KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 44 z 121Strony:  <=  <-  42  43  44  45  46  ->  => 
28-07-14 11:26  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 12:45)

 
28-07-14 13:33  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 12:45)

 
28-07-14 13:46  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Na pewno bede sprawdzac od poniedzialku do piatku. Weekend jak zwykle jest zarezerwowany dla rodziny i wtedy forum nie wlaczam :)

--
pozdrawiam Kuba

 
29-07-14 08:04  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 173

BITWA POD SANTIAGO

Krążownik pancerny noszący imię hiszpańskiej księżniczki był flagowym okrętem admirała Pascuala Cervery, dowodzącego Hiszpańską Eskadrą Atlantycką, która zebrała się w porcie St. Vincent na wyspach Zielonego Przylądka. Było to portugalskie terytorium, ale lokalny gubernator zezwolił na obecność hiszpańskiej floty.

21 kwietnia 1898 roku wybuchła wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi. Eskadra otrzymała rozkaz wyjścia w morze. 23 kwietnia okręty podniosły kotwice i popłynęły w kierunku Kuby. 19 maja zespół dotarł bezpiecznie do Santiago, nie niepokojony po drodze przez znacznie silniejszą US Navy. Eskadra składała się z
- czterech krążowników pancernych („Infanta Maria Teresa” – okręt flagowy, „Vizcaya”, „Almirante Oquendo” i „Cristobal Colon”
- dwóch niszczycieli „Furor” i „Pluton”

Przez następnych 6 tygodni hiszpański admirał ani nie pomyślał o wyjściu z bezpiecznego portu. Nie zrobił tego nawet wtedy, gdy w pobliżu przepływał amerykański statek pełen węgla, którego powoli zaczynało już brakować jego okrętom. Dopiero gdy toczone na wyspie walki z Kubańczykami i wspierającymi ich Amerykanami zaczęły toczyć się w niekorzystnym kierunku, Cervera zdecydował o wypadzie do Hawany. Po drodze miał nadzieję na danie nauczki amerykańskim okrętom blokującym Kubę. Nie brał pod uwagę ani fatalnego stanu okrętów od dawna proszących sie o remonty, ani o mało bojowe – delikatnie mówiąc – nastawienie załóg. Obawy dotyczyły zwłaszcza mocno już sfatygowanych maszyn, nie pozwalających na rozwijanie większych szybkości.

Załoga „Infanty Marii Teresy” składała sie z 556 ludzi dowodzonych przez kapitana Concasa. Także i tu maszyny błagały o remonty, a posiadana amunicja nie zawsze pasowała do kalibru dział (!). Wprawdzie i amerykańskie okręty nie znajdowały się w kwitnącym stanie, ale przewaga ich floty była bezsporna. A oto siły US Navy:

- krążownik pancerny „New York” – okręt flagowy
- pancerniki “Iowa”, „Oregon”
- krążowniki „Cincinnati”, „Marblehead” i „Montgomery”
- monitory „Puritan” i „Terror”

do tego dochodził jeszcze lotny zespół pięciu okrętów:

- krążownik opancerzony „Brooklyn”
- pancerniki „Texas” i „Massachusetts”
- krążowniki „Columbia” i „Minneapolis”

Jak widać z porównania sił, wysłanie na Kubę zespołu admirała Pascual Cervera było z gruntu rzeczy samobójczym przedsięwzięciem.

Idąc do Santiago admirał spodziewał się tam dobrze zaopatrzonej bazy, silnie ufortyfikowanej i zdolnej dokonać wszelkich drobniejszych napraw na jego okrętach. Zastał za to zaledwie cztery nowoczesne działa, niewielkie zapasy węgla i wszelkiego innego zaopatrzenia. Mieszkańcy Santiago także czuli się zawiedzeni, ponieważ spodziewali się przyjścia co najmniej ośmiu najcięższych okrętów w towarzystwie tuzina niszczycieli. Kiedy doszły wiadomości że pancernik „Pelayo” i krążownik pancerny „Emperador Carlos V” zostają w Hiszpanii w związku z niewydolnością tamtejszych stoczni, poczucie zawodu zmieniło się w rozpacz.

Ponieważ walk toczyły się już wokół Santiago, na ląd zeszło 1200 marynarzy aby wesprzeć obrońców. Gdy dostali rozkaz powrotu na okręty, 34 z nich już nie żyło.

W niedzielę 3 lipca 1898 roku o godzinie 9:30 kiedy to na okrętach amerykańskich odbywały się zwyczajowe msze, prowadzony przez „Infante” hiszpański zespół opuścił Santiago, idąc wzdłuż wybrzeża na zachód. Pierwszy sygnał o dostrzeżeniu wroga nadał pancernik „Oregon”, który jako pierwszy też podniósł parę w kotłach. Po chwili reszta okrętów szła w jego ślady. „Oregon” nie tracił czasu, natychmiast rozpoczynając pościg. Przed potężnym okrętem jako pierwszy gnała kanonierka „Gloucester”. Flagowy „New York” znajdował się o wiele mil od Santiago, ponieważ na jego pokładzie toczyła się narada admirała Sampsona z dowódcą wojsk lądowych, generałem Shafterem.

Cervera podjął wyzwanie, ale od samego początku wszystko szło źle. „Infanta Maria Teresa” znalazła się w skoncentrowanym ogniu amerykańskiego pancernika, przez rozpaczliwie długie trzy kwadranse odpowiadając na każdą salwę dużo potężniejszego wroga. W końcu, wobec bliskiego pójścia na dno okręt skręcił gwałtownie i wszedł na mieliznę o sześć i pół mili na zachód od Santiago. Trafiony wielokrotnie okręt był okrutnie postrzelany. Pożary szalały z wielką mocą wyganiając mechaników z maszynowi a artylerzystów od ich dział. Na szybko doliczono się 40 zabitych.

Hiszpańscy marynarze skakali do ciepłej wody, gdzie mieli ogromne szanse na przeżycie – wnet na pomoc przyszły im szalupy kanonierki „Gloucester”. Wśród uratowanych przez Amerykanów znalazł sie także admirał Cervera. Po zorientowaniu się kogo wzięto do niewoli, wkrótce przewieziono admirała na pancernika „Iowa”. Spotkał sie tam z ogromnym szacunkiem wobec jego dzielnej walki.

Pozostałe okręty zespołu wyszły już dawno z linii. Mocno postrzelany i silnie płonący „Almirante Oquendo” idący na końcu szyku, także wyrzucił się na mieliznę kawałek za swym rozbitym okrętem flagowym. Pomimo wielu uszkodzeń dzielnie nadal walczyła „Vizcaya”, wytrzymując silny ostrzał prowadzony z „Brooklyna”. Beznadziejną walką chciano osłonić próbę ucieczki z pola zmienionej w rzeź bitwy choćby jednemu okrętowi zespołu, „Cristobalowi Colonowi”. Wreszcie kolejny pocisk „Brooklyna” trafił dokładnie w torpedę dziobowej wyrzutni „Almirante”, wysadzając całą przednią część okrętu w powietrze. O 11:15, dokładnie w godzinę po zagładzie flagowego okrętu „Almirante Oquendo” wyrzucił się na mieliznę i opuścił banderę.

Teraz z hiszpańskiego zespołu pozostał jedynie „Cristobal Colon”, jako że oba niszczyciele poszły już wcześniej na dno po ostrzale z „Gloucester” i innych jednostek. „Cristobal” był najnowszych z hiszpańskich okrętów, ale wysłano go w morze bez dział kalibru 240 mm w przedniej i rufowej wieży. Wojna wybuchła tak szybko, że okręt nie mógł czekać w Tulonie na nowe działa i popłynął na Kubę uzbrojony jedynie w 10 dział 150 mm... Pomimo tego znakomici artylerzyści trzymali wroga na dystans, a zręczne manewry pozwalały na unikanie trafień. Może zatem da się uciec? I gdy nadzieja zawitała już w hiszpańskich sercach, z maszynowni nadeszła hiobowa wieść: skończył się znakomity, wysokokaloryczny węgiel a pozostało jedynie paliwo dużo gorszej jakości wzięte w Santiago. Ciśnienie pary gwałtownie spadło i już wkrótce okręt znalazł się na łasce wroga. Chcąc uniknąć zatonięcia na głębokiej wodzie dowódca krążownika rozkazał wejść do rzeki Tarquino, gdzie następnie okręt samozatopiono.

Poza utraconymi wszystkimi okrętami, Hiszpanie ponieśli ogromne straty w ludziach. Śmierć poniosło 2225 ludzi, 150 odniosło rany, 150 dopłynęło do lądu, a ponad 1500 poszło do niewoli. Amerykanie też ponieśli straty.

Jeden zabity i dwóch rannych...



„Infanta Maria Teresa” w czasie pokoju, w walce i jako wrak
, ,

„Cristobal Colon”
,

„Crisotbal Colon” i „Viscaya” w drodze na Kubę


Wrak „Cristobala Colon”


„Almirante Oquendo” i trzy zdjęcia wraka okrętu
, , ,

„Vizcaya” jako piękny okręt i jako wrak
, , ,

Niszczyciel „Furor”. „Pluton” był jego bliźniakiem. Na ilustracji pokazującej tonący okręt, po lewej widać kanonierkę "Gloucester".
, ,

Ze strony Amerykanów jako pierwsze do walki weszły pancernik „Oregon” i malutki ale nad podziw dzielny „Gloucester”.
,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:23)

 
29-07-14 08:29  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Ale zeby od razu niezadowoleniu? Tylko smutek, bo pol kawy jeszcze czeka na dopicie... Poswiece je na ogladanie zdjec. Po raz drugi, trzeci...

--
pozdrawiam Kuba

 
29-07-14 08:45  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 12:46)

 
30-07-14 08:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 174

GDYBYŻ KAPITAN MÓGŁ PRZEWIDZIEĆ...

„Omega” była żaglowcem, przeznaczonym do wożenia przez Wielką Wodę emigrantów, szukający w Ameryce lepszego życia. W kolejny rejs na swej zwykłej trasie do Nowego Jorku, statek wyruszył z Liverpoolu 16 stycznia 1848 roku. Trzydziestką marynarzy dowodził kapitan Carrick. Emigrantów znalazło się tym razem aż 315, co w przypadku statku o wyporności zaledwie 1277 ton oznaczało piętrowe koje i nieopisany ścisk. Ale ponieważ warunki takie były standardem w tych latach, nikt specjalnie nie narzekał. Byle tylko dostać się do wyśnionego raju!

Pierwsze dwa tygodnie rejsu upłynęły przy dobrej pogodzie. Ale dobry nastrój nie trwał wiecznie, a północny Atlantyk przypomniał wreszcie wszystkim na pokładzie, że jest początek lutego. Z godziny na godzinę zaczął narastać sztorm. Sztorm tak silny, że w końcu pozbawił „Omegę” wszystkich masztów! Teraz bezwładny statek zdany był na łaskę i niełaskę żywiołu. O dziwo, pomimo straszliwego kołysania, statek uniknął wywrotki.

17 lutego wycieńczeni fizycznie i psychicznie ludzie ujrzeli wreszcie na horyzoncie żagle. Co istotne, zbliżały się one ku „Omedze” powoli, ale konsekwentnie. Był to bark Aurora” idący w balaście z Walii do St. John w Nowym Brunszwiku. Gdy statek zbliżył się wreszcie, poproszono jego dowódcę o wzięcie na pokład tylu emigrantów, ile tylko możliwe. Po uzyskaniu zgody, na „Omedze” zaczęto opuszczać szalupy. Jedna po drugiej podchodziła pod burtę „Aurory”, a ich pasażerowie wspinali się po sztormtrapach i wywieszonych siatkach. Nie wszystkim jednak się udało. Jedna z łodzi na której pozostał jeszcze oficer z czwórka marynarzy wywróciła się na fali. Całą piątka utonęła na oczach bezradnych obserwatorów.

Gdy na „Aurorze” znalazło się 130 ludzi, jej dowódca uznał, że to maksimum na co może sobie pozwolić. I tak zresztą znaczna część rozbitków musiała znaleźć sobie miejsce na odkrytym pokładzie barku – i to w połowie lutego na północnym Atlantyku! Ograniczone zapasy żywności oznaczały także szalenie małe codzienne racje.

„Aurora” zawinęła do Halifaxu dopiero 12 dni później. Na skutek fatalnych warunków podróży tej nie przeżyło aż 70 osób z „Omegi”!

Gdy tłum na „Aurorze” zmagał się z zimnem i brakiem żywności, pozostali na „Omedze” ludzie nadal skazani byli na igraszki fal i wiatru. Ale otucha ponownie wróciła w ich serca, gdy dostrzeżono kolejny bryg, „Barbara”, idący z Nowego Jorku do Cork z ładunkiem kukurydzy. I ten statek był za mały jak na liczbę czekających na ratunek rozbitków, ale dowódca „Barbary” okazał się być bardzo zdecydowanym człowiekiem. Rozkazał załodze wyrzucić za burtę sporą część ładunku, robiąc w ten sposób osłonięte przed zimnem i lodowatym deszczem miejsce, gdzie też w końcu ulokował rozbitków. Statek wziął ich stu pięćdziesięciu. Teraz na „Omedze” pozostali już tylko kapitan, I oficer, ośmiu marynarzy i 50 pasażerów. Dwa dni później zostali uratowani przez bark „Highland Mary” i dowiezieni bezpiecznie na stały ląd.

Losy ludzi na „Barbarze” toczyły się jednak w odmienny sposób. Statek miał własną wodę na ukończeniu, a dwie baryłki z „Omegi” tylko nieznacznie poprawiły sytuację. Statek ciężko sztormował, a do tego dochodziło wszechobecne pragnienie.
Jakby na dobitkę kapitan w końcu obrał zły kurs w wyniku czego statek wszedł w silny prąd, który zniósł go w pobliże przylądka Heart’s Point na kanadyjskim wybrzeżu. Podwodna skała rozerwała dno statku! Dwudziestu najlepszych pływaków szczęśliwie dopłynęło do brzegu, a trzydziestce udało się przeskoczyć na pobliskie skały, skąd zostali później uratowani. Utonęło aż 115 ludzi, z czego część stanowili marynarze z „Barbary”.

I niespodziewany koniec tej historii. Po kilku dniach, podczas dobrej pogody, natknięto się na wciąż dzielnie utrzymującą się na wodzie „Omegę” i odholowano ja do portu. Gdyby kapitan Carrick mógł przewidzieć taki rozwój wypadków, prawdopodobnie nikt nie poniósłby śmierci...

--

Post zmieniony (11-04-20 11:24)

 
30-07-14 08:01  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 175

SZCZĘŚCIE W NIESZCZĘŚCIU

Rozpalona słońcem Nigeria pozostała daleko za rufa. Rankiem dwudziestego trzeciego października 1970 roku liberyjski zbiornikowiec "Pacific Glory" znajdował się w pobliżu wyspy Wight, tuż przy brytyjskim brzegu. Za niecała dobę statek zawinąć miał do Rotterdamu ze swym ładunkiem 70.000 ton ropy. Widoczność na niezwykle ruchliwym w tym miejscu szlaku ograniczała mgła, toteż anteny radarowe "Pacific Glory" obracały się bez chwili przerwy.

Na ekranie widać było wprawdzie bliskie echo dużego statku, ale wyglądało na to, iż obie jednostki rozminą się w bezpiecznej odległości. W chwili gdy uświadomiono sobie iż tak nie jest, było już za późno na jakąkolwiek reakcję.

O 8:30 z hukiem dartych blach w burtę liberyjskiego statku wbiła się inna jednostka spod tej samej bandery: wyładowany do pełna ropą stutysięcznik "Allegro"! Potężne fontanny iskier zapaliły część ładunku "Pacific Glory". Rozszerzany kolejnymi eksplozjami pożar zabił na miejscu 13 spośród 42 marynarzy pechowego statku.

W burcie ziała ponad 15 metrowa dziura. O dziwo nie wydostawało się przez nią wiele ropy - fakt, że ładunek z rozprutych zbiorników zajął się ogniem. Szczęśliwym trafem również z "Allegro" ropa nie wylewała się na powierzchnię morza - gdyby ponad 100 tysięcy ton ropy wylało się na wody Kanału La Manche, doszłoby bez wątpienia do największej w historii katastrofy ekologicznej.

"Allegro" następnego dnia rano przybył o własnych siłach do Portsmouth, wciąż bez wycieków ładunku. Z "Pacific Glory" sprawa była znacznie poważniejsza. Okryty płomieniami statek wzięty został na hol przez holownik "Samson", podczas gdy 25 strażaków dostarczonych śmigłowcem z Portsmouth próbowało opanować ogień. Zbiornikowiec osiadł głęboko rufą, przechylając się jednocześnie na prawą burtę. I w chwili, gdy żywioł został już prawie opanowany, eksplozja zawartości kolejnych zbiorników roznieciła pożar na nowo. Tym razem płomienie dotarły do maszynowni, odcinając pompom źródło prądu. Trzy krążące w pobliżu statki strażackie polewały bezustannie "Pacific Glory" strumieniami wody, podczas gdy sześć holowników pracowicie rozprowadzało po powierzchni morza neutralizujące ropę detergenty.

O 11:35 zbiornikowiec osiadł na mieliźnie. Teraz tylko z jednego rozprutego zbiornika wylewała się czarna, gęsta maź. Było jej jednak na tyle niewiele, że widmo katastrofy ekologicznej praktycznie zanikło. Ostatecznie okazało się, iż spośród znajdujących się na obu zbiornikowcach 170.000 ton ropy, do wody dostało się jej zaledwie około 3.500 ton! Zbieg okoliczności okazał się być wyjątkowo szczęśliwy.

Sześć dni po zderzeniu, z wraka zaczęto przepompowywać ropę na zakotwiczone w pobliżu mniejsze zbiornikowce. Gdy na "Pacific Glory" zostało już niewiele ładunku, prowizorycznie załatany statek przeholowano do Rotterdamu. Tam wypompowano resztę ropy.

Nie był to koniec kariery zbiornikowca. W marcu 1972 roku rozpoczęto remont i w osiem miesięcy później statek wyszedł w kolejną podróż pod nową nazwą „Oriental Confidence”.

Zdjęcia z akcji, m.in. przepompowywania ropy z „Pacific Glory” na mniejszy zbiornikowiec
, , , , ,

Zbiornikowiec już jako „Oriental Confidence”


--

Post zmieniony (11-04-20 11:25)

 
30-07-14 08:17  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
pieczarek   

Kawa wypita, mozna wracac do pracy.

--
pozdrawiam Kuba

 
31-07-14 07:55  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 176

DWÓJKA Z „DE BAO”

Chiński masowiec "De Bao" odbywał swą dziewiczą podróż. Zbudowany w Brazylii czterotysięcznik poszedł po swój pierwszy - i jak się później okazało ostatni - ładunek do rumuńskiej Konstancy. Na wyjściu z Rumunii 31 marca 1986 roku statek miał w swych ładowniach 3.325 ton stali z przeznaczeniem do chińskiego Huangpu.

Szóstego września "De Bao" minął Kanał Sueski. W trzy dni później, kiedy statek znajdował się w południowej części Morza Czerwonego stwierdzono problemy z maszyną. Idąc ze zredukowaną szybkością Chińczycy podeszli pod Aden, ale - najprawdopodobniej z politycznych względów - odmówiono mu prawa wejścia do portu. "De Bao" powlókł się na redę Dżibuti, gdzie zjawił się 14 kwietnia. Ponieważ wielokrotnie podejmowane przez załogę próby naprawy spełzły na niczym, 29 kwietnia statek zaholowano do portu w Dżibuti. Ukoronowane próbami morskimi prace stoczniowe ukończono dopiero 9 czerwca, kiedy to "De Bao" położył się na kurs na Singapur. Podróż miała trwać 15 dni.

Minął 24 czerwca, potem 25 i 26, ale statek nadal nie pojawiał się w Singapurze. Wszelkie próby nawiązania łączności radiowej spotykały się z brakiem jakiegokolwiek odzewu. Sytuacja zaczęła być poważna i w końcu armator ogłosił alarm. Nad domniemaną trasą "De Bao” krążyć zaczęły liczne samoloty, a załogi znajdujących się na Oceanie Indyjskim statków szczególnie uważnie obserwowały horyzont. Ostatnią pozycję "De Bao" podał 15 czerwca. Jeżeli katastrofa - bo nikt już co do tego nie miał złudzeń - zdarzyła się 15 czerwca lub niewiele później, szanse rozbitków wyglądały kiepsko. Minęło już przecież tyle dni!

Kiedy przeszedł pierwszy tydzień lipca i nadal brak było jakichkolwiek śladów po statku, pogodzono się z tajemniczą śmiercią całej załogi. Rodziny marynarzy pogrążyły się w żałobie.

Dziesiątego lipca nadeszła jednakże niewiarygodna wiadomość ze statku "Clover Ace". Tegoż dnia o 18.45 natknął się on na samotną tratwę, w której znajdowało się dwóch żywych Chińczyków z "De Bao"! Kompletnie wyczerpani, ale szczęśliwi jeden przez drugiego zaczęli opowiadać o losach statku i swych kolegów.

Siedemnastego czerwca podczas silnego sztormu maszyna ponownie odmówiła posłuszeństwa. Szarpany na wszystkie strony bezwładny kadłub zaczął nabierać wody. W pierwszej kolejności zalana została właśnie pechowa maszynownia, a potem i kolejne przedziały. Wyładowany stalą statek tonął tak szybko, że nie zdążono nawet nadać sygnałów SOS, a na tratwę zdążyło dostać się zaledwie pięciu marynarzy. W ciągu następnych tygodni trzech z nich zmarło z wycieńczenia i pragnienia. Ich ciała jedno po drugim wyrzucano z tratwy. Pozostała dwójka z rezygnacją oczekiwała ratunku - lub śmierci.

I kiedy właściwie już pogodzili się ze swym przeznaczeniem, ujrzano ich z mostka "Clover Ace". Przebywając 25 dni na tratwie obaj Chińczycy pobili o jeden dzień - jeśli tak można powiedzieć - powojenny "rekord" MacPhersona ze statku "Induna" (historia "Induny" opisana była w Opowieści 173).

--

Post zmieniony (11-04-20 11:26)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 44 z 121Strony:  <=  <-  42  43  44  45  46  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024