KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 28 z 121Strony:  <=  <-  26  27  28  29  30  ->  => 
30-06-14 10:35  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:12)

 
30-06-14 17:17  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
ADAM 12 



Na Forum:
Relacje w toku - 7
Relacje z galerią - 6
Galerie - 1
 

Witam

Jeszcze raz dzięki za "czytankę", przyznaje bez bicia, że czytam tylko wybrane z braku czasu, ale czyta się świetnie, dobrze wchodzi do łba :) W tekście jest zawarte, to o co mi chodziło czyli wątek zatopienia, aż szkoda byka tak się bronił....

PZDR

--
Ruto88 ;)
Barwionka RZĄDZI
Forumowym napinaczom, mówimy stanowcze weź się za klejenie :)

 
01-07-14 08:17  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 123

POŻAR NA BAŁTYKU

Serię słynnych polskich dziesięciotysięczników otworzył zwodowany w 1956 roku “Marceli Nowotko”. Konstrukcja okazała się być niezwykle udana i w rezultacie zbudowano aż czterdzieści jeden takich statków. Dwadzieścia z nich szybko znalazło zagranicznych kupców, podczas gdy pozostałe dwadzieścia jeden pływało pod polską banderą. W trakcie wieloletniej służby utraciliśmy dwie jednostki z tej serii, obie z powodu pożaru! Jednym z tych pechowców była “Konopnicka” a drugim Reymont”. Był kwiecień 1979 roku.

“Reymont”, statek Chińsko-Polskiego Towarzystwa Okrętowego “Chipolbrok” opuścił 16 kwietnia Gdynię kierując się do Rostocku i dalej do Chin. Na razie w ładowniach znajdowało się zaledwie niecałe 1900 ton ładunku. Czterdziestu jeden członków załogi oraz pięć marynarskich żon cieszyło się ładną, słoneczną pogodą. Dwa dni później statek był się jeszcze w drodze, niedaleko Bornholmu. Nadszedł wieczór i zwykła zmiana wachty o godzinie 20:00.

Pięć minut później jeden z przebywających w swej kabinie marynarzy poczuł podejrzany swąd. Przypuszczając że nastąpiło spięcie w instalacji, wyciągnął na wszelki wypadek sznur lampki z kontaktu. Smród nie ustępował.

W tej samej chwili dwaj marynarze idąc korytarzem ujrzeli smugę dymu wydobywającą się przez kartkę w dolnej części drzwi kabiny jednego z kolegów. Natychmiast ściągnięto I oficera, po czym otworzono drzwi. Kabina wypełniona była gęstym dymem zakrywającym źródło ognia. Przyniesiono gaśnice. Minęło jednak trochę bezcennego czasu, nim zawartość pierwszej z nich skierowano do wnętrza kabiny.

Gaśnica miała niewielka pojemność i w rezultacie jej użycie w niczym nie zmieniło sytuacji. Wśród kłębów czarnego dymu nadal nie widać było płomieni. Oficer zdecydował o opróżnieniu kolejnej gaśnicy od strony wychodzącego na pokład bulaja. Wtedy to po raz pierwszy ujrzano w kabinie ogień.

Zaalarmowany mostek polecił maszynie podanie na pokład wody. Była 20:20. Pomimo że dym wypełniał już klatkę schodową, wciąż nie ogłaszano alarmu przeciwpożarowego!

Podłączono wąż do hydrantu, a jeden z marynarzy krzykiem “pożar, pali się!” alarmował kolejnych członków załogi. Uruchomiono pompę.

Minęła 20.23 Trudno uwierzyć, ale dopiero teraz przebywający w swojej kabinie kapitan dowiedział się o pożarze! W dwie minuty później ostry sygnał dzwonków poderwał na nogi pozostałych marynarzy. W tym czasie cała rufowa część nadbudówki zasłonięta była już gęstymi kłębami dymu. Wkrótce z maszynowni nadeszła hiobowa wieść: dym zaczął się pokazywać również tam.

Zmniejszono obroty. Pomimo dokonanej uprzednio zmiany kursu, na mostku coraz trudniej było oddychać. Kapitan polecił nadać SOS ale okazało się to niemożliwe, ponieważ gęsty dym wypełnił całkowicie kabinę radiową. Radiooficer założył aparat tlenowy i po chwili zanurzył się w czarny obłok. Niestety uruchomienie radiostacji na zasilaniu awaryjnym okazało się niemożliwe!

Walka z ogniem trwała nadal. Z kilku węży polewano objęty pożarem rejon nadbudówki. Wysiłki nie dawały rezultatów i ogień rozprzestrzeniał sie coraz szybciej. Po dziesięciu minutach od ogłoszenia alarmu trzeba było ewakuować mostek. Coraz więcej dymu przenikało do maszynowni i w wreszcie po kolejnych dwudziestu minutach na rozkaz kapitana zaprzestano prób gaszenia ognia.

Załoga i pasażerowie zebrali się na dziobie: wszyscy, oprócz dwójki marynarzy. W objęty pożarem rejon udało się czterech ochotników. Nie znaleźli oni niestety żadnego z zaginionych.

A ratunek już nadchodził. O 20:33 czarny dym bijący z widocznego znakomicie na Bornholmie statku zaalarmował tamtejszą policję. Natychmiast ku „Reymontowi” skierowały sie ratownicze jednostki. Poderwano w powietrze helikoptery. Szpital przygotowywał się na przyjęcie rozbitków, a policja obstawiła prowadzącą z portu drogę. Organizacja Duńczyków była perfekcyjna.

Z dziobu “Reymonta” opuszczono sztormtrap. W pobliżu znajdowały się już duńskie jednostki, ale wysoka fala uniemożliwiała bezpośrednie podejście. Ratownicy spuścili na wodę pneumatyczne tratwy. Przejście na nie w tych warunkach było niezwykle trudne i w rezultacie jeden członków załogi po źle obliczonym skoku znalazł się w wodzie. Szczęśliwie udało mu się dopłynąć do tratwy.

Wkrótce pierwszą piątkę wciągnięto na pokład kutra. Z drugiej tratwy podjęto dwie osoby. Jedną z nich był mocno poparzony motorzysta. Podczas opuszczania go ze statku, ocierająca się o ciało lina zdzierała zwisające z rąk płaty popalonej skóry. Wkrótce zajęli się nim troskliwie duńscy lekarze.

Po kilku dalszych minutach nad dziobem „Reymonta” zawisł śmigłowiec. Opuszczony na linie ratownik sprawnie nadzorował ewakuację. Jeden po drugim rozbitkowie wciągani byli do środka maszyny. Po chwili nadleciał drugi a zaraz po nim i trzeci śmigłowiec. Wtedy to dopiero statek opuścił – wraz z żoną – kapitan. Łącznie uratowano 44 osoby: dwóch marynarzy nadal brakowało.

Rankiem następnego dnia koło wciąż płonącego statku pojawiły się dwie polskie jednostki ratownicze: „Sztorm III” i „Huragan”. Intensywna akcja przeciwpożarowa dała w końcu rezultaty i po około dziesięciu godzinach można było wejść na pokład „Reymonta”. Wtedy to w kompletnie wypalonej nadbudówce znaleziono szczątki dwóch ofiar pożaru.

W rezultacie rozprawy sądowej ukarano kapitana (pozbawieniem stanowiska kapitana na półtora roku) oraz pierwszego i trzeciego oficera. Po powrocie do domu kapitan popełnił samobójstwo.

Sam statek okazał się być tak zniszczony, że nie opłaciło go się remontować. Trafił na złom.



Lepsze takie zdjęcie, niż żadne: wypalony „Reymont” w porcie.


--

Post zmieniony (11-04-20 10:39)

 
01-07-14 08:17  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 124

HISTORIA NIETYPOWA

Stateczek był niewielki, o długości zaledwie 66,5 metra i wyporności 907 ton. Z cypryjską banderą na rufie, "Skyhope" chodził w bardzo ograniczonym zasięgu pomiędzy Irlandią a portami brytyjskimi. Na początku października 1977 roku statek wyszedł w balaście z irlandzkiego Limerick do położonego w Kornwalii i Fowey, gdzie czekał na niego ładunek. Czwartego października załoga stwierdziła, że w rezultacie kłopotów z silnikiem "Skyhope" nabrał poprzez system chłodzący kilkanaście ton wody. Wiatr zepchnął unieruchomionego malucha na mieliznę zatoki Smerwick. Próby własnoręcznego uwolnienia się z pułapki okazały się bezskuteczne i w rezultacie dopiero pomoc holownika "Afon Goch” pomogła zejść 11 października na głęboką wodę. Pogoda jednakże była na tyle nieciekawa, że przerwano holowanie, a "Skyhope" zakotwiczył w oczekiwaniu na poprawę aury.

Noc z 13 na 14 przyniosła nieoczekiwane wydarzenia. Wściekła bójka na noże pomiędzy międzynarodową załogą spowodowała poważne obrażenia dwóch marynarzy. Kapitan natychmiast skontaktował się z "Afon Goch”, prosząc o przysłanie szalupy w celu zabrania obu ofiar bójki na ląd.

Wkrótce pod statek przybiła łódź obsadzona przez pięciu ludzi z holownika. Przeniesiono rannych, z których jeden był już w stanie agonalnym. Wraz z nimi do łodzi wsiedli kapitan "Skyhope", pierwszy oficer oraz marynarz. O 3:35 w nocy szalupa odbiła, kierując się ku lądowi. Fale szarpały łodzią, aż wreszcie w połowie drogi któraś z nich wywróciła ją do góry dnem. Cała dziesiątka znalazła się w wodzie. Rozbitkowie wspięli się pośpiesznie na dno szalupy, sygnalizując rozpaczliwie ku nieodległemu holownikowi. Obok nich unosiło sie w pasie ratunkowym martwe już ciało ofiary bójki. Z "Afon Goch” spuszczono obsadzoną przez dwóch ratowników kolejną łódź, która wkrótce znalazła się w pobliżu dygocących z zimna ludzi. Pierwszy z rozbitków, egipski marynarz skoczył na nią tak nieszczęśliwie, że wpadł na obu ratowników, zwalając ich wprost na zaburtowy silnik łodzi. Silnik zacharczał i stanął. Gorączkowe próby ponownego jego uruchomienia okazały się bezowocne.

Niesiona wiatrem łódź oddalała się coraz bardziej w głąb morza. Widoczność była na tyle fatalna, że na "Afon Goch” nikt nie zauważył, co się stało. Na miejscu zaczęły się jednak pojawiać wcześniej już zaalarmowane rybackie kutry. Zdjęły one z wywróconej szalupy dziewiątkę kompletnie przemarzniętych ludzi, po czym ruszyły ku dryfującej łodzi. Wkrótce cała dwunastka z objawami znacznego wychłodzenia organizmu znalazła się w szpitalu.

A co stało się ze "Skyhope"? Uszkodzenia po wejściu na mieliznę okazały się na tyle poważne, że remont był po prostu nieopłacalny. Przeholowany do najbliższego portu, sprzedany został wkrótce na złom.

„Afon Goch”


--

Post zmieniony (11-04-20 10:40)

 
01-07-14 11:56  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:12)

 
02-07-14 07:59  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 125

TRAGICZNA POMYŁKA

W 1941 roku naszą niewielką marynarkę wojenną dotknęło kolejne osłabienie. Tym razem z linii trzeba było wycofać okręt podwodny „Wilk”. Wymagająca ciągłych remontów i mocno zużyta jednostka przeszła wkrótce do rezerwy jako okręt szkoleniowy. Fakt ten spowodował „bezrobocie” sporej grupy dobrze wyszkolonych podwodniaków. Część z nich miała wprawdzie objąć wkrótce właśnie budowany w Anglii okręt (późniejszy „Sokół”), ale dla pozostałych wciąż nie było widoków na zamustrowanie.

Wtedy to właśnie Amerykanie zaoferowali Wielkiej Brytanii stare okręty podwodne typu „S” i „R”. Budowane na początku lat dwudziestych przestarzałe jednostki nie wzbudziły entuzjazmu w Londynie. W rezultacie zdecydowano się wziąć na próbę tylko po jednym okręcie każdego typu. Jeden z nich mieli obsadzić Polacy.

Uroczyste przejęcie S-25 nastąpiło w amerykańskiej bazie New London 4 listopada 1941 roku. Okręt otrzymał znak rozpoznawczy P-551 i nazwę „Jastrząb”. Dowódcą został kapitan Bolesław Romanowski. Wkrótce 19-letni okręt wraz z obsadzonym przez Brytyjczyków P-511 (ex R-3) ruszył przez Atlantyk do Europy. W brytyjskiej bazie oba okręty zostały dokładnie obejrzane i poddane próbom. Ogólna ocena wypadła źle i w rezultacie Brytyjczycy zrezygnowali z dalszych okrętów klasy „R”, przyjmując jedynie dalsze cztery jednostki klasy „S”. Ze względu jednak na przestarzałą konstrukcję, wyznaczono im zadania szkoleniowe.

„Jastrzębia miał jednak czekać zwykły wojenny żywot, ponieważ kapitan Romanowski nie wyraził zgody na szkoleniowy charakter okrętu.

Pierwszym bojowym zadaniem miała być osłona idącego do Murmańska konwoju. Dwudziestego drugiego kwietnia 1942 roku „Jastrząb” opuścił Szkocję, kierując się ku Szetlandom. Czekały już na niego trzy inne okręty podwodne (brytyjski, francuski i norweski). Ta międzynarodowa kompania miała rozstawić się pomiędzy północno-zachodnim wybrzeżem Norwegii, a trasą konwoju. Zadaniem całej czwórki było atakowanie kierujących się ku konwojowi jednostek Kriegsmarine.

Ponieważ każdemu okrętowi podwodnemu przydzielono własny sektor, nie groziło im wzajemne pomyłkowe zaatakowanie się. Także okręty eskortujące konwój wiedziały o podwodnej osłonie: rozkazy mówiły wyraźnie, iż w związku z tym w wyznaczonych sektorach nie można atakować żadnego okrętu podwodnego. Dodatkowo podano do wiadomości sygnał rozpoznawczy podwodnej osłony – żółte świece dymne.

Już 27 kwietnia dał znać o sobie wiek „Jastrzębia”. W trakcie ucieczki pod wodę przed niezidentyfikowanym samolotem nastąpiło zacięcie sterów głębokości. W rezultacie okręt opadł aż na 73 metry, podczas gdy kadłub teoretycznie winien wytrzymać jedynie ciśnienie panujące na 61 metrach! Szczęśliwie skończyło się na strachu.

Pech jednak nie opuszczał starego okrętu. Przy kolejnym alarmowym zanurzeniu złamał się jeden z odwietrzników i nawalił lewy (szybko naprawiony) silnik. Wkrótce dołączyły się kolejne zmartwienia. Złamał się lewy ster głębokości, a stałe kłopoty z prawidłowym wyważeniem okrętu mogły mieć w krytycznej sytuacji nieobliczalne konsekwencje. Bez wątpienia obsadziliśmy i wysłaliśmy w bój okręt, który powinien raczej przymierzać się do roli eksponatu muzealnego...

Na początku maja idący na wschód konwój napotkał na swej drodze gęsta krę i lodowe góry, w związku z czym odchylił swój kurs o kilkadziesiąt mil na południe. Oznaczało to wejście w sektor patrolowany przez „Jastrzębia”. Ponieważ obowiązywała cisza radiowa, Polacy nie zdawali sobie sprawy ze zmiany sytuacji. No, ale w końcu mieli pełne prawo czuć się bezpieczni. Eskortę konwoju wciąż obowiązywały przecież jednoznaczne rozkazy. Nie atakować ŻADNEGO okrętu podwodnego w czterech wyznaczonych akwenach!

Nadszedł 2 maja. O 19:40 na zanurzonym właśnie „Jastrzębiu” usłyszano szum śrub. Przez okular peryskopu Romanowski ujrzał dwa – bez żadnych wątpliwości własne – okręty. Jednym z nich był najwyraźniej idący do ataku niszczyciel.

Nie było czasu na wynurzenie się. Wystrzelona świeca dymna juz po kilku sekundach rozścieliła na powierzchni morza gęsty, żółty dym. Ale niszczyciel nie zareagował na ustalony sygnał! W wodę poszła seria bomb głębinowych.

Okręt zszedł na 23 metry i strzelił kolejną świecę. Znów bez skutku. W pobliżu wybuchły nowe bomby. I znów. Zgasły światła, a z rozbitych baterii zaczął wydobywać sie duszący chlor. Awaryjne wynurzenie!

Jeszcze okręt nie ukazał się w całości na powierzchni, a już na pokład wyskoczył dowódca. Rzut oka wokół. Dwieście metrów od „Jastrzębia” znajdował się trałowiec, a na ośmiuset kręcił się stary, amerykańskiej budowy niszczyciel. Oba ostrzeliwały nasz okręt z broni maszynowej. Od ciężko ranionego angielskiego sygnalisty lampę aldisa przejął inny obecny na „Jastrzębiu” Anglik - radiotelegrafista. Sekunda i padł przeszyty pociskami. Ranny w nogi Romanowski usiadł trzymając jak najwyżej nad głową polską banderę.

Prze otwarte włazy na górę zaczęła wychodzić załoga. Znajdujące sie zaledwie o 50 metrów okręty postrzelały jeszcze trochę, po czym wreszcie przerwały ogień. Po chwili z niszczyciela rozległ się głos: „Are you German?” (Czy jesteście Niemcami?).

„We are Polish submarine Jastrząb. Can’t you see P-551, bloody fool?” (Jesteśmy polskim okrętem podwodnym Jastrząb. Czy nie widzicie P-551, cholerni głupcy?), brzmiała odpowiedź Romanowskiego. Cisza. Kapitan rozejrzał się po pomoście. Czterech zabitych (piąty umarł następnego dnia) i sześciu rannych. I wszędzie krew. Mnóstwo krwi.

„Jastrząb” był już nie do uratowania. Na podchodzące ku niemu szalupy przeniesiono zabitych i rannych. Po dalszych dwudziestu minutach okręt zatonął.

Sprawcami tragedii okazały sie być norweski (ex-amerykański) niszczyciel „St.Albans” oraz brytyjski trałowiec „Seagull”. Dowódców obu tych okrętów uznano później całkowicie winnymi zatopienia „Jastrzębia”. Okazało się przy okazji, że kapitan „St. Albans” nie wiedział o znaczeniu żółtych świec i w rezultacie sygnały naszego okrętu uznał na z niemiecki podstępny trik...

Po kilku miesiącach ocaleli polscy marynarze objęli nowiutki brytyjski okręt podwodny, nazwany „Dzik”. I dopiero wtedy opuścił ich nękający od początku wojny pech...

Okręt jeszcze jako amerykański S-25


Objęcie okrętu przez polska załogę


To te okręty zatopiły „Jastrzębia”: „St. Albans”


i „Seagull”


--

Post zmieniony (11-04-20 10:41)

 
02-07-14 08:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 126

OGIEŃ NA MISSISIPI

Ładunek peruwiańskiego frachtowca „Inca Tupac Yupanqui" był doprawdy niecodzienny, przynajmniej jak na nasze wyobrażenia o tym, co wożą zazwyczaj statki. "Inca" wyszedł 29 sierpni a 19T9 roku z leżącego nad Missisipi Baton Rouge, mając ładownie wypełnione... drzewnym pyłem, będącym ubocznych produktem tartaków. Widać i taki surowiec bywa komuś do czegoś przydatny. Wypierający 9624 tony i mający długość 157 metrów statek szedł w dół ogromnej rzeki, zmierzając docelowo do peruwiańskiego Ilo.

Missisipi tętniła swym zwykłym rytmem. Robiący 13 i pół węzła "Inca" mijał co chwila inne frachtowce, zestawy holowników czy pchaczy z barkami, a także mnóstwo rozmaitych motorówek, promów ¡ wszystkiego, co tylko mogło utrzymać się na wodzie. Dzień po wyjściu z Baton Rouge dowódca "Inki" oderwany został od obiadu telefonem z mostku: zablokował się ster! Wszystko skończyłoby się prawie bezproblemowo, gdyby statek w momencie awarii był skierowany dziobem - pod możliwie łagodnym kątem - w któryś z brzegów. W tak im przypadku wystarczałaby zapewne tylko pomoc holowników przy zejściu z mielizny, naprawienie steru, po czym podróż mogłaby być spokojnie kontynuowana. Rzeczywistość przypominała jednakże scenariusz mocno wydumanego filmu sensacyjnego: na kursie "Inki" znalazła się zacumowana specjalistyczna barka „Panama City” z prawie pełnym ładunkiem butanu w swych zbiornikach! Danie „cała wstecz” niczego już nie mogło zmienić.

Bezsilność, oto co odczuwał pilot i załogi obu jednostek, kiedy peruwiański statek wbijał się dziobem w barkę. Powstały natychmiast pożar przeniósł się momentalnie na pobliski pchacz „Capt. Norman”, oraz na samego sprawcę nieszczęścia. Siła wybuchu rzuciła na podłogę wszystkich obecnych na mostku „Inki”. Dwójka ludzi obecnych na barce ostrzeżona sygnałami „Inki”, zaczęła uciekać z całych sił. Gdy mieli za sobą 200 -250 metrów, dwie potężne eksplozje dwukrotnie rzuciły ich o ziemię. Pomimo tak znacznej odległości, ich oparzenia kwalifikowały się do leczenia szpitalnego.

Bilans katastrofy okazał się być tragiczny: śmierć poniosło dziesięciu marynarzy z „Inki” oraz dwóch z holownika. Trzynaście osób zostało rannych lub poparzonych. Z powodu dokonanych przez ogień zniszczeń nie udało ustalić się przyczyny zablokowania steru.

Zarówno holownik jak i barka zostały po ugaszeniu pożarów przeciągnięto do stoczni złomowej, gdzie też wkrótce dopełnił się ich los. Będący w znacznie lepszym stanie "Inca Tupac Yupanqui" sprzedano armatorowi z Grecji, który przeholował go do stoczni w Pireusie. Trzydziestego kwietnia 1981 roku statek wyszedł w kolejny rejs, już jako "Avra”.

„Inca Tupac Yupanqui”


--

Post zmieniony (11-04-20 10:43)

 
02-07-14 11:07  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:12)

 
02-07-14 11:39  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Jako uzupełnienie można podać, że inspektorzy PSC maja prawo kontrolować wszystkie statki prócz tych pod własną banderą . Do PSC można zgłaszać wszystkie uwagi dot. całości spraw związanych ze statkiem (np. też warunki bytowe) bez konieczności podania personaliów. (dla ITF trzeba podać).
Nie wiem czy jeszcze jest używanie określenie FOC (Flag over Convention - statki poza konwencją) na określenie "taniej bandery".

 
02-07-14 12:21  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:12)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 28 z 121Strony:  <=  <-  26  27  28  29  30  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024