłonić szalupy od wiatru, ustawiając się bokiem do fali. "Batory" nigdy nie słynął z odporności na kołysanie, toteż niejeden z jego pasażerów leżał teraz bezsilnie w swej kabinie, rezygnując nawet z obserwowania emocjonującego widowiska.

Wysoka sylwetka statku zrobiła swoje, pozwalając Holendrom podejść pod jego burtę. Wkrótce cała czterdziestka wdrapywała się po sztormtrapach i wyrzuconych na burtę siatkach. Na statku szczególną opieką otoczono poparzonego marynarza, którego stan był na tyle poważny, że "Batory" skierował się do najbliższego lądu, którym w tym przypadku były Wyspy Kanaryjskie. Po kilkunastu godzinach wszyscy rozbitkowie znajdowali się już na lądzie.

Przewrócony do góry kilem parowiec nie tonął, toteż przybyły na jego pozycję niemiecki holownik "Seefalke" zaczął go ciągnąć w kierunku Las Palmas. Ostatecznie udało się dokonać tego wyczynu przy asyście innego holownika, holenderskiego "Zwarte Zee". Na Kanarach płetwonurkowie zbadali wciąż unoszący się dnem do góry wrak. Stwierdzili że klapy wszystkich ładowni zniknęły, a całość ładunku wyleciała przez otwarte luki po przewróceniu się statku. Ponieważ rozmiar uszkodzeń czynił próby odwrócenia statku i następnie wyremontowania nieopłacalnym, odholowano go na otwarty ocean i zatopiono tam przy pomocy umiejętnie założonych ładunków wybuchowych. Los "Jacoba Verolme" dopełnił się 6 marca.

„Jacob Verolme”

,

Statek unosił się na wodzie dnem do góry


„Batory”
,

oraz holowniki „Seefalke” i „Zwaarte Zee”
,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:26)

 
31-07-14 23:35  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 178

NAJCENNIEJSZY WRAK ŚWIATA

Zanim „Titanic” nadał jako pierwszy sygnał SOS, w żegludze przyjęty był inny trzyliterowy sygnał, mianowicie CQD – Come quick, danger (Przybądźcie szybko, niebezpieczeństwo). Pierwszym który wysłał taki sygnał był Jack Binns, radiotelegrafista angielskiego statku pasażerskiego „Republic”. Tak jak i jego koledzy Binns oficjalnie nie był członkiem załogi, ale osobą delegowaną na statek przez firmę English Marconi – angielską filię Marconi Company.

Najpierw przedstawmy sam statek. Armator Oceanic Steam Navigation Co., bardziej znany pod nazwą White Star Line – zwłaszcza po zatonięciu “Titanica”. Zwodowany w 1903 w stoczni Harland & Wolff – tej od „Titanica”, a jakże. 15.378 ton wyporności, 173,7 metra długości i szerokości 20,7. 16 węzłów. Miejsca dla 2830 pasażerów + 300 członków załogi. A oto „Republic” w całej okazałości:


, , ,


Dowodzony przez kapitana Williama Sealby’ego liniowiec opuścił Nowy Jork wczesnym rankiem w sobotę 22 stycznia 1909, kierując się do Liverpoolu. Trasa prowadziła przez paskudny o tej porze północny Atlantyk, więc 1600 pasażerów mogłoby wybrać sobie oczywiście znacznie przyjemniejszy miesiąc na podróż...

Natychmiast po minięciu Sandy Hook, piaszczystej łachy oddzielającej Zatokę Nowojorską od Atlantyku, statek wpadł w gęstą mgłę. Ciepły Golfsztrom napotyka zimną wodę z północy i mgła w tym okresie roku jest pewna – była już o tym mowa przy innej okazji. Włączono automatyczny róg mgłowy, głuchym basem informujący otoczenie o przemieszczającym się statku. Nie zmniejszono szybkości!

W niedzielę o 5:47 usłyszano dobiegający z lewej strony dziobu syrenę innego statku. Jej głośny dźwięk mówił, że jest on bardzo blisko. Sealby dał rozkaz skręcenia maksymalnie w prawo, ale było już za późno. Dziób drugiego statku uderzył w śródokręcie „Republic” wdzierając się dolną częścią dzioba do maszynowni, podczas gdy górna jego część zmieniła część nadbudówki w kłębowisko podartej jak papier stali. Jak sie wkrótce okazało, tym drugim statkiem był włoski pasażerski parowiec „Florida”, wiozący 2000 emigrantów do Nowego Jorku. Większość z nich stanowili biedacy z rejonu Messyny, nawiedzonego niedawno silnym trzęsieniem ziemi. Straciwszy cały swój nędzny dobytek, widzieli swoją jedyną szansę w osiedleniu się w Stanach Zjednoczonych.

Zostawiwszy jedną ze swych kotwic w kabinie I klasy „Republic” włoski statek cofnął się i po chwili rozpłynął we mgle. Poza śmiertelnie ugodzonym statkiem pozostawił za sobą dwóch pasażerów „Republic”, zmiażdżonych w swych kabinach przez masę stali. Trzeci pasażer odniósł z kolei tak poważne rany, że zmarł po przewiezieniu do szpitala. Na „Floridzie” zginęło trzech marynarzy, mających kabiny w części dziobowej statku. I to były jedyne ofiary tragicznego zderzenia.

**

Poprzedniego popołudnia i wieczora w swej kabinie radiowej Jack Binns bez przerwy nadawał i odbierał informacje o pogodzie i sąsiednich statkach. Dopiero wieczorem zmęczony młodzieniec zwalił się na łóżko. Zawodowe przyzwyczajenie nie pozwoliło mu jednak zasnąć kamiennym snem. Podświadomie łowił dochodzące zza okna kabiny dźwięki. Nagle syrena zaczęła grzmieć raz za razem, a po chwili statkiem szarpnęło i rozległ się głośny huk. Ani przez ułamek sekundy Binns nie miał wątpliwości, że sytuacja musi być krytyczna.

Jack Binns w mundurze radiooperatora English Marconi



W ciemności Binns biegł na tył statku, gdzie na lewej burcie znajdowało sie jego miejsce pracy. Zastany widok zmroził mu krew w żyłach. Kabina radiowa wyglądała fatalnie. Jej dach zapadł się, a część pomieszczenia była rozbita. Telefon łączący z mostkiem stanowił obecnie jedynie nierozpoznawalną kupkę metalu i drewna ale Binns nie zamierzał czekać na ustne rozkazy kapitana. Co jest z radiostacją? I co z anteną???

Były na swoim miejscu, ale brakowało zasilania. Dosłownie w ciągu paru sekund Jack Binns podłączył awaryjne baterie, włączył aparaturę i trzęsąc się z zimna oraz emocji zaczął nadawać alarmowy sygnał.

REPUBLIC CQD ... REPUBLIC CQD ... REPUBLIC CQD ... REPUBLIC CQD ...

Sygnał został natychmiast odebrany przez Jacka Irwina, nocnego operatora stacji Siasconsett na wyspie Nantucket. Potwierdził odbiór i poprosił o szczegóły. Usłyszał od Binnsa że w niebezpieczeństwie są dwa statki, nie zna pozycji ani rozmiaru uszkodzeń ale że lada chwila otrzyma z mostku niezbędne detale. Poprosił także wszystkich innych o niezajmowanie częstotliwości na której nadaje.

Krótko potem w eter szła już i pozycja i informacja o skali uszkodzeń. Ze swej potężnej radiostacji Irwin wysłał w eter sygnał alarmowy. Jako pierwszy odpowiedział na niego statek z tej samej kompanii, „Baltic”.


RMS „Baltic”. RMS oznacza Royal Mail Ship – statek mający prawo przewozić pocztę Royal Mail (państwowego przedsiębiorstwa pocztowego)



A tymczasem na „Floridzie” gorączkowo sprawdzano kondycję statku. Okazało się że ma wprawdzie zmiażdżony dziób ale nie zagrażało jej zatonięcie i dlatego też kapitan zdecydował o pozostawieniu na statku pasażerów i załogi. Silniki statku działały, tak samo jak i ster.


„Florida” na doku w Nowym Jorku. Zwróćcie uwagę na górną część dziobu i pokład dziobowy, w całości (!) zagięty w dół.
,

Na „Republic” sytuacja była znacznie gorsza. Maszynownia i kotłownie zostały zalane a założony brezentowy plaster mógł jedynie nieznacznie opóźnić nieuniknione.


„Republic” z widocznym na śródokręciu brezentowym plastrem. Zdjęcie zrobione z pokładu „Baltica”



Statek zaczął powoli się przechylać. Nie tracący zimnej krwi kapitan Sealby doskonale panował nad załoga, której udzielił się jego spokój. Zaczęto przygotowywać pasażerów do opuszczenia statku. Oprócz „Balticu” przy śmiertelnie ranionym statku zjawiła się także „Florida” – pomimo że na niewielkim statku nie było zbyt wiele miejsca dla dodatkowych pasażerów, włoski kapitan był gotów do udzielenia pomocy. Pasażer po pasażerze wchodził na bezpieczne pokłady obu statków.

Niedzielny ranek, nareszcie bez mgły, odsłonił niezwykły widok. Jak okiem sięgnąć, wszędzie widać było statek przy statku, a każdy był gotowy do udzielenia pomocy. Radiostacje pokazały swoją niezwykłą skuteczność!

Na „Republic” nie pozostał już żaden pasażer i jedynie szkieletowa załoga starała się nie dopuścić do zatonięcia statku. Na horyzoncie widać było idące z rozbitkami do Nowego Jorku „Baltic” i „Floridę”, ten drugi na wszelki wypadek szedł w towarzystwie dwóch innych statków, gotowych do przyjścia z pomocą w przypadku, gdyby uszkodzony dziób zaczął sprawiać kłopoty.

Zapadła decyzja o próbie odholowania bezwładnego statku na mieliznę przy Nantucket. Dwa kutry urzędu celnego (!) podały hol na „Republic”, rozpoczynając holowanie w niedzielę o 10 rano. Po siedmiu godzinach zespół znajdował się jednak mniej więcej w niezmienionej pozycji, ponieważ silniki kutrów były tak słabe, iż jedynie równoważyły przeciwny prąd...

Rufę „Republic” zaczęła stopniowo zalewać woda. Kapitan wydał rozkaz przygotowania się do opuszczenia statku, po czym oświadczył że sam zostanie na statku, opuszczając go naprawdę w ostatniej chwili. Spytał, czy ktoś zostanie z nim na ochotnika. Wszyscy podnieśli rękę do góry!

Sealby wybrał na swego towarzysza drugiego oficera, o którym wiedział że jest kawalerem, a ponadto znając dobrze alfabet Morse’a, mógłby porozumiewać się z towarzyszącymi wciąż kilku statkami przy pomocy lampy sygnałowej. Ponieważ jeden z holi nadal łączył „Republic” z kutrem „Gresham”, Sealby powiedział że gdy już nie będzie żadnej nadziei na uratowanie statku, da znak niebieskim światłem do odcięcia holu. Na rufie kutra stanął marynarz z toporem w garści.

Załoga tonącego statku czekała w szalupie w bliskiej, choć bezpiecznej odległości. W świetle reflektorów oświetlających mostek „Republiki” widzieli dobrze dwie ciemne sylwetki. I wtedy na tonącym statku błysnęło niebieskie światło. Na „Greshamie” bezzwłocznie przecięto hol. Po chwili widać było sylwetkę wspinająca się na przedni maszt. Chwycił się jego górnej części i tak czekał na nieuchronne. Drugi z mężczyzn wybrał inna drogę: przeszedł przez reling i skoczył do wody. Po minucie czy dwóch statek poszedł na dno, będąc największym statkiem na całym świecie, który do tej pory zatonął .

Reflektory czterech czy pięciu statków skupiły swoje światło w miejsce, w którym przed chwilą znajdował się statek. Ku temu miejscu ruszyła też szalupa z załogą „Republic”. Woda była tak zimna, że należało wyciągnąć z niej dwójkę dzielnych ludzi jak tylko można najszybciej. Przez długie minuty marynarze z coraz większą rozpaczą w sercu krążyli, wypatrując rozbitków. Pięć minut... dziesięć... piętnaście... dwadzieścia wreszcie! Czyżby tonący statek wciągnął ich za sobą?

I nagle po prawej stronie usłyszano wystrzał z rewolweru. To był kapitan Sealby, resztką sił trzymający się drewnianej kraty. „Williams jest tam” – pokazał ręką. „Bierzcie najpierw jego”. Nie posłuchano. Pospiesznie wciągnięto kapitana do łodzi, wiosłując za chwilę co sił we wskazanym kierunku. Williams tam był! Uczepiony fragmentu pokrywy ładowni, także doczekał się ratunku.

**

W jakiś czas po zatonięciu statku zaczęły się rozchodzić pogłoski o przewożonych na nim skarbach. Mówiono o złotych monetach wartych 250.000 dolarów (ćwierć miliona, ale z 1909 roku). Inni wspominali o skarbie carskiego rządu– również w złotych monetach – wartych tym razem aż 3 miliony dolarów! Dla porównania: w 1909 roku uncja złota kosztowała 20 dolarów. Według pobieżnych obliczeń, wartość tylu złotych monet wynosiłaby teraz setki milionów dolarów, a uwzględniwszy ich wartość numizmatyczną, niektórzy mówili aż o 5 miliardach...

Wrak „Republic” odnaleziony został przez kapitana Martina Bayerle w 1981 roku. Leży on o 50 mil na południe od wyspy Nantucket na głębokości około 80 metrów, zaledwie o 5 mil na południowy wschód od wraku „Andrea Dorii”. Pierwsze dwie podwodne wyprawy nie przyniosły żadnych rezultatów – a poszukiwaczom chodziło oczywiście tylko i wyłącznie o złoty skarb.

W 2011 Bayerle uzyskał sądowne prawo do wyłączności do prac poszukiwawczych na wraku. W 2012 rozpoczął trzecią ekspedycję, mając w planie kolejne w 2013 i 2014. Znalazł wrak w bardzo złym stanie: połamany i podatny na kolejne rozdrobienia. Szczegóły swych prac Bayerle trzyma w tajemnicy, ale dostępnych jest trochę zdjęć pokazujących o jaką stawkę gra kapitan i wyjaśnia, dlaczego do tej pory zainwestował w badanie wraka wiele milionów dolarów...

URL=http://s1143.photobucket.com/user/akra2/media/Teksty%2011/1_zps3c379ab3.jpg.html][/URL], ,
, ,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:27)

 
02-08-14 09:07  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 179

TRZECH Z TRZYDZIESTU TRZECH

W październiku 1968 roku norweski motorowiec "Etnefjell" znajdował się w drodze ze Skandynawii do Botwood na Nowej Funlandii. Jak na tę porę roku Atlantyk zachowywał się całkiem przyzwoicie, a średniej wielkości fale kołysały trochę jedenastotysięcznikiem tylko dlatego, iż szedł on w balaście.

Rankiem trzydziestego pierwszego silna eksplozja postawiła całą załogę na nogi. Z przerażeniem zauważono płomienie i dym wydobywające się z maszynowni. Z maskami tlenowymi na twarzach marynarze ruszyli na pomoc swym kolegom. W świetle latarek rozpaczliwie rozglądali się po zdewastowanym wnętrzu. Po kilkunastu minutach kapitan odebrał tragiczną wiadomość: cała znajdująca się w maszynowni piątka poniosła śmierć na miejscu.

Przygnębienie nie przeszkodziło walce z rozprzestrzeniającym się ogniem. Żywioł był jednak zbyt silny i wkrótce kapitan dał rozkaz opuszczenia statku, jako że groziło niebezpieczeństwo wybuchu zbiorników paliwowych. Za burtę "Etnefjella" poszły obie szalupy obsadzone odpowiednio przez 13 i 12 ludzi. Na pokładzie dryfującego martwo drobnicowca pozostali teraz tylko kapitan, I oficer i jeden marynarz. W odwodzie mieli tratwę ratunkową której zamierali użyć, gdyby kontynuowane próby ugaszenia ognia nie dały rezultatów.

Po dwóch dobach dryfowania wciąż płonący statek dojrzany został przez polską przetwórnię rybacką "Uran”. Asysta dodała otuchy trójce mocno już podupadłych na duchu Norwegów. "Uran" nie ruszał się z miejsca dopóki 4 listopada na pozycji nie zjawił się amerykański okręt ochrony wybrzeża "Absecon". Pogoda tymczasem pogorszyła się i to znacznie. Dochodzące do 12 metrów wysokości fale oraz wiejący z szybkością 160 kilometrów na godzinę wiatr uniemożliwiał natychmiastową akcję ratunkową, a nawet porozumiewanie się z rozbitkami pozbawionymi eksplozją radiostacji.

Dopiero po następnych kilkunastu godzinach Norwegom udało się poinformować "Absecon" o 25 marynarzach, którzy kilka dni temu ewakuowali się na dwóch szalupach. W trybie alarmowym wystartowało sześć amerykańskich i kanadyjskich samolotów, podejmując rozpaczliwe próby odnalezienia rozbitków. W czasie kolejnych 8 dni przeszukano aż 200.000 mil kwadratowych oceanu! Na próżno. Do piątki z maszynowni doszło kolejne 25 ofiar.

Dopiero 6 listopada do wypalonego "Etnefjella” podszedł holenderski holownik ratowniczy "Groningen". Po 16 dniach ciężkiej walki z żywiołem oba statki dotarły do brytyjskiego Falmouth. Po drodze sztorm o sile dochodzącej do 10-11 stopni w skali Beauforta zerwał nawet hol, co mogło tragicznie zakończyć się dla wciąż znajdującej się na swym statku trójki Norwegów. Zadecydowało jednakże szczęście, oraz wysokiej klasy fachowość holenderskich ratowników.

Wypalony wrak sprzedany został innemu norweskiemu armatorowi, który eksploatował m.in. zbiornikowiec "Olav", zbudowany w tej samej stoczni co "Etnefjell". W 1969 roku przebudowano "0lava" na masowiec, powiększając jednocześnie jego rozmiary: do rufowej połówki zbiornikowca dodano całą przednią - i jedyną nie wypaloną - część "Etnefjella”. Po nową nazwą "Besna" statek służył jeszcze przez wiele lat.

„Etnefjell”


„Absecon”


„Groningen”


i „Besna”, statek z dziobem „Etnefjella”


--

Post zmieniony (11-04-20 11:28)

 
02-08-14 09:08  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 180

SIŁA TAJFUNU

“Bokhara“ była statkiem o szlachetnej linii z pięknie wyważonymi proporcjami i nawet piszczałkowaty komin stojący wśród trzech wysokich masztów z ożaglowaniem dodawał mu uroku. Żagle i jedna śruba – klasyczny układ dla czasów, kiedy tak jeszcze nie całkiem dowierzano samej tylko parze na dłuższych trasach. Statek miał 2944 GRT i długi był na 110 metrów, mając miejsca dla 143 pasażerów pierwszej i 42 drugiej klasy. Zwodowano go w 1873 roku w Greenock dla znanego armatora Peninsular and Oriental Steam Navigation Company, bardziej znanego jako po prostu P&O.

Statek skierowano na linię dalekowschodnią, ale już na samym początku dał o sobie znać zły pech. Już podczas swej dziewiczej podróży, 21 czerwca 1873 roku „Bokhara” weszła na nieoznakowaną na mapie skałę niedaleko Hong Kongu. Szczęśliwie udało się zejść z niej na wysokiej wodzie i powolutku dowlec się na dok w Kowloon, nieistniejącego już miasta usytuowanego blisko Hong Kongu. Do dziś przypadek ten przypominają mapy tego akwenu, ponieważ jest na nich zaznaczona pozycja podwodnej skały o nazwie Bokhara Rock.

Brytyjskie władze w Hong Kongu uświadomiły sobie wreszcie, że dla własnego interesu należy mieć dokładne mapy przyległych akwenów. Aby do tego doprowadzić, wpadnięto na genialny w swej prostocie pomysł. Ogłoszono lokalnym rybakom że każdy kto wskaże władzom skałę której nie ma na mapie, otrzyma pieniężną nagrodę! Do roboty zabrała się wreszcie także Royal Navy.

W 1890 roku wymieniono na „Bokharze” kotły na nowe, po czym przerzucono na linię Indie – Australia a następnie Bombaj – Trieste na Śródziemnym. Zdarzały się także pojedyncze podróże, polegające na przewożeniu wojsk Jej Królewskiej Mości. A w końcu i tak wróciła na Daleki Wschód.

Ósmego października 1892 roku dowodzona przez oficera rezerwy Royal Navy, kapitana Dawsona Samsa „Bokhara” opuściła Szanghaj. Tym razem liczba pasażerów nie porażała, bo było ich zaledwie 25, ale za to wszyscy wykupili bilety na kabiny I klasy. Trzynastu z nich stanowili zawodnicy krykieta, wracający do kraju po rozegraniu ważnego meczu z drużyną z Szanghaju. Załoga liczyła 123 ludzi. Podobnie jak z pasażerami, także z ładunkiem było krucho, chociaż jego wartość była znaczna. W ładowniach znajdowało się 150 ton jedwabiu, monet, biżuterii i poczty przeznaczonej dla Hong Kongu, Colombo i Bombaju. Niewielki ciężar znajdujący się na samym dnie ładowni miał wkrótce okazać się bardzo ważnym czynnikiem.

Październik w tych stronach to okres północno-wschodniego monsunu, tworzącego wysokie fale. Dzień po wyjściu w morze pogoda pogorszyła się, a w nocy barometr poleciał ostro w dół. Doświadczony Sams nie miał ani chwili wątpliwości: zbliżał się TAJFUN! Rozkazał maksymalnie uszczelnić ładownie, wloty nawiewników oraz solidnie zamocować wszystkie ruchome elementy statku.

Tajfun uderzył po kilku godzinach. Przez cały dziesiąty października „Bokhara” ciężko walczyła na ogromnych falach, które wraz z silnym wiatrem krok po kroku spychały ją w kierunku Tajwanu. Ryzykując życiem, marynarze zwinęli ostatnie sztormowe żagle. Szarpiący się na wszystkie strony statek wysysał z załogi resztki sił. Maszyna ciężko pracowała, a statek otrzymywał od rozszalałego morza straszliwe ciosy.

Potężne fale rozbiły albo po prostu zmyły za burtę szalupy: jedna po drugiej znikały za burtą na oczach zrozpaczonej załogi. Żywioł był mocniejszy od parowej maszyny i „Bokhara” dryfowała bezradnie wzdłuż Cieśniny Tajwańskiej. Żadne próby panowania nad statkiem nie przynosiły efektów. W ostatniej rozpaczliwej próbie choćby chwilowego uspokojenia morza, kapitan Sams rozkazał wypompowywać za burtę olej. Przez chwilę dawało to zadowalające efekty, ale po kilku minutach rury przewodzące olej zatkały się.

O 21:30 trzy ogromne, następujące po sobie fale wdarły się na pokład „Bokhary”, przesądzając o jej losie. Tony wody rozbiły w pył świetliki, a woda wygasiła ogień pod kotłami. Cudownym zbiegiem okoliczności nie doszło do ich wybuchu.

Tuż przed północą dostrzeżono jakiś ląd, odległy o kilkaset zaledwie metrów. Kapitan Sams zszedł pod pokład aby przygotować pasażerów na dalszy rozwój wypadków, podczas gdy w maszynowni czyniono rozpaczliwe próby ponownego rozpalenia ognia pod kotłami. Bez skutku. Po paru minutach bezwładna „Bokhara” dotarła do pasa raf, otaczających skaliste wysepki Peskadory.
Ostre i silne krawędzie rafy rozerwały prawą stronę podwodnej części kadłuba. W niecałe dwie minuty statek zatonął na głębokiej na 20 metrów w tym miejscu wodzie.

Kto był znakomitym pływakiem i miał przy tym niezwykłe szczęście, ten dopłynął do jeden z wysepek. Takich szczęśliwców było zaledwie dwudziestu trzech, w tym dwóch krykiecistów. Byli oni zresztą jedynymi ocalałymi pasażerami, którym aż do samego końca kazano zostać wewnątrz statku, aby nie narażać się na bez przerwy zalewające pokład fale. Między tymi, którym sie nie poszczęściło byli także kapitan Sams oraz czterech mechaników, którzy do ostatniej chwili chcieli przywrócić życie maszynie statku.

Rozbitków spostrzegli następnego dnia lokalni rybacy, którzy przewieźli ich na zarządzane przez Brytyjczyków tereny. Katastrofa „Bokhary” była największą stratą P&O w okresie pokojowym.


„Bokhara”


--

Post zmieniony (11-04-20 11:29)

 
02-08-14 13:29  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Błąd paluszkowy poprawiony :-) Do poniedziałkowego przedpołudnia!

 
02-08-14 14:35  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Akra, jeżeli się nie obrazisz to jako uzupełnienie opowieści 180 dorzucam dwie fotki "dawcy maszynowni" dla "Besna" - tankowca "Olav Ringdal Jr."

"Olav Ringdal Jr."


"Olav Ringdal Jr." po wybuchu

 
02-08-14 16:18  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 12:49)

 
02-08-14 18:22  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Ponieważ jestem fanem okrętowych transplantacji pogmerałem w inecie i znalazłem pierwotny wygląd Etnefjell:
http://www.ishud.no/skipsarkiv/wp-content/uploads/etnefjell-mt-just.jpg
http://imagizer.imageshack.us/a/img822/909/etnefjell.jpg

Zrobiłem kompilację sylwetek i po dedukcji wyszło mi takie coś:
Pierwotnie Etnefjell - jako tankowiec - miał nadbudówkę ze sterówką na śródokręciu. W trakcie przebudowy na masowiec ta nadbudówka powędrowała na rufę ale statek pozostał pod poprzednią nazwą. A nazwę na Besna zmienił w trakcie eksploatacji.



Post zmieniony (02-08-14 19:30)

 
02-08-14 20:57  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 12:49)

 
03-08-14 22:30  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 181

“MONTE CERVANTES”

South American Hamburg Company. I od razu wiadomo że to niemiecki armator, a jego statki odwiedzają porty Ameryki Południowej. Elementarne, drogi Watsonie.

Należący do tej kompanii pasażerski statek „Monte Cervantes” należał do średnich jednostek tego typu, mierząc sobie 152,5 metra. Zwodowany w Hamburgu w roku 1927 miał pomieszczenia dla 2492 pasażerów, później zredukowano ilość miejsc do 1750. Operować miał na linii Hamburg – Rio de Janeiro i Buenos Aires, ale szybko wpadnięto na doskonały pomysł przedłużenia rejsu. Obecnie tylko część pasażerów wysiadała od razu w Buenos Aires, podczas gdy pozostali odbywali piękna wycieczkę na trasie Puerto Madryn (także Argentyna), Punta Arenas (Chile), Ushuaia (Argentyna) i wreszcie pełni wrażeń wracali do Buenos Aires.


„Monte Cervantes”
,


W styczniowym rejsie roku 1930 statkiem dowodził kapitan Theodor Dreyer. 21 stycznia statek wszedł w kanał Beagle na Ziemi Ognistej i około 19:00 stanął na kotwicy przy mieście Ushuaia. Następnego ranka kotwicę podniesiono i statek kontynuował podróż kanałem w kierunku zachodnim.


Kanał Beagle. Na północnym brzegu, w środku znajduje sie Ushuaia. To stamtąd statek skierował się na zachód w swoją ostatnią podróż



Około 12:40 obserwator na oku poinformował o zanurzonej skale dokładnie przed dziobem statku. Dreyer nakazał natychmiastową zmianę kursu, ale po trzech dalszych minutach huk i szarpnięcie oznajmiło najgorsze: statek wpadł na inną skałę. Trudno tu było nawet specjalnie winić kapitana, ponieważ skały tej nie było na mapie. Dno statku było rozprute. „Monte Cervantes” zaczął przechylać się na lewą burtę po czym łagodnie ześlizgnął się ze skały, wracając na głęboką wodę. Natychmiast po zderzeniu pozamykano wodoszczelne drzwi, ale przez uszkodzone poszycie woda zalała już ładownię.

Trzeba oddać kapitanowi Dreyerowi że nie zamierzał igrać z życiem 1117 pasażerów, rozkazując jak najszybsze opuszczanie szalup. Wśród części pasażerów – znających najwyraźniej historię „Titanica” – pojawiły się zalążki paniki, szybko wygaszonej przez w pełni profesjonalną załogę wyjaśniającą że po pierwsze ląd jest tuż tuż, a miejsc w szalupach wystarczyłoby dla wszystkich, nawet gdyby na statku podróżowało o 500 osób więcej. Wkrótce komplet pasażerów oraz 255 członków załogi znajdowali się w bezpiecznych łodziach. Część z nich popłynęła na wiosłach ku lądowi, skąd rozbitkowie piechotą – tak po prostu - dotarli do Ushuaia. Miasteczko liczyło w tym czasie 800 mieszkańców, nie miało zatem także tuzina dużych hoteli, które mogłyby pomieścić rozbitków. Pospiesznie rozlokowano ich w paru budynkach publicznych, w prywatnych domach, a także w... wolnych celach należącego do argentyńskiej armii sporego więzienia.

Pozostałe szalupy czekały obok „Monte Cervantesa” na statki ratownicze. Morze nie było spokojne, a rozbitków od czasu do czasu zalewały lodowate fale. Niestaranne ustawienie łodzi wobec dużych fal mogłoby się źle skończyć, ale sternicy – marynarze oczywiście – kierowali nimi bardzo uważnie.

Natychmiast po zderzeniu ze skałą radiostacja zaczęła nadawać wezwanie SOS, odebrane przez wiele stacji, nawet te po drugiej stronie Atlantyku (!). Sygnał odebrał także argentyński frachtowiec (niektóre źródła mówią iż był to jednostka argentyńskiej marynarki wojennej) „Vincente Fidel Lopez”, stojący bardzo blisko, mianowicie w Ushuaia. Statek pospiesznie rzucił cumy nie czekając nawet na kilku marynarzy, przebywających akurat na lądzie. „Vincente” został wyprzedzony przez dwie szybkie łodzie motorowe – w tym jedną należącą do więzienia. Ponieważ wiadomo było na niej, że zaraz pojawi się „Vincente Fidel Lopez”, zawróciła do Ushuaia, skąd wkrótce przywiozła dla przemarzniętych do cna rozbitków więzienne koce.

Zaraz potem do akcji wkroczył argentyński statek, podejmując na swój pokład około 800 osób, z którymi zawrócił do Ushuaia. W ciągu paru godzin populacja miasteczka wzrosła z 800 do 2100 ludzi! Cele i korytarze dużego na szczęście więzienia były wypełnione po brzegi.


Wojskowe więzienie w Ushuaia. Obecnie znajdują się w im cztery muzea: morskie, więzienne, antarktyczne i sztuki marynistycznej
, , ,


A tymczasem na „Monte Cervantes” kapitan nadal miał nadzieję na uratowanie statku. Działały maszyny i w tym Dreyer widział swoją szansę. Razem z nim na statku znajdowało się 70 członków załogi, gotowych na wszystko, byle tylko uratować „Cervantesa”. Statek pomalutku ruszył w kierunku skalnej wysepki Les Eclairuer i w końcu w miarę delikatnie osiadł na jej skałach. Wciąż jednak w kadłubie znajdowało się mnóstwo wody, a dodatkowo po sprawdzeniu okazało się, że statek opierał się o skałę jedynie lewą stroną tylnej części. I wciąż przybywało wody... Nocowanie na mogącym w każdej chwili zatonąć statku było zbyt ryzykowne, toteż wieczorem Dreyer rozkazał opuścić wszystkim statek. Powiosłowano do nieodległej skalistej wysepki, gdzie też spędzono noc. Nad ranem znowu wszyscy wrócili na pokład.

Następnego dnia pod „Monte Cervantes” powrócił „Vincente Fidel Lopez” aby przejąć na pokład pasażerskie bagaże wynoszone ze statku przez kilkudziesięciu marynarzy załogi „Cervantesa”. Połączono wreszcie oba statki holem, ale mająca tylko 450 KM maszyna frachtowca okazała się zbyt słaba do holowania niemieckiego statku, a w obecnej sytuacji zejście głęboko do maszynowni „Cervantesa” było już zbyt ryzykowne. Pod wieczór Dreyer ponownie wysłał załogę na wysepkę, sam – pomimo perswazji swego stewarda - decydując o pozostanie na mostku. W tym czasie na statek wróciło na krótko dwóch oficerów, chcących zabrać część swoich rzeczy.

Krótko potem kadłub wstrząsnął się silnie a jego dziób zaczął się zanurzać. Obaj oficerowie i steward wskoczyli do wody, skąd natychmiast podjęła ich znajdując się w pobliżu łódź motorowa. Kapitana z nimi nie było. Z założoną kamizelką ratunkową także chciał skoczyć do wody ale poślizgnął się i spadł po schodach wprost do statkowej promenady. Nie zdążył z niej się wydostać gdy statek obracał się góry dnem, pokazując w końcu jedynie wciąż unoszącą się nad wodą rufową część podwodnego poszycia. Łodzie bezskutecznie krążyły wokół niej aż do zapadnięcia zmroku wypatrując Dreyera, który w końcu został jedyną śmiertelną ofiarą podwodnej skały. Sąd uwolnił zmarłego kapitana od wszelkiej winy.


„Monte Cervantes” tonie
, ,

Wrak statku
,


Przez ponad 20 lat nikt nie zajmował się wrakiem aż do lat powojennych, kiedy to złom okazał się być cennym surowcem. W 1951 włoska firma wykupiła prawo do „Monte Cervantesa”. Nie można było zaholować statku na jakąś łagodną płyciznę, toteż zbudowano na wystającym nad wodę kadłubie solidną szopę dla spawaczy i innych niezbędnych fachowców.


,


Statek cięto na miejscu kawałek po kawałku. W 1954 wrak statku postanowiono jednak przeholować do Ushuaia, gdzie w lepszych warunkach planowano przystąpić do ostatecznej rozbiórki. Przy pomocy licznych wielkich pływaków udało się wreszcie obrócić statek, który wreszcie znajdował się we właściwej pozycji nadbudówkami ku górze. 14 października rozpoczęto holowanie. Przebyto jednak zaledwie niecałą milę, gdy ku rozpaczy złomiarzy statek przechylił się na lewą burtę, po czym łagodnie zsunął się pod wodę. Głębokość kanału Beagle dochodzi w tym miejscu do 130 metrów.

W 2000 roku ekipa „Spiegla” odnalazła wrak na głębokości 115 metrów. Na powierzchnię wydobyto sporo przedmiotów takich jak butelka czerwonego wina, kieliszki, popielniczki i żyrandole. Znajdują sie one obecnie w Ushuaia, w Muzeum na Końcu Świata (Museo del Fin del Mundo). To już drugie muzeum w tym 70-tysięcznym obecnie mieście, powiązane z „Monte Cervantesem”.


Museo del Fin del Mundo


--

Post zmieniony (11-04-20 11:30)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 45 z 121Strony:  <=  <-  43  44  45  46  47  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024