KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 34 z 121Strony:  <=  <-  32  33  34  35  36  ->  => 
11-07-14 23:14  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 146

„ARK ROYAL” – OSTATNIE DNI

Lotniskowiec był powszechnie znany, od samego początku wojny solidnie zachodząc Niemcom za skórę. Doprawdy niewiele najważniejszych operacji przeprowadzanych przez Royal Navy mogło obyć się bez udziału "Arka". Norwegia, Atlantyk, Morze Śródziemne, ponownie Atlantyk - gdzie okrętowe Swordfishe walnie przyczyniły się do zatopienia "Bismarcka" - i znowu Śródziemne.

Był to niezwykle ważny teatr wojenny. Zaciekła walka o utrzymanie strategicznie położonej Malty zmuszała obie strony do najwyższego wysiłku. Wyspa bez zaopatrzenia padłaby natychmiast, toteż Brytyjczycy pchał i tam jeden konwój po drugim, nie zważając na wysokie straty. Przykładem znaczenia każdej dostarczonej na Maltę tony, może być skład konwoju z sierpnia 1942 roku. Czternaście transportowców osłaniały 2 pancerniki, 3 lotniskowce, 7 krążowników i 24 niszczyciele! Interesujące nas chwile rozgrywały się jednak w roku poprzednim.

Zaplanowana na koniec września 1941 roku Operacja "Halberd" miała na celu przeprowadzenie z Gibraltaru na Maltę dziewięciu szybkich frachtowców przewożących zaopatrzenie, amunicję oraz 2600 żołnierzy. W powrotnej drodze eskorta konwoju doprowadzić miała do Gibraltaru trzy puste, oczekujące już w La Valetta statki. W skład potężnej eskorty wchodziły "Ark Royal ", pancerniki "Nelson", "Rodney" i "Prince of Wales”, 5 krążowników oraz osiemnaście niszczycieli.

Tuż przed wyjściem w morze, artylerię przeciwlotniczą "Arka" wzmocniono dodatkowym pom-pomem, zainstalowanym na śródokręciu lewej burty. Z braku wystarczającej liczby artylerzystów, w razie alarmu działko obsługiwać miał jeden z pilotów, wspomagany przez kucharzy i stewardów. Do tego wszystkiego nie zdążono podłączyć pom-pomu ani do centralnego systemu kierowania ogniem...

Wkrótce doczekano się pierwszego nalotu czterech włoskich samolotów torpedowych. Dwa zwaliły się do morza w huraganowym ogniu "Nelsona", ale pozostałe ,szły zdecydowanie na lewą burtę lotniskowca. Żółtodzioby przy nowym pom-pomie otworzyły ogień i - niewiarygodne! - trafiły z miejsca w torpedę podwieszoną pod jednym z samolotów. Potężna eksplozja w powietrzu i teraz już tylko jeden napastnik kontynuował atak. Kolejne serie pom-pomu i... także ostatni bombowiec zwalił się do wody! Przez okręt przeszedł krzyk radości, a szczęśliwi artylerzyści-amatorzy z niedowierzaniem patrzyli sobie w oczy.

W dalszej drodze na Maltę celna torpeda trafiła "Nelsona", zmuszając go do powrotu ze zredukowaną szybkością do Gibraltaru. Stracono także jeden z konwojowanych statków, "Imperial Star", ale za to pozostała ósemka dotarła bezpiecznie w południe 28 września do La Valetty. Był to niewątpliwie ogromny sukces Brytyjczyków. Teraz okręty czekała równie trudna i niebezpieczna droga powrotna ku Gibraltarowi. Udało się to bez strat, za to z zatopionym przez niszczyciele "Gurkha” i "Legion" włoskim okrętem podwodnym "Adua".

Pomimo nienajlepszego stanu kotłów, 16 października "Ark Royal" wraz z pancernikiem "Rodney", krążownikiem "Hermione" i 7 nisz¬czycielami wyszedł znów ku Malcie. Zgodnie z planem okręty nie doszły do wyspy, poprzestając jedynie na wysłaniu na nią z drogi wsparcia lotniczego w postaci 18 Albacore i 2 Swordfishów. Startujące z pokładu "Arka” samoloty dotarły do nowej bazy, tracąc po drodze tylko jednego Swordfisha.

Lotniskowiec walczył już na pierwszej linii nieprzerwanie od jedenastu miesięcy i po przejściu 200.000 mil zwłaszcza jego maszyna wymagała poważnych remontów. "Jeszcze jedna operacja i do domu" - mówiono z nadzieją na okręcie, licząc jednocześnie na zaliczenie bez remontu 222.222 mil, co pozwoliłoby na wielką fetę zwaną w Royal Navy "reaching-the-moon" (jako że 222.222 mil bliskie jest odległości dzielącej Ziemię od Księżyca).

Dziesiątego listopada o 19:30 rozpoczęła się Operacja Perpetual, mająca na celu podrzucenie na Maltę myśliwców Hurricane. Głównymi okrętami całej wyprawy były oczywiście lotniskowce, tym razem obok "Ark Royala" także i "Argus". Całością sił dowodził z pokładu pancernika "Malaya" admirał Somerville. W dwa dni później 37 myśliwców opuściło pokłady lotniskowców kierując się na wschód (trzy z nich nie dotarły do celu rozbijając się na Sycylii), a okręty zawróciły ku Gibralarowi.

Trzynastego listopada o 4:13 niszczyciel "Legion" odnotował silny podwodny wybuch, wywołany prawdopodobnie przedwczesną eksplozją torpedy. Należało mieć się na baczności. O 6:45 wystartowało z "Ark Royala" sześć Swordfishów, szukając przy pomocy radarów okrętów podwodnych nieprzyjaciela. O 8:17 przy doskonałej pogodzie, Somerville postawił całe swoje siły w stan alarmu. 0 9:55 niszczyciel "Laforey" po złapaniu echa na asdicu przeprowadził nieudany atak bombami głębinowymi, podczas gdy zespół zmieniał pośpiesznie kurs.

W słonecznym poranku na horyzoncie pojawiły się już góry Hiszpanii. Gibraltar był tuż tuż. Główne okręty szły jeden za drugim: "Malaya" "Ark Royal" i na końcu "Argus". Wokół uwijały się niszczyciele. Ponownie obrano kurs zachodni.

O 15:41 potężna fontanna wody wyrosła przy śródokręciu prawej burty "Arka". Przez okręt przeszedł tak wielki wstrząs, że aż podskoczyły zaparkowane na pokładzie samoloty. Prawie natychmiast lotniskowiec przechylił się na prawą burtę, nadal jednak utrzymując szybkość 22 węzłów.

Dowodzący okrętem komandor Maud natychmiast pobiegł na mostek. Ponieważ żaden z siedmiu niszczycieli nie meldował podwodnego kontaktu, Maud sądził nawet, iż doszło do wewnętrznej eksplozji, ale szybko jednak domyślono się prawdy. Bez wątpienia była to torpeda - jak się później okazało, wystrzelona przez U-81.

Ze względu na przerwane linie telefoniczne, z ust do ust przekazywano rozkazy porządkujące akcję ratowniczą. Z tego też powodu dopiero po kilku minutach zastopowano maszyny. Okręt zamarł. Do Gibraltaru było już niewiele ponad 30 mil. Przechył był tak znaczny, że wystające poziomo na wysokości pokładu kratownice antenowe dotykały prawie wody. Ze względu na brak łączności nie udało się na razie ustalić zakresu uszkodzeń. W obawie przed wywrotką, Maud polecił wszystkim zbędnym członkom załogi ewakuację na niszczyciel "Legion". W ciągu zaledwie trzydziestu minut 1487 osób z "Arka" znalazło się na niszczycie¬lu, który - mając teraz na sobie prawie 10 razy więcej ludzi niż zwykle - powrócił na swe miejsce w szyku.

Woda stopniowo zalewała maszynownię, najpoważniejszym czego skutkiem było wreszcie zastopowanie dopływu energii elektrycznej, a w ślad za tym przerwanie pracy pomp, rozpaczliwie dotąd opóźniających powiększanie się przechyłu. Do burty podszedł niszczyciel "Laforey" w celu dostarczenia energii elektrycznej, a także aby przerzucić na "Arka" węże swych pomp. W celu wyrównania przechyłu, pitną wodą zatapiano lewe zbiorniki 1otniskowca.

Wieczorem rozpaczliwe wysiłki zaowocowały podniesieniem pary, co pozwoliło na uruchomienie własnych źródeł prądu. Ponownie ruszyły pompy. Wycieńczonym ludziom zaświtała iskra nadziei. Gibraltar znajdował się przecież tak blisko!

Około 22.00 na scenę przybył holownik "Thames". Na razie wszystko układało się znakomicie. O drugiej w nocy 14 listopada, gdy „Ark" szedł już na holu, do pomocy dołączył kolejny holownik, "St.Day". Na zewnątrz wszystko wyglądało nieźle, ale wewnątrz, w głębi kadłuba, woda dokonywała dalszych zniszczeń, wdzierając się do kolejnych pomieszczeń. Okręt osiadał coraz niżej. Wreszcie ponownie pogasły światła, a pompy przerwały swoją pracę. Lotniskowiec kładł się coraz bardziej na burtę, w rezultacie czego kapitan Maud zmuszony był ogłosić w końcu ewakuację. Przechył zwiększył się do 35 stopni gdy o 4:30 dowódca opuścił jako ostatni swój okręt. W półtora godziny później nadbudówka leżała już na wodzie a zaraz potem, o 6:13 okręt poszedł na dno. Wraz z lotniskowcem zginął jeden jedyny marynarz, zatopiony w czasie snu przez wdzierającą się nagle rozprutą burtą wodę.

„Ark Royal” w chwilę po zwodowaniu, jeszcze bez „wyspy” (nadbudówki)


„Ark Royal” w boju


i krótko przed zatonięciem. Towarzyszący niszczyciel to „Legion”
, , ,

--

Post zmieniony (11-04-20 10:59)

 
12-07-14 09:09  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:16)

 
12-07-14 23:58  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 147

RAJ DLA PŁETWONURKÓW

„Thistlegorm” był frachtowcem wojennej produkcji. Solidnym statkiem zbudowanym w roku 1940 w wielkiej i założonej aż w 1846 roku brytyjskiej stoczni Joseph Thomson & Sons of Sunderland w River Wear, Sunderland. W tymże 1940 roku stocznia – pomimo bombardowań – zwodowała aż 23 statki z serii „Empire”. W owym czasie niewielu rzeczy tak bardzo brakowało, jak frachtowce.

Statek był długi na 126,5 metra i wyporność 4898 ton. Armatorem miała być Albyn Line, ale ponieważ do budowy dołożył się skarbiec brytyjski, już z chwilą wodowania statek został przeznaczony do służby wojskowej. Albyn Line mogła teraz już tylko cierpliwie czekać końca wojny...

Pomimo oficjalnego dumnego określenia „Uzbrojony transportowiec”, uzbrojenie statku nie przysparzałoby wrogom wielkiego bólu głowy. Wprawdzie na rufie dumnie prezentowało się działo kalibru 120 mm a na śródokręciu stał ciężki karabin maszynowy, ale nie dość że było tego mało, to jeszcze broń pochodziła z lat I wojny światowej.

Statek ruszył na dalekie szlaki. Do USA po szyny i samoloty, potem do Ameryki Południowej po zboże a trzeci rejs prowadził do Indii Zachodnich (czytaj: rejon Karaibów), skąd wrócił do ojczyzny z cukrem oraz wyjątkowo strategicznym ładunkiem rumu. Podczas jednego z tych rejsów przeprowadzono testy działa i wyszły one – delikatnie mówiąc – kiepsko. Już po pierwszym strzale przestał działać mechanizm obrotowy i lufę trzeba było naprowadzać na cel ręcznie, kręcąc z wysiłkiem dużym kołem. Za drugim strzałem pocisk zablokował się w komorze zamkowej, mogąc eksplodować w każdej chwili.

Przeciągnięto od działa długą linę, artylerzyści schowali się za rufową masztówką i modląc się w duchu pociągnęli linę z całych sił. Bummmm!!!! Znikło wszystko, co tylko znajdowało się na rufie. I na tym zakończono artyleryjskie ćwiczenia...

W maju 1941 roku „Thistlegorm” ładował w swym macierzystym Glasgow zaopatrzenie dla Ósmej Armii mającej wyzwolić Tobruk. Kapitan Ellis przeglądał listę ładunkową. Czegóż tam nie było! Miny lądowe, pociski, amunicja, broń, ciężarówki Bedford, samochody opancerzone, transportery Bren, motocykle BSA, ciągniki, części samochodowe, samoloty i ich elementy, radiostacje, gumowe buty i temu podobne.

Dla zaoszczędzenia miejsca motocykle poszły na paki ciężarówek. W ostatnie chwili doszły jeszcze dwa zestawy kolejowe dla kolei egipskich. Każdy z nich składał się z parowozu, tendra i cysterny na wodę – wszystko poszło na pokład, bo w ładowni nie było już miejsca nawet na igłę. No, może na malutką...

Z powodu takiego ładunku oraz oficjalnego tytułu „Uzbrojony transportowiec”, na statek zaokrętowało dziewięciu artylerzystów z Royal Navy. Po wyjściu z Glasgow i obraniu kursu na południe, po paru dniach „Thistlegorm” dołączył do zbierającego się tam konwoju. Ze względu na swoją oszałamiająca artylerię, na statek zaokrętował komodor konwoju.

Dla bezpieczeństwa konwój powlókł się do celu okrężną drogą wokół przylądka Dobrej Nadziei. W dalszą drogę „Thistlegorm” poszedł już sam, po pobraniu w Cape Town węgla do swej kotłowni. Ze względu jednak na wyjątkowo cenny ładunek, dostał wkrótce eskortę lekkiego krążownika „Carlisle”. Mijal dzień po dniu, aż wreszcie wynudzeni do cna marynarze ujrzeli Morze Czerwone, a na jego końcu Zatokę Sueską. Tam na kotwicy mieli czekać na rozkaz wejścia do Kanału Sueskiego.

Normalnie statek z takim ładunkiem jak „Thistlegorm” miał we wszystkim – także w przejściu Kanału – absolutny priorytet, ale tym razem nie było lekko. Fatalnym zbiegiem okoliczności krótko przed jego nadejściem u wejścia do kanału zderzyły się dwa statki, blokując go całkowicie. Zanim usunięto wraki minęły aż dwa tygodnie. Dwa tygodnie na stojącym na kotwicy w tropiku statku w czasach, kiedy klimatyzację uznawano za wskazaną jedynie w luksusowych kabinach luksusowych statków pasażerskich...

Nikt na statku nie miał pojęcia, że Niemcy otrzymali wiadomość, jakoby do przejścia Kanałem Sueskim szykował się wielki transportowiec wojska (prawdopodobnie „Queen Mary”) z 1200 brytyjskich żołnierzy dla rejonu Afryki Północnej. Piątego października o 22:50 W powietrze wystartowały z Krety przystosowane do dalekich nocnych lotów dwa He-111. Ruszyły wzdłuż Kanału na południe, rozglądając się za celem swego życia. Leciały, leciały i... nic, za to zapas paliwa topniał w zastraszającym tempie.

Piloci nigdzie nie dostrzegli (nie znajdującej się zresztą wtedy w tym rejonie) „Queen Mary”, za to w blasku księżyca dojrzeli stojący na kotwicy frachtowiec. Jeden z samolotów zatoczył wąski łuk, obniżył pułap, po czym zrzucił dwie bomby.

Obie wybuchły w znajdującej się za nadbudówką ładowni nr. 5, powodując detonację znajdującej sie tam amunicji. Ku swemu absolutnemu zdziwieniu, Niemcy ujrzeli wylatujące hen ponad statek dwie lokomotywy!

Kapitan nie miał żadnych złudzeń. Jego rozkaz „Abandon ship!” (Opuścić statek!) był już tylko formalnością. Z powodu potęgi eksplozji nie było nawet szans na opuszczenie szalup. Ludzie skakali wprost do bardzo ciepłej na szczęście wody.

Statek bardzo szybko poszedł na dno. Był 6 października, godzina 1:30. Kapitan Ellis wraz z innymi rozbitkami szybko zostali podjęci z wody przez krążownik „Carlisle”. Nie wszyscy oczywiście przeżyli tak potężną eksplozję. Spośród 39 marynarzy śmierć poniosło 4, a aż pięciu mężczyzn ubyło z dziewięcioosobowej grupy z Royal Navy.

Przez szereg lat wrak traktowano jako cmentarz wojenny, ale pragmatyka zwyciężyła. Gdy w 1956 roku „National Geographic” opublikował podwodne zdjęcia, wrak stał się aż do tej chwili celem dla każdego znajdującego się w rejonie płetwonurka. Oceńcie sami, czy mają rację.

Wodowanie „Thistlegorma”


Tak wygląda obecnie wrak
,

Motocykle, działo statku, ciężarówka i przednia część jednego z parowozów
, , ,

--

Post zmieniony (11-04-20 11:01)

 
12-07-14 23:59  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 148

"AMBASSADOR"

Brytyjski "Ambassador” pokonywał w lutym 1964 roku drogę z Filadelfii do macierzystego Hull z ładunkiem 9516 ton pszenicy i kukurydzy. Kiedy statek znajdował się 600 mil na południowo-wschód od kanadyjskiego Halifaxu, pogoda gwałtownie pogorszyła się, co zresztą nie było niczym nadzwyczajnym w tym rejonie i o tej porze roku.

Statek szedł z niedokładnie zablokowanym zamknięciem trzeciego luku, prowadzącego do deeptanków (ładownie na zbiorniki płynne) oraz tylnej części ładowni numer 2. W owych czasach aby zakryć luk w jego poprzek wstawiano stalowe belki tzw. rozpornice (lub z niemiecka szersztoki), pomiędzy którymi układano jedną przy drugiej grube dechy zwane lukówkami, a na to z kolei szedł brezent, przymocowany do zrębnic luku klinami, wbijanymi na swoje miejsca przy pomocy młota. Na statku wiedziano wprawdzie o niestarannym założeniu klinów, odkładając jednakże poprawkowe prace „na później”. Na brezencie tego luku położono duży, ciężki trap.

Północny Atlantyk - zwłaszcza w zimie - ma swoje prawa. Nikt zatem na statku nie dziwił się specjalnie sztormowi, który 16 lutego doszedł już do ósemki w skali Beauforta. Wzdłuż lewej burty statku rozciągnięto linę, której należało się trzymać poruszając się wzdłuż pokładu. Następnego dnia statek wyraźnie zwolnił. Szybko zorientowano się, że do dwóch zbiorników paliwa oraz do tak zwanego koferdamu za zbiornikiem numer 4 dostała się woda. Dostała się ona poprzez liczne wywietrzniki na pokładzie, których tylko część miała wloty zamknięte z powodu sztormu! Jakby tego było mało, statek szedł teraz z przechyłem na lewą burtę: najwyraźniej podczas sztormowania przemieściła się część ładunku.

Pogoda wciąż pogarszała się, a północno-zachodni wiatr dochodził już do dziewiątki. Fale zmyły lewoburtową szalupę. Trap na „trójce” zaczął się przemieszczać, rozrywając dwa z trzech brezentów. W tym czasie statek kładł się już na lewą burtę tak mocno, że co jakiś czas relingi po tej stronie zanurzały się w wodnej kipieli. Zasilana rozwodnionym paliwem z coraz większym trudem dawała parę i wreszcie o 17 lutego o 19:50 statek stanął w dryfie. Śmierć zajrzała marynarzom prosto w oczy.

Leżący na luku trap złamał się na skutek naprężeń, rozrywając trzeci brezent i przemieszczając kilka lukówek: oznaczało to otwarcie luku dla wody, która natychmiast zaczęła zalewać trzeci międzypokład, deeptanki oraz ładownię numer 2. Alarm wygonił marynarzy na zewnątrz: starając się utrzymać na wściekle kołyszącym się pokładzie założyli na nowo lukówki i rozłożyli nowy brezent na trzeci luk. Pomogło to zaledwie na pół godziny, po czym brezent zmyło za burtę, a kolejne lukówki wyskoczyły ze swoich miejsc. Statek coraz bardziej kładł się na lewą burtę.

Uruchomiona wreszcie maszyna jeszcze dwukrotnie odmawiała posłuszeństwa, a o 3:30 osiemnastego lutego ostatecznie przestała pracować. Przechył pogłębiał się, a w maszynowni pojawiła się woda. W sześć godzin później kapitan wydał rozkaz ewakuacji maszynowni, kiedy to statek leżał już 20 stopni na lewej burcie.

Obie szalupy lewej burty zmyły fale, podczas gdy łodzi z prawej burty nie dawało się opuścić – powtórzyła się historia ze statku „Vestris” przedstawiona w Opowieści numer 7.

Krótko przed 7:30 w eter poszło wezwanie o pomoc, natychmiast potwierdzone przez włoski liniowiec „Leonardo da Vinci”. Sygnał odebrały także: okręt Coast Guard „Coos Bay”, norweski „Fruen”, holownik „Elbe”. Na pozycję skierował się także samolot Coast Guard, który wkrótce zrzucił dwie nietonące tratwy przy burcie „Ambassadora”. Każda z nich mogła pomieścić 20 osób. Jedną z nich udało się podciągnąć do burty statku. Po chwili potężna fala (ich wysokość dochodziła aż do dziesięciu metrów!) wywróciła tratwę, ale ogromnym wysiłkiem udało się ją jednak odwrócić. Do środka dostało się dziewięciu ludzi, czwórka utonęła na oczach swych kolegów.

Wczesnym popołudniem nadszedł "Leonardo da Vinci", ale zasygnalizowano z niego, iż wobec siły sztormu podjęcie rozbitków nie będzie na razie możliwe. Gnana falą i wiatrem tratwa szybko zniknęła wszystkim z oczu. Zniknęła na zawsze. Pozostałych dwudziestu jeden członków załogi – w tym kapitan - postanowiła wybrać mniejsze ryzyko, pozostając na statku.

Szczęśliwie "Ambassador" trzymał się nadzwyczaj dzielnie. Następnego ranka z norweskiego "Fruen" przerzucono linę. Po zamontowaniu na niej czegoś w rodzaju krzesełka, dziewięciu marynarzy zaryzykowało tę drogę ewakuacji. Udało się wszystkim! Pozostałą trzynastkę przejął w bardziej konwencjonalny sposób kuter Coast Guard "Coos Bay". Jednocześnie wszczęto na dużą skalę akcję poszukiwania tratwy z ostatnimi trzynastoma rozbitkami, ale jedynym jej efektem było znalezienie i wyłowienie dwóch pustych tratew. Do trzynastu ofiar żywiołu doszła niestety wkrótce czternasta, kapitan Strickland, który pomimo wysiłków lekarza zmarł z wyziębienia organizmu.

Wieczorem dziewiętnastego lutego nadszedł holenderski holownik "Elbe". Jakkolwiek pokład "Ambassadora" był cały zalany, Holendrzy wysadzili na niego garść ludzi. Znający się na rzeczy ratownicy zatrzymali zalewanie ładowni numer 3, po czym przyjęli z "Elbe" hol. Po 22 godzinach holowania rzucanego na wszystkie strony statku, lina pękła. Fale z podwójną jakby siłą zaatakowały bezwładny kadłub i ku rozpaczy Holendrów "Ambassador" poszedł po kilkudziesięciu minutach na dno.

„Ambassador” w dobrych dniach

i bliski smutnego końca
,
W akcji ratunkowej udział brały:

„Leonardo da Vinci”

„Fruen”

„Coos Bay”

i holownik “Elbe”


--

Post zmieniony (11-04-20 11:01)

 
13-07-14 08:19  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:17)

 
13-07-14 11:22  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:17)

 
13-07-14 18:36  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:17)

 
13-07-14 20:14  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Akra napisał:

> Holenderski holownik „Elbe” był dużo większy od naszego „Jantara” czy „Korala”

Tutaj bym polemizował.

Elbe:
- długość 59 m
- szerokość 12 m,
- zanurzenie 4,8 m
- moc 3000 KM

Jantar i Koral:
- długość 65,5 m
- szerokość 11,9 m,
- zanurzenie 5,5 m
- moc 3150 KM

Sylwetki obu holowników w tej samej podziałce



Post zmieniony (13-07-14 20:14)

 
13-07-14 20:29  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:18)

 
13-07-14 21:01  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

No dobra, żeby potem nie było:
Akra, co ty chrzanisz z tym wzorem dżentelmena ;-)

Post zmieniony (13-07-14 23:10)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 34 z 121Strony:  <=  <-  32  33  34  35  36  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024