Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 286
„ROYAL TAR” – DZIEWIĘTNASTOWIECZNA ARKA NOEGO
Nie, nie jest mowa o „Królewskiej smole” (tar = smoła), jako że „tar” oznacza także żeglarza. I to właśnie żeglarza upamiętniał brytyjski bocznokołowiec „Royal Tar”. Królem Żeglarzy nazywano Williama IV, władcę Wielkiej Brytanii w latach 1830-1837, stąd „Królewski Żeglarz”.
„Royal Tar”
,
Odłóżmy jednakże na bok dalsze rozważania lingwistyczne i zajmijmy się samym statkiem. Zwodowano go w listopadzie 1835 roku. „Royal Tar” miał wozić pasażerów pomiędzy St. John, Eastport w Kanadzie, a Portland, Maine w USA. W październiku 1836 roku statek został wyczarterowany przez objazdową menażerię Burgess and Dexter’s Zoological Institute. Oprócz licznych węży i ptaków na statek załadowano także słonia, dwa wielbłądy, dwa lwy, tygrysa, kilka koni oraz mnóstwo innych, drobniejszych zwierząt. Dla pomieszczenia tej XIX-wiecznej arki Noego zabrakło miejsca w ładowniach, i dlatego nad rufową częścią statku rozpostarto dodatkowo wielki brezent.
Właściciel menażerii nie poprzestawał jedynie na pokazywaniu zwierząt, robiąc przy tej okazji prawdziwy show z udziałem grupy cyrkowców i towarzyszącej im orkiestry dętej, którzy oczywiście także znaleźli się na statku. Wraz z załogą, na statku znajdowało się 93 ludzi.
Rankiem 21 października 1836 roku – był to piątek - parowiec wypłynął z St. John. Początkowo pogoda była bardzo ładna, ale pod koniec dnia silny zachodni wiatr zmusił kapitana Thomasa Reeda do rzucenia kotwicy w Eastport Harbour, gdzie statek stał aż do wtorku. Ponieważ zwierzęta miały żywność tylko na krótki okres czasu, właściciel trupy, niejaki Mr. Fuller, mocno naciskał na wznowienie rejsu. We wtorek rano podniesiono zatem kotwicę i opuszczono bezpieczny akwen.
Około 13:30 kapitan został zaalarmowany przez starszego mechanika, że poziom wody w kotle jest niebezpiecznie niski. Winnym tego poważnego niedopatrzenia był drugi mechanik, bardziej zainteresowany widokiem egzotycznych zwierząt, niż swymi obowiązkami.
Reakcja Reeda mogła być tylko jedna: rozkazał zatrzymać maszynę, otworzyć zawory bezpieczeństwa i jednocześnie rzucić kotwicę. Statek znajdował się wówczas w zatoce Penobscot przy Lisiej Wyspie (Fox Island). Po pospiesznym wygaszeniu paleniska wydawało się, iż niebezpieczeństwo zostało skutecznie zażegnane. Uruchomiono pompy mające dostarczyć wodę do kotła, ale jak się okazało, pomimo wygaszenia w nim ognia był on tak rozgrzany, że od żaru zapaliła się znajdująca nad nim drewniana konstrukcja statku. Z takim to właśnie dramatycznym meldunkiem przybiegł zdyszany steward Peter Brown. Natychmiast do pomp podłączono węże strażackie, ale ogień zbyt szybko przenosił się na wciąż nowe fragmenty statku. Statek nadal stał na kotwicy, o dwie mile od brzegu wyspy.
Wkrótce całe śródokręcie stało w płomieniach. Niesamowity żar przepalił oba kominy, które zwaliły się na burtę, poważnie ją przy tym uszkadzając. Załoga i pasażerowie biegali w panice po pokładzie, szukając w miarę bezpiecznego miejsca. Do ich krzyku wnet dołączyły się rozpaczliwe ryki wystraszonych, a niekiedy już nawet płonących zwierząt. Kapitan Reed rozkazał podnieść kotwicę w nadziei, że prąd zniesie statek na plażę.
„Royal Tar” wyposażono zaledwie w dwie szalupy, mogące zmieścić zaledwie jedną trzecią obecnych na pokładzie. Sytuację tylko w niewielkim stopniu poprawiało kilka tratew. Zrzucona za burtę pierwsza z nich zaroiła się od trzymających się jej linek rozbitków i wtedy stała się rzecz niewiarygodna: z pokładu wyskoczył do wody poparzony już mocno słoń, wpadając wprost na tratwę i zabijając przy tym wszystkich tam obecnych!
Kapitan Reed wraz z dwoma marynarzami zwodował z rufy zamocowaną tam niewielką łódkę, mając zamiar ratować skaczących do wody przerażonych rozbitków. Po chwili pierwsza z dwóch większych szalup poszła w dół. Znalazło w niej miejsce szesnaście osób, którym udało się w końcu wylądować na pobliskiej wyspie Haut.
„Royal Tar” powoli dryfował w kierunku lądu. Przy jego burcie jak cień trzymała się łódka z kapitanem, pomagającym unoszącym się w wodzie ludziom.
Dym płonącego statku dostrzeżony został przez kuter urzędu celnego „Veto” (bardzo trafna nazwa…), który przybył na miejsce w przeciągu zaledwie trzydziestu minut. Według dowódcy kutra jego łodzie były zbyt małe, aby mogły działać w efektywny sposób, ale szczęśliwie kapitan Reed miał swoje zdanie i użył owych „maluchów”. Dzięki jego zdecydowanemu działaniu, przypisano mu potem uratowanie życia aż 40 ludziom.
Przy płonącym statku stoi kuter „Veto”
Razem życie ocaliło aż siedemdziesiąt osób. Niezły wynik, zważywszy na nędzne wyposażenie „Royal Tar” w środki ratownicze. Śmieć poniosło czterech mężczyzn, dziewięć kobiet i aż dziesięcioro dzieci. No cóż, zasada „kobiet i dzieci najpierw” zaczęła być popularna dopiero od roku 1852 (vide Opowieść 230). Ze wszystkich licznych zwierząt ocalały tylko dwa konie, które dopłynęły na suchy ląd. Nikt nawet nie pomyślał, żeby chociaż otworzyć klatki ptaków…
Po wszystkim obwołano bohaterem kapitana Reeda, uznając jego ogromną zasługę w ratowaniu życia rozbitków. Od mieszkańców St. John otrzymał aż 700 dolarów (!), a po kilku latach został kapitanem portu w tym mieście.
--
Post zmieniony (02-05-20 13:18)
|