Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 246
TRAGICZNA NOC
Norddeutscher Lloyd był znanym niemieckim armatorem, a „Elbe” jednym z jego pasażerskich statków, kursujących na linii Bremerhaven – Nowy Jork. Zwodowany w 1881 roku statek miał 4510 GRT i długość 126,9 metra miał ładną, harmonijnie skomponowaną sylwetkę. Maszyny pozwalały mu na rozwijanie 17,5 węzła, co nie było złym osiągnięciem.
We wtorek 20 stycznia 1895 roku dokładnie o godzinie 15:00 na rozkaz kapitana von Gossela rzucono w Bremerhaven cumy, rozpoczynając kolejną podróż poprzez ocean. Ku zadowoleniu armatora, wszystkie miejsca pasażerskie były zajęte. Spośród 354 pasażerów 50 rozmieściło się w kabinach 1 i 2 klasy, 155 w byle jakich – ale jednak – kabinach klasy trzeciej, a cała reszta czyli 149 osób była „bezkabinowa” (tzw. steerage passengers), czyli po prostu śpiąca w wieloosobowych pomieszczeniach. Byle jak, ale za to w zgodzie z finansowymi możliwościami tej grupy ludzi. Co tam zresztą wygody – najważniejsze aby dojechać do Ameryki! Załoga liczyła 153 osoby plus niemiecki i angielski pilot.
Rejs nie zapowiadał się przyjemnie, ale też zima 1894-1895 roku była wyjątkowo surowa, z częstymi i potężnymi zamieciami hulającymi nad całą Europą. Tym razem jednak śnieżycy nie było. Wiał wprawdzie silny wiatr a morze było wzburzone, ale w pierwszą noc na morzu przynajmniej widoczność była bardzo dobra. Przechodząc przez Morze Północne statek regularnie wystrzeliwał rakiety, informując wszystkich wokół o swojej obecności.
Krótko przed wpół do szóstej rankiem 30 stycznia dostrzeżono mały (475 ton) parowczyk „Crathie”, kierujący się ku ujściu Elby. Pomimo rakiet i prawidłowego oświetlenia „Elbe”, Anglicy zdawali się nie dostrzegać liniowca, konsekwentnie idąc kursem kolizyjnym. Nawet specjalnie wystrzelone dla „Crathie” rakiety nie wywołały żadnej reakcji! Dopiero w ostatniej chwili von Gossel nakazał zmianę kursu, ale było już za późno.
W kilka zaledwie minut od dostrzeżenia parowca, „Crathie” z wielką siłą uderzył „Elbe” w lewą burtę, tuż za maszynownią. Jakby za mało było nieszczęścia, wstrząs spowodował zgaśnięcie wszystkich świateł na niemieckim liniowcu. Huk, wstrząs i absolutna ciemność wewnątrz statku: czegóż więcej trzeba, by prawie nikt nie zdołał wydostać się na pokład? Marynarzy którzy rzucili się do wodowania szalup spotkała szokująca niespodzianka: oto bloki i liny większości z nich zamarzły tak bardzo, że nie można było łodzi ruszyć z miejsca!
Około szóstej rano, zaledwie w 20 minut po kolizji, „Elbe” poszedł rufą na dno, zabierając ze sobą aż 334 osoby.
„Elbe” tonie. Rysownik pomyłkowo ukazał statek tonący dziobem naprzód – w rzeczywistości najpierw pod wodą znikłą rufa
Opuszczono jedną łódź, potem drugą. Druga z nich niestety, bardzo przeciążona, wywróciła się do góry dnem podczas próby wodowania. W jedynej teraz już zdatnej do użytku szalupie znajdowała się piątka pasażerów (w tym jeden bezkabinowy), obaj piloci (w chwili zderzenia byli przecież na mostku), trzeci oficer (wachtowy), starszy mechanik, 10 podoficerów i marynarzy oraz steward. Kapitana von Gossela widziano po raz ostatni gdy stał nieruchomo na mostku, po czym zniknął pod wodą razem ze statkiem. Czy myślał w tych chwilach o swym zadziwiającym braku działania wtedy, gdy był jeszcze na to czas?
Wśród wściekłego zimna przemoczeni ludzie czekali na ratunek przez pięć koszmarnie ciągnących się godzin, aż o 11 dostrzegł ich i wziął na pokład żaglowy kuter rybacki „Wildflower”.
Wbrew kolejnemu rysunkowi rozbitkowie nie wyglądali na rześkich i energicznych, będąc w rzeczywistości bliscy śmierci z wyziębienia organizmu
W tym czasie gdy „Elbe” tonął, kapitan Gordon na „Crathie” polecił iść w kierunku lądu! Elementy zmiażdżonego dziobu statku znalazły się pod wodą, która zalała także dwa przednie przedziały. Wszyscy martwili się tylko o swój statek mając święte przekonanie – jak to później powiedział kapitan - że dużo większa jednostka wyszła z kolizji bez szwanku... Ostatecznie „Crathie” dowlokła sie do Maassluis a następnie do Rotterdamu, gdzie weszła na dok. Z dwunastu ludzi jej załogi, jedna tylko osoba została podczas zderzenia ranna.
Pierwsze doniesienia prasowe nie były oczywiście zbyt precyzyjne, chociaż faktem jest, że uratowała się tylko jedna kobieta, pasażerka Anna Boecker
W listopadzie 1895 sprawą zajął się sąd w Rotterdamie. Uznano, że całkowitą winę ponosi „Crathie”, ale – ku powszechnemu zdziwieniu – kapitana Gordona potraktowano wyjątkowo łagodnie za odejście z miejsca kolizji bez upewnienia się co do losów drugiego statku. Winnym uznano jedynie starszego oficera, który krótko przed zderzeniem zszedł z mostku, aby w kuchni porozmawiać sobie z kolegami...
Nikt z załogi „Elbe” nie został przez sąd napiętnowany, nawet – choćby i pośmiertnie - kapitan von Gossel. Uhonorowano za to załogę „Wildflowera”. Sam kajzer Wilhelm II sprezentował każdemu z załogi złote i srebrne zegarki ze swym monogramem, a do tego aż po pięć funtów gotówką na głowę. Miał gest.
--
Post zmieniony (02-05-20 13:04)
|