Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 10
DRAMAT NA „TELIDZE”
Piątego maja 1993 roku pływający na Linii Afryki Zachodniej Euroafryki drobnicowiec „Leonid Teliga”, szykował się do kolejnego wyjścia ze Szczecina. Wysoki, opanowany kapitan Mariusz Herman z odrobiną emocji wchodził na mostek. Miał to być jego pierwszy rejs na tym stanowisku. Rzeczywistość zmusiła go wkrótce do walki o życie swoich dwóch ludzi.
Rozpoczęło się sztampowo. Załadunek w Hamburgu i Antwerpii, a potem rozładunek w portach afrykańskich. Upał, zwyczajowe bezczelne okradanie ładunku i... pilnowanie się przed ślepymi pasażerami: w swojej naiwności wielu Afrykanów spodziewa się serdecznego przyjęcia w Europie. Dla armatora tacy „pasażerowie” na statku oznaczają tylko kłopoty i niepotrzebne wydatki. Gdy zatem po opuszczeniu Takoradi – ostatniego portu załadunkowego w Afryce – nie znaleziono żadnego niepożądanego gościa, załodze pozostało liczyć jedynie w spokoju dni dzielące ich od powrotu do Szczecina. Szybko jednak ten spokój uległ zburzeniu.
W dwa dni po wyjściu z Takoradi – 12 lipca - do kapitana zgłosił się starszy mechanik. Następnego dnia zjawił się także magazynier maszynowy. Obaj czuli sie źle i mieli stan podgorączkowy. Objawy takie mogły być rezultatem przemęczenia i różnicy temperatur w maszynie i na pokładzie, temperatura w maszynowni dochodziła bowiem niekiedy nawet do 47 stopni!
Drugi („sanitarny”) oficer przeprowadził wywiad. Bóle głowy, klatki piersiowej, suchy kaszel u mechanika mogły oznaczać zapalenie oskrzeli. Z kolei objawy u magazyniera sugerowały zatrucie. W tym przypadku powodem mogły być lekko zakrapiane imieniny, które magazynier obchodził poprzedniego dnia. Objawy te u obu marynarzy wkrótce znikły, ale z kolei wciąż rosła gorączka, nawet do 40,2 stopnia!
Rutyną w takich przypadkach jest konsultacja z dyżurnym lekarzem gdyńskiego Medical Radio. Polecono stosować antybiotyki. Niestety, dwa dni później stan obu chorych znacznie się pogorszył. Zwłaszcza u mechanika wyglądało to zupełnie nieciekawie. Szesnastego lipca po południu był już bardzo słaby, i zmęczony utrzymującą się wciąż wysoką temperaturą. Zwrócił się bezpośrednio do kapitana o pomoc.
Kolejny raz wywołano Medical Radio, które poleciło zmienić antybiotyki. Postanowiono poczekać do rana na rozwój sytuacji. Niestety, świt nie przyniósł żadnej zmiany. Kolejny raz uruchomiono radiostację. Tym razem na podstawie nowych objawów Gdynia nie wahała się. Malaria, i to ciężka!
Obu chorym natychmiast podano uderzeniowe dawki leków przeciwmalarycznych. W tym momencie statek znajdował sie w połowie drogi między Dakarem a Las Palmas. Pozostawało już tylko całą szybkością iść w kierunku Wysp Kanaryjskich.
W niedzielny ranek 18 lipca sytuacja stała się krytyczna. Stan chorych – a zwłaszcza mechanika – stawał się coraz cięższy. Bezwładne ciało mechanika mającego tym razem „zaledwie” 39 stopni lało się przez ręce. Zimne okłady tylko minimalnie obniżały gorączkę i niewiele przynosiły ulgi.
Należało szukać pomocy w Las Palmas. Drogą radiową kapitan zgłosił awaryjne zawinięcie, prosząc jednocześnie o przygotowanie pomocy medycznej. Niestety, rosnący dziobowy wiatr i coraz większe fale dochodzące do 5-6 metrów robiły swoje. Teraz statek szedł z szybkością zaledwie 6,1 węzła! W tej sytuacji można było się spodziewać, że „Teliga” przyjdzie na Wyspy za późno...
Kapitan Herman mógł spróbować jeszcze jednej szansy. Ewakuacja obu chorych helikopterem do wojskowego szpitala w Las Palmas. Okazało się na szczęście, że od kilku miesięcy taka możliwość istnieje. Zasięg maszyny oznaczał jednakże, że dopiero koło północy 18 lipca „Teliga” znajdzie się w zasięgu lotu. Od godziny 21 przy chorych stale ktoś dyżurował. Podawano napoje, zwilżano usta. Wciąż miano nadzieję, że podawane leki poskutkują. Choroba byłe jednakże już w zbyt zaawansowanym stadium.
Godzinę później będący w coraz gorszym stanie mechanik zaczął majaczyć. Kapitan wsunął mu pod pachę termometr. Po paru minutach nie wierzył własnym oczom: 40,6 stopnia! W tym momencie uświadomił sobie, że nawet pomoc z helikoptera może przyjść za późno.
Kolejne połączenie z przedstawicielem armatora w Las Palmas. Helikopter musi pilnie starować! Wkrótce do radiowych rozmów włączył się Ośrodek Ratownictwa Morskiego w Madrycie, koordynator kcji ratowniczych na Hiszpanię. Poproszono o szczegółowe informacje o statku. Był to znak, że akcja ratunkowa ruszyła.
Poniedziałek 19 lipca, godzina 0:00. W eterze rozległ się głos pilota śmigłowca. Pomimo podania dokładnej i prawidłowej pozycji (wziętej via satelita), pilot nie mógł odnaleźć „Teligi”. Na jego prośbę rytmicznie włączano i wyłączano całe oświetlenie pokładu. W końcu dało to rezultat. Około pierwszej ujrzano helikopter. Niestety, niski stan paliwa zmuszał go do powrotu do bazy, bez podjęcia jakiejkolwiek akcji. Należało podejść statkiem jeszcze bliżej Gran Canarii.
Noc była pracowita. Przygotowano dwa stanowiska do ewakuacji chorych. Główne znajdowało się na rufie, skąd usunięto wszystko, co tylko się dało. Zdjęto druty licznych anten. Zapasowe miejsce znajdowało się na klapach trzeciej ładowni, tużprzed nadbudówką. Bom na ładowni podniesiono maksymalnie do góry.
Między szósta a siódmą rano śmigłowiec pojawił się znowu. „Teliga” znajdował sie wtedy 92 mile na południe od Las Palmas. Pilot okrążył statek kilka razy, po czym zdecydował sie na akcję z rufy. Polecił zmniejszyć szybkość.
Helikopter zawisł nad rufą. Rozdzielono między załogę zadania. Każdy wiedział co ma robić i za co odpowiada w tych dramatycznych chwilach. Za moment opuszczono na linie ratownika, który na miejscu objął dowodzenie akcją.
Jako pierwszy zajął miejsce na noszach magazynier. Wkrótce znajdował się w śmigłowcu. Pozostała ewakuacja dużo gorzej czującego się mechanika. Trójka ludzi wyniosła go z wnętrza nadbudówki. Ciągły ryk nisko wiszącego helikoptera zagłuszał nawet myśli. Hałas spowodował nieporozumienie pomiędzy ratownikiem a I oficerem, w rezultacie czego chorego wciągnięto w górę nie na noszach, ale w pozycji pionowej w specjalnym „chomącie”. Podczas windowania w górę chory zemdlał. Za chwilę zniknął we wnętrzu helikoptera, który po zabraniu jeszcze ze statku swego człowieka, pospiesznie odleciał w kierunku Las Palmas. Na statku zapanowało odprężenie. Teraz należało jedynie czekać na wieści z Las Palmas.
Okazało się później, że gdyby kapitan nie zdecydował się na wezwanie helikoptera, skazałby obu marynarzy – a już na pewno starszego mechanika – na śmierć. Obaj chorzy, pomimo niezwykle ciężkiego stanu (przez wiele dni życie mechanika wisiało na włosku) ostatecznie wyzdrowieli.
Post zmieniony (04-04-20 12:08)
|