Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 304
FIRE!
Przenosimy się do czasów, w których morza i oceany przemierzały wielkie ilości statków wiozących europejskich emigrantów, szukających lepszego życia poza przeludnioną Europą. Jednym z nich był brytyjski „Cospatrick”, zbudowana w 1856 roku fregata długa na 58 i szeroka na 10 metrów.
,
Początkowo pływała ona pomiędzy Anglią a Indiami wożąc pasażerów, żołnierzy i ładunki. W 1863 roku statek spełnił ważną rolę przy kładzeniu telegraficznego kabla na dnie Zatoki Perskiej. Później armator skierował uwagę na rynek przewozów emigranckich i uznał, że można na tym zrobić duże pieniądze. „Cospatrick” wykonał dwa rejsy do Australii ale ponieważ zyski okazały się nie tak znowu zachwycające, wystawiono go na sprzedaż. W 1873 roku fregatę kupił londyński armator Shaw, Savill & Company, decydując zostawić ją na szlaku australijskim.
Załoga liczyła 44 osoby. Na niewielkim statku emigrantów upychano niczym sardynki w puszce, ale dzięki temu „Cospatrick” zabierał jednorazowo ponad czterystu pasażerów!
Oczywiście warunki podróży setek ludzi na szalenie ograniczonej powierzchni były... hmmm... powiedzmy że raczej niezadowalające, a to z powodu niezwykłej ciasnoty oraz monotonnego jedzenia. Podróż z Anglii na Antypody trwała na ogół ponad cztery miesiące – z krótką przerwą w Cape Town dla pobrania wody i prowiantu - i tylko marzenie o wspaniałej krainie na której znajduje się mnóstwo niczyjej ziemi oraz pracy dla każdego, pozwalała na cierpliwe znoszenie kiepskich warunków, a zwłaszcza wszechogarniającej nudy.
Scenki z życia emigrantów. Trudno sobie wyobrazić zaduch w zatłoczonych pomieszczeniach podczas pokonywania tropików, oraz smrodu będącego wynikiem zarówno choroby morskiej, jak i mocno ograniczonych możliwości umycia się – o ile ktoś w ogóle taką potrzebę odczuwał, rzecz jasna
, , ,
W kolejny rejs „Cospatrick” wyszedł 11 września 1874 roku z leżącego nad Tamizą Gravesand, mając za cel Auckland, Nowa Zelandia. Na statek weszło 433 pasażerów, w tym 125 kobiet i 126 dzieci. W trakcie rejsu liczba ta zmieniała się, ponieważ zmarło ośmioro dzieci, a jedno się urodziło. Co ciekawe, zgodnie z pruderyjnymi zasadami wiktoriańskiej Anglii kobiety były w nocy ściśle odseparowane od mężczyzn, i nie robiono wyjątków nawet dla małżeństw. Dzieci w wieku szkolnym odbywały lekcje, prowadzone przez co lepiej wykształconych pasażerów.
Załoga liczyła 44 osoby.
„Cospatrick”
39-letni kapitan Alexander Elmsley który dowodził „Cospatrickiem” przez ostatnie siedem lat, zabrał w rejs żonę Henriettę, oraz najmłodsze z trojki dzieci, czteroletniego Alexandra juniora. Statkowym lekarzem był 32-letni James Cadle, który wszedł na pokład tylko dlatego, że bardzo chciał odwiedzić mieszkającego w Nowej Zelandii brata.
Rejs przebiegał spokojnie przez dwa miesiące, aż do wietrznej nocy 17 listopada, kiedy to żaglowiec znajdował się kilkaset (różne źródła podają 400, 500 i 600) mil na południowy zachód od Przylądka Dobrej Nadziei. O północy drugi oficer Henry McDonald skończył czterogodzinną wachtę, udając się na spoczynek. Trzy kwadranse później wyrwał go ze snu krzyk FIRE! (Pożar!).
Oficer ubrał się pospiesznie i wyskoczył na pokład. Z dziobowej ładowni wydobywał się dym. Wokół McDonalda zaczęli pojawiać się wystraszeni pasażerowie, często mający na sobie niekompletne stroje. Kapitan wydawał rozkazy mające doprowadzić do tego, aby wiatr zwiewał dym za burtę, ale we wszechogarniającym chaosie nie udało mu się do tego doprowadzić. Zaledwie po kwadransie od podniesienia alarmu z ładowni wystrzeliły ogromne jęzory ognia. Statek obrócił się samoczynnie pod wiatr, w wyniku czego płomienie zaczęły obejmować kolejne rejony statku, niszcząc przy tym część szalup.
McDonald namawiał kapitana aby bezzwłocznie opuścić pozostałe łodzie, ale ten wciąż miał nadzieję na ugaszenie pożaru. Głupią nadzieję, ponieważ już na pierwszy rzut oka widać było, iż nie ma na to najmniejszych szans.
Ogarnięci paniką pasażerowie ruszyli ku ocalałym jeszcze łodziom, wiszącym już na zewnętrz burt. Około osiemdziesięciu zrozpaczonych ludzi wdarło się do prawoburtowej szalupy, która pod nadmiernym ciężarem zerwała się z żurawików i spadła, wyrzucając rozbitków do wody. Wystarczyło zaledwie kilka minut, aby wszyscy utonęli.
Ogień hulał już prawie na całej długości żaglowca, szybko doprowadzając do zwalenia się drugiego i trzeciego masztu. Kapitan Elmsley zaczął krzyczeć z całych sił RUN FOR YOUR LIFE!!! czyli „Ratuj się kto może”.
Załodze udało się opuścić lewoburtową szalupę, w której znalazło się 33 osoby, a wśród nich drugi oficer Henry McDonald. Gdy łódź spoczęła na wodzie, z pokładu wskoczyli do niej jeszcze pierwszy oficer Charles Romaine oraz pasażerka, raniąc przy tym kilka osób. Na oczach rozbitków kapitan wrzucił do wody żonę, po czym skoczył w jej ślady. Sekundy później doktor Cadle zrobił to samo z jego synkiem, również natychmiast wyskakując za burtę. I to były ostatnie chwile, gdy widziano tę czwórkę. Była za kwadrans druga.
Od lewej: żona kapitana Elmsleya, jego synek i on sam
Do wschodu słońca szalupa trzymała się blisko płonącego statku. W świetle dnia rozbitkowie z zaskoczeniem dostrzegli wypełnioną ludźmi prawoburtową szalupę, którą najwyraźniej udało się odwrócić na wodzie. Ponieważ nie było na niej nikogo z załogi, Romaine rozkazał McDonaldowi przejść na nią wraz z kilku marynarzami.
Szalupy w pobliżu „Cospatrica”. W rzeczywistości obie były podobnej wielkości
Przeliczono ocalałych. Na łodzi pierwszego oficera znalazło schronienie 25 pasażerów oraz sześciu marynarzy. Na łodzi McDonalda pasażerów było 23 i dziewięciu członków załogi. Ocalały zatem raptem 64 osoby co oznaczało, iż owej tragicznej nocy w ogniu i wodzie śmierć poniosło aż 406 ludzi!
Szalupy stały w pobliżu „Cospatrica” w płonnej nadziei że pożary samoczynnie wygasną, co pozwoliłoby wrócić na pokład. Niestety, 19 listopada po południu wypalony statek poszedł w końcu na dno. Charles Romaine obrał kurs na Cape Town chociaż szanse na dotarcie tam były prawie zerowe, jako że na żadnej z szalup nie było ani wody ani żywności! Cóż za niewytłumaczalne i niewybaczalne niedopatrzenie zarówno kapitana, jak i – zwłaszcza ich - obu ocalałych oficerów! Postawiono prowizoryczne maszty z równie prowizorycznymi żaglami. Na szalupie McDonalda owym żaglem była ...spódnica, użyczona przez jedną z pasażerek.
Wiatr tężał i mimo ogromnych starań, w nocy z 21 na 22 listopada łodzie straciły się z oczu. Tej dowodzonej przez Romaine’a nikt już nigdy nie zobaczył – pomimo że Royal Navy przeprowadziła poszukiwania zakrojone na szeroką skalę - pozostaje nam zatem śledzić jedynie losy drugiej szalupy, dowodzonej przez drugiego oficera.
Pragnienie dawało się straszliwie we znaki i w końcu znaleźli się desperaci, pijący morską wodę. Jeden po drugim tracili zmysły, po czym umierali. Zanim wyrzucono ciała za burtę, wykrajano z nich wątroby, dzielone po kawałeczku pomiędzy rozbitków. Starano się także wypić jak najwięcej krwi zmarłego, zanim pokiereszowane ciało nie zostało wyrzucone za burtę.
Dopiero 27 listopada, dziesięć dni po opuszczeniu statku, gdy szalupa odpłynęła już około pięćset mil na północ od miejsca zatonięcia „Cospatricka”, została dostrzeżona z pokładu brytyjskiego żaglowca „British Sceptre”, dowodzonego przez kapitana Jahnke. W łodzi znajdowało się już tylko pięciu mężczyzn, wszyscy w stanie zbliżonym do agonalnego.
Szalupa „Cospatricka” widziana z „British Sceptre”
Rozbitków przeniesiono ostrożnie na koje. Pomimo troskliwych starań marynarz i pasażer zmarli nie odzyskawszy przytomności. Pozostali przy życiu jedynie drugi oficer McDonald, sternik Thomas Lewis i 18-letni marynarz Edward Cotter.
6 grudnia „British Sceptre” zawinął na wyspę Świętej Heleny – tej samej, na której życie zakończył Napoleon Bonaparte – gdzie przekazano ocalałą trójkę do szpitala. Po wyjściu spod opieki lekarzy marynarzy wsadzono na płynący do kraju pocztowy statek „Nyaza”. Po drodze statek zawinął na Maderę, skąd 26 grudnia kapitan wysłał telegram do Londynu, informując o losach „Cospatricka” i znajdujących się na nim ludzi. Tuż przed końcem roku trójka rozbitków dotarła do Plymouth.
Tymczasem prasa rozpisywała się na temat tragedii.
KOLEJNY OCEANICZNY HORROR
Emigrancki statek spłonął w morzu. Zginęło 460 osób
Oto treść tego artykułu:
„Są doniesienia, że emigrancki statek Cospatrick podczas przejścia z Londynu do Nowej Zelandii spłonął na środku oceanu, a wszyscy jego pasażerowie i załoga licząca 460 dusz utonęła lub spłonęła.
Nie otrzymaliśmy żadnych szczegółów, jakkolwiek jest nadzieja, że statki przybywające do Londynu czy Liverpoolu mogą przywieźć wiadomości wskazujące na to, że raport o straszliwej katastrofie był przesadzony.
Biura telegraficzne są oblegane przez krewnych i przyjaciół pasażerów fatalnego statku, mających nadzieję na telegraficzne wiadomości z Australii. Wśród pasażerów było wielu farmerów i mechaników mających założyć kolonię w Nowej Zelandii w nadziei znalezienia stałego zatrudnienia i wygodnych domostw. Na statek weszły całe rodziny zabierając ze sobą sprzęt domowy. Jest możliwe że nikt się nie uratował.
Cospatric, jakkolwiek znany jako wielki i dobry statek musiał, ze względu na łatwopalny ładunek, spłonąć do linii wodnej w kilka minut i nawet jeśli pogoda była dobra, pasażerowie na łodziach mieli niewielkie szanse na spotkanie z jakimś przepływającym statkiem. Kolejne szczegóły są niecierpliwie oczekiwane”.
Siłą rzeczy dochodzenie musiało polegać na zeznaniach ocalałej trójki. Uznano wreszcie, że pożar rozpoczął się w pomieszczeniu bosmańskim, gdzie przechowywano wiele łatwopalnych rzeczy, takich jak liny, smołę, odpady bawełnianie, olej i farby. Inne źródło mówi jednak że ustalono, iż przyczyną pożaru była grupka złodziei, która ze świecami w rękach przedostała się do ładowni, w której przewożono alkohol. Ta wersja wygląda zresztą całkiem prawdopodobnie.
I na koniec o dalszych losach ocalałej trójki:
- Thomas Lewis wrócił na morze, ale po kilku latach w wyniku wypadku stracił nogę. Zmarł w swojej wiosce w 1894 roku.
- Edward Cotter dał sobie spokój z pływaniem. Szybko zyskał renomę wrednego, nadużywającego alkoholu człowieka. Utalentowany wokalnie, zaczął występować w music hallu, uzyskując status celebryty: ostatecznie nie każdy może się pochwalić uratowaniem z płonącego statku, a następnie jedzeniem surowej ludzkiej wątroby i piciem ludzkiej krwi! Zmarł w 1941 roku w wieku 85 lat.
- Henry McDonald miał najsmutniejszy żywot z całej tej trójki. Katastrofa, cierpienie na szalupie i wymuszony kanibalizm wywołały u niego ciężką depresję, która skończyła się utratą zmysłów. Zmarł dziesięć lat po katastrofie w Królewskim Przytułku dla Obłąkanych w Dundee (Dundee Royal Lunatic Asylum), Szkocja.
Książka „Kobiety i dzieci na końcu. Spłonięcie emigranckiego statku Cospatrick”
Post zmieniony (02-05-20 13:25)
|