KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 103 z 121Strony:  <=  <-  101  102  103  104  105  ->  => 
22-01-15 11:32  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 15:00)

 
26-01-15 08:13  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 310

REWANŻ ZA „KRADZIEŻ”

Amerykanie długo nie chcieli przystąpić do pierwszej wojny światowej w charakterze strony walczącej. Zresztą po co? Żeby stracić znakomicie rozwijający się biznes? Fakt, że handlowano głownie z państwami Ententy, ale tylko dlatego, że dostęp drogą morską do państw centralnych był niezwykle utrudniony. A więc niech się biją, a my zarabiajmy! To właśnie dzięki eksportowi broni, mundurów, amunicji, żywności, opon i czego tam jeszcze nie było, amerykańska gospodarka wyrosła wtedy na największą w świecie.

Rzecz jasna probrytyjscy i profrancuscy lobbyści starali się ze wszystkich sił zmienić ten stan rzeczy bo było jasne, że gdyby potężne gospodarczo Stany przystąpiły wreszcie do wojny, jej finał byłby łatwy do przewidzenia.

Owym lobbystom pomogli w końcu sami ...Niemcy. W styczniu 1917 roku Hindenburg i Ludendorff zażądali zgody na prowadzenie nieograniczonej wojny podwodnej mając nadzieję, że decyzja taka przyśpieszy w końcu kapitulację na Zachodzie. I rzeczywiście 1 lutego ogłoszono, że kraje centralne od dziś zaczynają prowadzić nieograniczoną wojnę podwodną, topiąc idące do Europy statki bez względu na ich banderę!

Pierwszą reakcją Ameryki było silne przyhamowanie eksportu. Nikt nie chciał wziąć na swoje sumienie topionych przez Hunów statków handlowych. Tyle że odbiło się to natychmiast mocną czkawką na gospodarce oraz nastrojach społecznych. Przestawione głównie na wojenną produkcję fabryki i farmy nagle stanęły w obliczu bankructw, spowodowanych brakiem odbiorców ich produktów. Pomimo tego, głosy za utrzymywaniem neutralności nadal przeważały.

I ponownie na pomoc przyszli Niemcy, bacznie obserwowani przez Londyn. Brytyjczycy odszyfrowali treść depesz wysłanych z Berlina do ambasad w Waszyngtonie i Meksyku, skwapliwie przekazując je do Waszyngtonu. Ich treść była szokiem dla Amerykanów. Otóż Niemcy ni mniej ni więcej, tylko namawiali i zachęcali Meksyk do stanięcia obok Niemiec i wspólnego wypowiedzenia wojny Stanom Zjednoczonym! Nagrodą dla Meksyku po zwycięskiej wojnie miały stać się terytoria trzech południowych stanów: Arizony, Teksasu i Nowego Meksyku.

Odpowiednio sterowana prasa natychmiast poinformowała naród o niecnych knowaniach Niemców. Wobec takiej podłości, nie można było już zwlekać. Szóstego kwietnia 1917 roku USA wypowiedziały wojnę Niemcom, a w grudniu także Austro-Węgrom.

I w tym momencie zaczyna się właściwa Opowieść.

Pierwsze co zrobili Amerykanie, to przejęcie wszystkich statków państw centralnych stojących od roku 1914 w ich portach. Jednym z nich był frachtowiec znanego niemieckiego armatora Rickmers Aktien Gesellschaft z Bremerhaven, wciąż zresztą mającego się jak najlepiej. Zwyczajowo nadawano statkom tej kompanii imię i nazwisko członka rodziny, dlatego też statek o którym mowa, nosił nazwę „Camilla Rickmers”, 5130 DWT.

Zamalowano dotychczasową nazwę i naniesiono nową, „Ticonderoga”.

Już nie „Camilla Rickmers”, jeszcze nie „Ticonderoga”


Statek stał się własnością Rządu, który oddał go w czarter US Navy. Dopiero jednak na początku stycznia 1918 roku, stojąca w Bostonie „Ticonderoga” oficjalnie weszła do wojennej służby. Kilka tygodni później statek odbył swoją pierwsza podróż przez Atlantyk, wioząc zaopatrzenie do Francji. Kolejne rejsy przypadły na maj-czerwiec i lipiec-wrzesień. Wprawdzie 27 sierpnia wracający do Stanów statek został ostrzelany z działa U-boota, ale szczęśliwie umknął swemu prześladowcy bez żadnych uszkodzeń. Jak to mówią Anglicy, „so far so good” (jak na razie, wszystko idzie dobrze).

Czwarta podróż rozpoczęła się w Nowym Jorku 22 września 1918 roku. Tym razem oprócz ładunku, statek wiózł także na europejski front ponad stu żołnierzy. Z początku szedł w konwoju, ale z powodu kłopotów z maszyną, w nocy z 29 na 30 „Ticonderoga” zrezygnowała z prób dotrzymania kroku pozostałym jednostkom. Dowodzący statkiem komandor podporucznik James Jonas Madison wystawił dodatkowych obserwatorów. Już po kilku godzinach, o 5:45 jeden z nich zameldował o dostrzeżeniu okrętu podwodnego. Alarm bojowy!

Artylerzyści obsadzili działa, a Madison dał całą naprzód, prawo na burtę, chcąc staranować okręt nieprzyjaciela. Niestety, dziób statku przeszedł za rufą U-boota o kilkanaście metrów.

Wróg miał czym walczyć, nawet na powierzchni. Był to U-152, jeden z wielkich podwodnych krążowników, mających poza torpedami dwa działa o ogromnym jak na tę klasę okrętów kalibrze 150 mm. Wielkość okrętu nie była przypadkowa, jako że w oryginalnym zamyśle miał być po prostu podwodnym transportowcem i dopiero w końcowej fazie budowy zdecydowano o przystosowaniu go do walki.

Seria wielkich okrętów składała się z siedmiu jednostek noszących numer od 151 do 157. Na zdjęciach U-151 i U-155 (stojący po wojnie na Tamizie). Doskonale widać imponujące rozmiary jednostek tego typu
,

U-bootowi Amerykanie mogli przeciwstawić 1 działo 152 mm na rufie i 1 x 127 mm na dziobie. Siły niby prawie równe, ale sylwetka U-boota była niewielka, a frachtowca wielka jak stodoła: trudno było w niego nie trafić, zwłaszcza z niewielkiego dystansu. Do tego dochodziła różnica w stopniu wyszkolenia artylerzystów obu stron.

„Ticonderoga” sfotografowana z U-152 na chwilę przed otworzeniem ognia


Bardzo szybko „Ticonderoga” stanęła w płomieniach, mając licznych zabitych i rannych. Dziobowe działo zostało rozbite już szóstym pociskiem, przez jakiś czas nie działało również sterowanie. Co gorsze, bardzo szybko zniszczona została także radiostacja: Niemcy doskonale wiedzieli, gdzie trzeba posłać pierwsze pociski!

Ciężko ranny Madison nie schodził z postrzelanego mostku. Starał się tak ustawić poharatany statek, aby rufowe działo miało przed sobą okręt wroga. Niemiecki dowódca nie należał jednak do nowicjuszy. Zanurzył okręt, po czym wyszedł ponownie na powierzchnię w dogodnej dla siebie pozycji. Kolejne salwy rozbiły wreszcie także i działo rufowe „Ticonderogi”. Minęły dwie godziny od pierwszego wystrzału.

Teraz, bez obawy o własną skórę, U-boot metodycznie kontynuował rozbijanie statku. Chcąc wreszcie zakończyć przedłużającą się egzekucję, Niemcy ustawili się dziobem do statku. Jasne było, iż za chwilę w kierunku „Ticonderogi” wystrzelona zostanie torpeda.

Trafiła tuż za maszynownią i dopiero wtedy Amerykanie zajęli się ewakuacją tonącego powoli statku. Aby powstrzymać rzeź załogi wywieszono białą flagę, ale pomimo tego Niemcy kontynuowali ostrzał, zabijając i raniąc kolejnych marynarzy i żołnierzy. Niestety część szalup była podziurawiona odłamkami. Rozbitkom pozostały jedynie jedna łódź i jedna tratwa.

Gdy statek coraz bardziej pogrążał się w morzu, U-boot zbliżył się do rozbitków.

Szalupa przy U-152. W dali widoczna tonąca „Ticonderoga”


Pod lufami pistoletów zmuszono do przejścia na U-152 oficerów US Navy - kapitana Franka Mullera (pełniącego funkcję pierwszego oficera) i porucznika Juniusa Fulchera (pierwszy mechanik). Pozostałym rozbitkom, w tym ciężko rannemu komandorowi Madisonowi, pozwolono odpłynąć.

Na pokładzie U-152. Siedzą Muller i Fulcher


Rozbitkowie mieli dużo szczęścia. Zaledwie po czterech dniach dojrzał ich brytyjski frachtowiec „Moorish Prince”, wciągając na pokład 22 osoby, prawie wszystkie ranne. Wśród nich był wciąż utrzymujący się przy życiu komandor Madison. Natychmiast po dostarczeniu go na ląd, amputowano mu w szpitalu poharataną odłamkami nogę. Doliczając oficerów wziętych do niewoli, zatonięcie „Ticonderogi” przeżyły zaledwie 24 osoby, podczas gdy śmierć poniosło aż 214 marynarzy i żołnierzy.

U-152 dowiózł swych jeńców do Kilonii już po kapitulacji 11 listopada. Obaj oficerowie pozostali na okręcie, aż do chwili repatriacji do Anglii kilka tygodni później. W brytyjskie ręce wpadł także U-152. Zatopiono go na morzu ogniem artyleryjskim w lipcu 1921 roku.

U-152 wpływa do Kilonii. Trzeci z prawej Fulcher


Pomimo wojskowej cenzury, prasa doniosła o zatopieniu statku i ogromnych stratach w ludziach


Za swoją postawę wobec wroga, komandor James Jonas Madison został po wojnie odznaczony Medalem Honoru (Tiffany Cross). Odniesione w boju rany tak jednakże nadwerężyły jego organizm, że zmarł w Boże Narodzenie 1922 roku, w wieku zaledwie 38 lat.

James Jonas Madison. Zdjęcie z 1919 roku


Medal Honoru (Tiffany Cross)


Amerykanie wciąż pamiętają o swoim bohaterze


Post zmieniony (02-05-20 13:27)

 
26-01-15 12:01  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 15:01)

 
26-01-15 12:40  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Juz teraz nie moge sie doczekac!

--
pozdrawiam Kuba

 
29-01-15 08:02  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 311

ZNAK WOLNEJ BURTY

Parowo-żaglowy „London” był pierwszym statkiem słynnej w owym czasie firmy Money, Wigram & Co. Zwodowany w roku 1864 statek miał żelazną konstrukcję, no i oczywiście żagle na trzech masztach, co dawało gwarancję dopłynięcia do portu, gdyby nawet zabrakło węgla. Jednostka była długa na 82 metry i szeroka jedynie na 11, co nie wszyscy powitali z entuzjazmem. Fachowcy dziwili się także wolnej burcie mającej zaledwie 1,83 metra wysokości, co nawet przy lekkim sztormie mogło doprowadzić do zalewania pokładu masami wody.

Statek skierowano na linię Londyn – Australia i już za drugim rejsem smukły statek pobił dotychczasowy rekord armatora na przejściu tam i z powrotem.

„London”


Trzeci rejs do Melbourne rozpoczął się 30 grudnia 1866 roku. Pod dowództwem kapitana Johna Martina rodem z Melbourne, „London” wypłynął z Gravesand najpierw do Plymouth, gdzie zaokrętować mieli kolejni pasażerowie. Zaraz po wyjściu z portu statek wpadł w tak fatalną pogodę, że kapitan zdecydował o schronieniu się na osłoniętym akwenie Spithead, w pobliżu Portsmouth. Gdy sztorm nieco przycichł, „London” wznowił rejs, zawijając wreszcie do Plymouth. Po wyjściu z tego portu, na statku znajdowało się łącznie 239 ludzi, w tym sześciu zbyt późno wykrytych ślepych pasażerów...

Już na trzeci dzień opuszczeniu Anglii statek wszedł ponownie w strefę złej pogody, która na Biskaju zaatakowała w końcu z siłą huraganu. „London” kładł się mocno na burty, a prawie cały czas znajdująca się na pokładzie woda zaczęła wreszcie przedostawać sie do wnętrza kadłuba, pomimo wszelkich starań mających na celu jak najdokładniejsze uszczelnienie włazów. Pod ciosem fal złamała się stenga bukszprytu, aż w końcu w jej ślad poszły przedni i główny maszt. Bardzo poważna sytuacja zmieniła się w prawie beznadziejną.

Woda wreszcie wygasiła ogień pod kotłami, chociaż wielkim wysiłkiem udało się wkrótce przywrócić je do pracy. Dziesiątego stycznia, z dostającą się wciąż do wnętrza wodą - której nie była w stanie usunąć pompa - i bez dwóch masztów, kapitan postanowił zawrócić do Anglii.

Niestety, wkrótce po zwrocie statek wszedł w same serce huraganu. Woda ponownie wygasiła ogień pod kotłami i wtedy stało się jasne, że „London” musi zatonąć. W chwili gdy huragan osiągnął apogeum, prawdziwym cudem udało się opuścić cało na wodę tylko jedną niewielką szalupę, do której wszedł starszy mechanik – wyznaczony przez kapitana na jej dowódcę – oraz 15 marynarzy i trzech pasażerów. Żadnej kobiety, żadnego dziecka.

Jeden z pozostających na statku pasażerów zaoferował tysiąc gwinei za ustąpienie mu miejsca, ale chętnego na taki interes nie było... Przeznaczona dla zaledwie dwunastu ludzi łódź była mocno przeciążona, ale pomimo tego krzyknięto z niej do kapitana aby do nich dołączył. Martin widząc jednak i tak już przeładowaną szalupę, odpowiedział „Nie! Nie! Żegnajcie. Jeśli przeżyjecie, przekażcie mieszkańcom Melbourne moje pożegnanie.”

Kapitan John Martin i jego statek


Rzucanych niemiłosiernie falami na wszystkie strony i wycieńczonych do cna dziewiętnastu rozbitków zostało następnego dnia uratowanych przez włoski bark „Marianople”, który zawiózł ich do Falmouth. Pozostałe dwieście dwadzieścia osoby poszły na dno wraz z „Londonem”.

Sprawą zajął się oczywiście sąd, który uznał że:
- Kapitan Martin nie powinien zawracać statku. Według sądu, przy kontynuacji marszu zgodnie z pierwotnym planem, statek wkrótce wszedłby w rejon lepszej pogody. No cóż, łatwo wydać taki osąd siedząc bezpiecznie na wygodnym fotelu i mając mnóstwo czasu na przeprowadzanie rozmaitych analiz.
- Statek był przeładowany szynami aż o 345 ton. Przy i tak zbyt niskiej wolnej burcie miało to decydujące znaczenia dla losu statku. Prawdę mówiąc dziwne jest, że przy tak ciężkim sztormie szyny nie przesypały się na jedną burtę, wydając natychmiastowy wyrok na statek.
- Na pokład załadowano 50 ton węgla. Rozsypane pod atakiem fal bryły błyskawicznie pozapychały otwory szpigatów, utrudniając w bardzo znacznym stopniu spływanie wody z pokładu.

Broszura opisująca zatonięcie „Londona”


Tragedia „Londona” spowodowała w Wielkiej Brytanii ożywioną dyskusję na temat regularnie przeładowywanych – zarówno jeśli idzie o liczbę pasażerów jak i tonaż ładunku – statków. Szczególnie aktywnie zajął się tym polityk i reformator Samuel Plimsoll.

Samuel Plimsoll


Po kilku latach jego starań, w roku 1872 utworzono Królewską Komisję do spraw statków niezdolnych do żeglugi morskiej. W cztery lata później wprowadzono Ustawę Zjednoczonego Królestwa o Żegludze Handlowej (United Kingdom Merchant Shipping Act), dotyczącą obowiązku umieszczania na burtach tzw. znaku wolnej burty, zwanego po angielsku Plimsoll line. W 1906 roku rozszerzono ten wymóg na statki obce, zawijające do portów Zjednoczonego Królestwa, a od roku 1930 znak zaczął obowiązywać w całym cywilizowanym świecie. Patrząc zatem na tak powszechnie znany znak pamiętajmy, że powstał on w wyniku śmierci dwustu dwudziestu ludzi, mających nieszczęście znaleźć się na statku „London” w jego trzecim i ostatnim rejsie.

Znak wolnej burty. Plimsoll line (Plimsoll mark)


***

A następna Opowieść już w poniedziałek 2 lutego!

--

Post zmieniony (02-05-20 13:28)

 
29-01-15 08:12  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Dziekuje bardzo i... nieustannie czekam dalej ;)

--
pozdrawiam Kuba

 
29-01-15 12:28  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Kolniak 

 - 3

Nie wyświetla mi się obrazek broszury opisującej zatonięcie statku. Przy okazji poproszę o poprawkę drobnego przejęzyczenia: "Pozostałe dwieście dwadzieścia osoby ".

--
Dworujesz z forum? Fora ze dwora!

 
29-01-15 13:14  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 15:01)

 
29-01-15 14:02  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Mnie sie rano zdjecia wysletlily normalnie, ale byl problem z miniaturka pierwszego.
Natomiast co do 'spornego' fragmentu, to ja bym napisal: "Pozostałe dwieście dwadzieścia osob poszło na dno..."

--
pozdrawiam Kuba

 
29-01-15 15:11  Odp: Opowieści bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 15:02)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 103 z 121Strony:  <=  <-  101  102  103  104  105  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024