Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 219
DZIELNA DWÓJKA
Zwodowany w 1902 roku brytyjski „Antinoe” był parowcem jakich wiele. I jak wszystkie inne statki, także i jego podróże były nudne i przewidywalne aż do bólu. Załadować, przewieźć, wyładować. Załadować, przewieźć… I tak przez dwadzieścia cztery lata.
Wydarzenia 1926 roku dalekie jednak były od rutyny. 14 stycznia statek wyszedł z Nowego Jorku, mając w ładowniach 5127 ton pszenicy do Queenstown w Nowej Zelandii. 25-osobową załogę z kapitanem Harry Tosem na mostku czekał kolejny bardzo długi i nudny rejs. Taki los marynarza.
„Antinoe”
Przez pierwsze dni pogoda dopisywała, ale w nocy z 22 na 23 zaczęło mocno wiać, a fale wyrastały coraz wyżej i wyżej. O 6:20 z mostka zauważono naciągającą wyjątkowo olbrzymią falę – wręcz giganta! Mający służbę drugi oficer Price natychmiast rozkazał wychylić ster maksymalnie w prawo. Zanim jednakże statek zaczął wykręcać runęła na niego przerażająca masa wody, zrywając z mocowań tratwę oraz rozbijając osłonę mostka oraz tekowe relingi na jego skrzydłach. Blachy osłony przerwały połączenie koła ze sterem i uszkodziły telegraf maszynowy. Od tej chwili komendy na maszynę wydawano za pośrednictwem gońców. Po spłynięciu fali, „Antinoe” pozostała w sześciostopniowym przechyle na prawą burtę.
Kolejne fale rozbijały się o statek, ale szczęśliwie żadna z nich nie miała już tak nienormalnej wysokości jak ta z 6:20. Potęga żywiołu robiła jednak swoje i statek coraz bardziej wymykał się spod kontroli. Mijały godziny wypełnione ciężką walką o przeżycie, aż nastała kolejna noc.
O 3 w nocy 24 stycznia fale rozbiły i zmyły do morza pokrywy ładowni numer 3! Teraz każda wielka fala mogła wpompować do tej ładowni dziesiątki i setki ton wody, topiąc w końcu statek. Wymęczona sztormem załoga stanęła jednakże na wysokości zadania, taszcząc w ciemnościach poprzez tańczący na wszystkie strony pokład belki, deski i brezenty – i w końcu ładownię przykryto. I wtedy woda rozbiła luk prowadzący do prawoburtowego magazynu zawierającego węgiel do maszyny…
Kapitan Tose uznał że nie ma już szans na szczęśliwie zakończenie i polecił nadać SOS. Sygnał odebrała stacja lądowa na Nowej Funlandii, a także amerykański statek pasażerski „President Roosevelt”, mający na burcie 200 pasażerów.
„President Roosevelt”
,
Już o 12:30 z „Presidenta Roosevelta” dostrzeżono mocno już teraz przechyloną na burtę „Antinoe”. Pomimo silnego falowania, Amerykanie przygotowali jedna z szalup do wodowania. Za burtę poszły ogromne ilości oleju, aby wygładzić morze. Łódź osiadła na wodzie, ale gdy ruszyła, została rozbita przez fale o burtę statku. Dwóch marynarzy z jej obsady utonęło.
O 21:00 wśród śnieżnych szkwałów oba statki straciły kontakt wzrokowy. Stan taki trwał aż do 15:30 25 stycznia, kiedy to „President Roosevelt” ponownie odnalazł „Antinoe”.
W tym czasie sytuacja na frachtowcu stała się już bardziej niż poważna. Na skutek wielogodzinnych szarpań, złamał się ciężki bom przedniego masztu. Upadając na pokład spowodował kolejne zniszczenia, jakby nie wystarczało tych poprzednich. Roztrzaskane zostały także wszystkie szalupy. Maszyna stanęła, zalane zostały generatory. Tose nie miał innego wyjścia, jak wydać rozkaz „Abandon ship!” Tylko jak?
Szczęśliwie kapitan „Roosevelta” był doskonałym marynarzem. Wobec wielkiej fali najpierw ustawił się na linii wiatr – „Antinoe”, po czym opuścił nieobsadzone, ale przywiązane do liny szalupy w nadziei, że zdryfują one pod burtę tonącego statku. Nic z tego. Zaczęto z kolei wystrzeliwać na „Antinoe” liny, ale wszystkie wpadały w wodę jeszcze przed frachtowcem. W końcu jedna z lin połączyła oba statki ale tylko na chwilę, bo zaraz uległa zerwaniu. Dowodzący amerykańskim statkiem Goerge Fried nie zamierzał jednak zostawić brytyjskich kolegów na pewną śmierć.
„Antinoe” sfotografowana z pokładu „Roosevelta”
, ,
27 stycznia pogoda poprawiła się nieco i wtedy Fried wezwał ochotników do obsadzenia kolejnej szalupy. Pomimo że wciąż nie otrząśnięto się po tragicznej śmierci dwóch marynarzy z „Roosevelta”, ochotników było aż nadto! Kapitan miał prawo być dumny ze swojej załogi. Łódź powróciła pod „Antinoe”, zabierając pozostałych marynarzy. Zgodnie z najlepszymi tradycjami, jako ostatni statek opuścił kapitan Tose. Na oceanie pozostał samotnie coraz mocniej przechylający się na prawą burtę, bezwładny frachtowiec. Fried poprosił kapitana „Presidenta” o trzy długie gwizdki dla uhonorowania tonącej „Antinoe”. Po tej krótkiej i pełnej smutku uroczystości, w eter poszła informacja o szczęśliwym – poza śmiercią dwóch dzielnych amerykańskich marynarzy – zakończeniu akcji ratunkowej.
Załoga „Antinoe” została wysadzona na ląd dopiero po dojściu „Presidenta Roosevelta” do Bremerhaven, będącego jego portem docelowym. To tej chwili Brytyjczycy traktowani byli jak pasażerowie, a kapitan Tose zasiadał przy stole kapitańskim Frieda.
Brawurowa i wytrwała akcja „Presidenta Roosevelta” została należycie doceniona. Kapitan statku i jego załoga otrzymali oficjalne podziękowania od brytyjskiego rządu i Admiralicji, a król Jerzy V wysłał osobisty list z gratulacjami i podziękowaniami do… nie, nie do Frieda, ale do prezydenta Coolidge’a. Dobre i to. Z kolei armator „Antinoe” w uznaniu dzielnej postawy swoich ludzi, ufundował nagrody pieniężne dla kapitana Tose i jego załogi.
--
Post zmieniony (09-04-20 12:53)
|