KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 33 z 121Strony:  <=  <-  31  32  33  34  35  ->  => 
10-07-14 13:33  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

W googlach https://www.google.pl/search?q=beton+shiff&tbm=isch&ei=z3i-U6TRNair7AaX_IHQCQ#q=betonschiff&spell=1&tbm=isch co nieco jest ale w sumie mało

 
10-07-14 14:55  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:16)

 
10-07-14 16:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
eruc13   

T o Ty też miałeś pecha ;(

--

 
10-07-14 21:46  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Lennart 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1


 - 1

Dzięki Edek :)

--
Pozdrawiam,
Lennart

 
11-07-14 02:47  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Janisz 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1
 

Taka klatwa betonowca ;-)

--
Janisz
---------------------
Verbum nobile debet esse stabile. (łac.)

Przysłowie staropolskie: Słowa honoru należy dotrzymywać.

 
11-07-14 08:12  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 143

MAPA JEST NIEPOTRZEBNA!

NRD-owska stocznia w Wismarze zbudowała dla Związku Radzieckiego pomiędzy 1964 a 1972 rokiem serię pięciu „poetyckich” statków pasażerskich: „Michaił Lermontow”, „Iwan Franko”, „Taras Szewczenko”, „Aleksander Puszkin” i „Szota Rustaweli”. Jeden z nich zakończył swą karierę w nader dramatycznych okolicznościach. To „Michaił Lermontow”, ostatni z serii.

Statek rozpoczął od kursowania w charakterze liniowca pomiędzy Leningradem a Nowym Jorkiem. Ponieważ jednak w 1980 roku prezydent Reagan – w związku z radziecką inwazją na Afganistan - zablokował statkom z sierpem i młotem na kominie prawo wejścia na wody terytorialne Stanów, armator wysłał statek poza Europę, dla wykonywania klasycznych rejsów wycieczkowych z turystami na pokładzie. „Michaił Lermontow” miał wszystkie kabiny tej samej klasy – jakżeby w kraju robotników, chłopów i inteligencji pracującej można było dzielić ludzi na lepszych i gorszych! – mogących pomieścić 750 pasażerów. Załoga liczyła 220 ludzi.

Standard owych ujednoliconych kabin był jednak zbyt niski jak na wymagania rozpuszczonych kapitalistów i dlatego w 1982 roku wydano 15 milionów dolarów na podwyższenie standardu. Każda z kabin otrzymała własną łazienkę, a pomieszczenia ogólnodostępne pięknie udekorowano. Czarny „atlantycki” kadłub przemalowano na biało. Marketingiem całego przedsięwzięcia zajęła się brytyjska specjalistyczna spółka CTC Cruisers.

Statek wysłano aż na antypody. Szóstego lutego 1986 roku statek pod dowództwem kapitana Władysława Worobiowa wyszedł z Sydney w swój kolejny jedenastodniowy rejs po portach Nowej Zelandii. Tym razem nie było kompletu pasażerów: jedynie 372 osoby wykupiło bilety. Statek odwiedził Auckland i Taurangę a na końcu stolicę Nowej Zelandii, Wellington. Wszystkie trzy porty leżały (i leżą nadal!) na Północnej Wyspie.

16 lutego statek opuścił port, kierując się poprzez Cieśninę Cooka na północ, żeby następnie skręcić ostro w lewo wchodząc w Cieśninę Królowej Szarloty, skąd prosta już droga wiodła do kolejnego portu na turystycznej trasie, Picton. Pierwszego portu leżącego już na Wyspie Południowej.

Podczas krótkiego bo siedmiogodzinnego postoju turyści zwiedzili miasto i okolice. Tym razem „Michaił Lermontow” obrał kurs na Zatokę Milforda w południowo-zachodnim rejonie Południowej Wyspy. Na mostku znajdował się pilot Don Jamison, kapitan portu w Picton który nie zszedł ze statku na zwykłym miejscu, czyli przy mijanej po drodze Wyspie Długiej (Long Island).

Jamison miał tylko pobieżną znajomość wód w sąsiedztwie Picton, a do tego brakowało mu doświadczenia przy pilotowaniu tak dużego, bo długiego na prawie 176 metrów i mającego 19.872 GRT statku. Był jednak na tyle zadufany w sobie, że prowadził statek nie korzystając z mapy!

Wycieczkowiec szedł w kierunku Przylądka Jackson w silnym deszczu i przy wietrze dmącym z szybkością 46 kilometrów na godzinę. Jamison zbliżył statek do brzegu aby mogli podziwiać jego piękno nieliczni wytrwali, twardo stojący na pokładzie pasażerowie. Poprzez ścianę ulewy niewiele zresztą było widać, więc manewr pilota był absolutnie zbędny. W odległości około jednej mili od przylądka Jamison zdecydował poprowadzić statek wąskim przejściem pomiędzy przylądkiem a skałą zwaną Lighthouse Rock.

Kapitana Worobjewa nie było wtedy na mostku. Rosyjski oficer wachtowy wprawdzie nieśmiało napomknął o niepotrzebnym ryzyku, ale Jamison odpowiedział mu arogancko że statek ma zanurzenie 8,23 metra, podczas gdy przejście jest głębokie na 10,5-12 metra. Gdyby spojrzał na mapę dostrzegłby, że wprawdzie przejście ma od 12 do 18 metrów, ale też że znajdują się w nim podwodne skały. Nawet gdyby znał położenie każdej z nich, manewrowanie pomiędzy skałami tak dużym statkiem byłoby szalenie trudne, o ile wręcz nie niemożliwe.

Pycha szybko została ukarana. O 17:37 idący z szybkością 15 węzłów statek uderzył prawą stroną części dziobowej w podwodną skałę. Poszycie poniżej linii wodnej zostało punktowo rozerwane, a do trzech przedziałów statku zaczęła się wlewać woda. Samo w sobie nie było to dla statku bardzo groźne, bo nawet przy trzech zalanych przedziałach statek zachowałby pływalność, ale wstrząs przy zderzeniu odkształcił wodoszczelne drzwi graniczące z zalewanymi przedziałami, nie pozwalając na ich odcięcie.

Na mostek nadszedł kolejny meldunek, tym razem z pomieszczenia generatorów, znajdującego się spory kawałek za uszkodzonym poszyciem. Wstrząs naderwał przednią wręgę, na skutek czego woda zaczęła zalewać pomieszczenie. Nagle na całym statku zabrakło prądu.

Kapitan był już na mostku. Mocno uszkodzony statek wlókł się teraz za radą pilota na mieliznę w Zatoce Gore i w końcu udało się. „Michaił Lermontow” znieruchomiał, oparty o dno. Tyle że z braku prądu nie można było opuścić kotwic... przypływ zabrał statek ze zbawczej mielizny w kierunku głębszej wody. Dodatkowo uszkodzone drzwi wodoszczelne ustąpiły wreszcie całkowicie pod naporem wody, co przyspieszyło przebieg wydarzeń.

O 18:03 statek nadał MAYDAY, prosząc o ratunek. Był to ewenement z uwagi na radziecką politykę typu „w ZSRR nigdy nic złego się nie dzieje, u nas katastrof niet!”. W ramach owego nonsensownego przemilczania nawet znanych wszystkim faktów, nie poinformowano pasażerów o zderzeniu i obecnej sytuacji ani też nie poinstruowano, co mają robić! Część pasażerów zorientowała się że cos jest nie tak dopiero wtedy, gdy ujrzała rosyjskich marynarzy w kamizelkach ratunkowych. Im nikt nie kazał tego zrobić. Puszczono za to przez głośniki informację że kolacja opóźni się o godzinę, za to przedłuży się trwająca obecnie degustacja win. Orkiestra grała zupełnie jak na „Titanicu”, a degustacja trwała aż do chwili, gdy kieliszki zaczęły zjeżdżać z przechylonych stołów.

Teraz skrajnie już wystraszeni pasażerowie zaczęli domagać się od załogi ewakuacji, ale przez szereg godzin żądanie to po prostu pomijano milczeniem! Może zresztą załoga wiedziała co robi, bo zarówno szalupy, tratwy i wiele z kamizelek były w opłakanym stanie. W końcu z wielkim ociąganiem polecono pasażerom zajmować miejsca w środkach ratunkowych.

Tymczasem na pozycję „Michaiła Lermontowa” szedł zaalarmowany sygnałem MAYDAY gazowiec „Tarihiko”. Wkrótce radziecki kapitan kazał wysłać informację, że żadna asysta nie jest potrzebna (u nas katastrof niet!), ale dowodzący „Tarihiko” kapitan Reedman postanowił na własne oczy sprawdzić sytuację. Jakże mądra była to decyzja!

W zapadającym zmroku gazowiec zbliżył się do wycieczkowca, wokół którego unosiły się szalupy i tratwy. O 20:45 „Tarihiko” zaczął przyjmować na swój pokład pierwszych rozbitków. Wkrótce nadeszły kolejne statki.

O 22:45 „nie potrzebujący pomocy” statek leżał już 40 stopni na burcie i w dwanaście minut później poszedł na dno głębokiej w tym miejscu na 30 metrów zatoki. Pomimo mocno opóźnionej ewakuacji uratowano wszystkich poza jednym z mechaników, który musiał utonąć wewnątrz statku, jako że nigdy nie znaleziono jego ciała. Jedenastu pasażerów odniosło obrażenia podczas ewakuacji.

Nowozelandczycy nie zdecydowali się na formalne dochodzenie. Jamison jako jedynie usprawiedliwienie powiedział że czuł się tego dnia wyczerpany fizycznie i psychicznie, ponieważ w poprzednich miesiącach tydzień w tydzień pracował po 80 godzin. Nie zabierał już nigdy potem więcej głosu na temat katastrofy. Zdał swoją licencję pilotową – zresztą kto chciałby teraz korzystać z jego usług?

Z kolei rosyjskie władze zarządziły przeprowadzenie śledztwa, po czym głos zabrał sąd. Uznając jako głównego winnego „pilota-innostranca”, obciążyli także odpowiedzialnością kapitana Worobiewa, skazując go na cztery lata więzienia.

Wraku nie wydobyto, za to w ciągu następnych dwóch miesięcy dokładnie opróżniono jego zbiorniki paliwowe.

„Michaił Lermontow” jeszcze na atlantyckim szlaku


i w charakterze wycieczkowca
,

Tonący statek
, ,

W takiej pozycji leży wrak „Michaiła Lermontowa”


--

Post zmieniony (11-04-20 10:57)

 
11-07-14 08:13  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 144

ZDERZENIE NA REDZIE

Załadowane na żaglowiec "Northfleet" setki ton szyn miały zostać przewiezione z Anglii do Tasmanii razem z dużą grupą robotników, których zadaniem było wybudować tam linię kolejową. Wliczając załogę na statku znajdowało się aż 379 ludzi, w tym sporo żon i dzieci robotników.

W nocy 22 stycznia 1873 roku dowodzony przez kapitana Knowlesa "Northfleet" stał na kotwicowisku Dungeness, portu leżącego nad Kanałem La Manche, z uporem zwanego przez Anglików Kanałem Angielskim. Noc była przejrzysta, a statek przepisowo oświetlony. Już koło dwudziestej pierwszej na pokładzie panowała cisza: oprócz nielicznej wachty prawie wszyscy pogrążeni byli we śnie.

Pomimo tak korzystnych okoliczności, o 22:30 w nieruchomego "Northfleeta” wjechał hiszpański parowiec "Murillo". Idący sporą szybkością statek przeciął żaglowiec prawie dokładnie w połowie, a rozdarcie sięgnęło od pokładu aż do linii wodnej. Widząc tragiczne rezultaty swojej nieuwagi, Hiszpanie po prostu dali wstecz, wykręcili i... uszli pospiesznie w noc, zostawiając śmiertelnie uszkodzony statek samemu sobie!

Tymczasem na żaglowcu zapanowała panika. Z rewolwerem w ręce kapitan Knowles starał się opanować tłum i wywalczyć dostęp do szalup przede wszystkim kobietom i dzieciom. Szczęśliwie pomimo później pory ruch na redzie był ożywiony, toteż szybko przyszły z pomocą holownik "City of London", rybackie lugry "Mary" i "Princess" oraz miejscowa pilotówka, wyciągając z wody licznych rozbitków.

Załogi tych czterech jednostek były jednak jedynymi, które zasłużyły tej nocy na chwałę. Hańbą okrył i się marynarze innych statków z redy, którzy z zaciekawieniem oglądali tragedię swych kolegów i samą akcję ratowniczą, sami nie opuszczając na wodę ani jednej szalupy! Z kolei najbliżej zakotwiczony kliper "Corona" nie ruszył z pomocą, ponieważ jedyny wachtowy spał sobie w najlepsze, wtulony w kąt sterówki...

Fakt że w akcji uczestniczyły jedynie cztery małe stateczki, obciąża także dowódcę "Northfleeta". Pomimo potężnie rozprutej burty sytuacja nie wydawała mu się bardzo poważna i z tego powodu nie wystrzelił z sygnałowej armatki. Kiedy już zdecydował się podnieść w ten sposób alarm okazało się, że w obawie przed zalaniem morską wodą, armatka miała zablokowany otwór na lont. Ostatecznie oficjalny sygnał proszący o pomoc rozległ się dopiero po kwadransie od chwili kolizji, kiedy to sytuacja "Northfleeta" była już wręcz beznadziejna. W rezultacie pomimo poświęcenia nielicznych ratowników, śmierć w wodach kotwicowiska poniosło aż 320 osób, wśród nich do końca zachowujący się bohatersko - co każdy przyznawał - kapitan Knowles.

Sprawca całego nieszczęścia, hiszpański "Murillo" umknął na razie przed odpowiedzialnością, ale Anglicy nie zapomnieli o sprawie. W osiem miesięcy po opisanych tu wydarzeniach statek został aresztowany na wysokości Dover. Dowódca i jego oficerowie stanęli przed brytyjskim sądem, który skazał ich następnie na kary więzienia. Sam parowiec skonfiskowano i sprzedano następnie na licytacji, a zdobyte w ten sposób fundusze posłużyły na wypłacenie odszkodowań rodzinom ofiar tragedii.

„Northfleet”


Prasa informuje o tragedii


„Murillo”


--

Post zmieniony (11-04-20 10:58)

 
11-07-14 08:20  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Lennart, spójrz także tutaj:

https://www.google.pl/images?hl=pl&q=concrete+iron+ships&gbv=2&sa=X&oi=image_result_group&ei=-IG_U8ueIYyBPaTWgZAB&ved=0CCQQsAQ

--

 
11-07-14 08:21  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (05-04-20 11:16)

 
11-07-14 23:13  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 145

BŁĄD TRZECIEGO

Na bardzo egzotycznej z naszego punktu widzenia trasie Australia - Nowa Zelandia chodziło po koniec dziewiętnastego wieku sporo statków, wożących zarówno towary, jak i pasażerów. Jednym z najładniejszych na szlaku był australijski parowiec "Tasmania”, zwodowany w 1892 roku. Wypierająca 2252 tony jednostka rozwijać mogła całkiem niezłą szybkość 14 węzłów i posiadała bardzo przyzwoite pomieszczenia dla 200 pasażerów. Ludzie nie byli wtedy na ogół przyzwyczajeni do względnego luksusu na morzu, toteż korzystnie wyróżniająca się w tej mierze "Tasmania" nigdy nie narzekała na brak zainteresowania. Zwyczajowa trasa statku przebiegała z Sydney do leżących na północnej wyspie Nowej Zelandii Auckland, Gisborne, Napier, Wellington, Lyttelton i Dunedin.

Po południu 29 lipca 1897 roku statek przybył na redę Gisborne. Droga z Australii znaczona była sztormami, ale pomimo tego ciesząca się dobrą dzielnością morską "Tasmania" osiągnęła cel bez żadnego opóźnienia. Wysoka fala na leżącej u stóp Gisborne zatoce Poverty nie pozwalała jednak na bezpieczne podejście do nabrzeża, toteż parowiec obrał kurs na kolejny port, Napier, wciąż zmagając się ze wzburzonym morzem. Po całodobowym czuwaniu na mostku zmęczony kapitan McGee zszedł w końcu na wypoczynek do swej kabiny, pozostawiając na mostku trzeciego oficera. Statek kontynuował podróż na pełnej szybkości.

Tuż przed godziną dwudziestą trzecią, oficer zameldował obudzonemu kapitanowi niebezpieczną bliskość lądu, podkreśloną dodatkowo załamującymi się grzywaczami przyboju. McGee kazał natychmiast zmienić kurs, ale manewr okazał się być spóźniony. Statek wszedł, w miarę nawet łagodnie, na mieliznę. Dlaczego trzeci oficer czekał z zaalarmowaniem kapitana tak długo? Dlaczego sam nie zmienił kursu wtedy, kiedy był jeszcze na to czas? Dlaczego - nawet biorąc pod uwagę ciemności - tak późno dostrzegł niebezpieczeństwo? Wyrzuty czynione młodemu oficerowi nie poprawiły jednak sytuacji "Tasmanii" nawet o włos.

Natychmiast opuszczono szalupy. Wodowanie ich od strony otwartego morza było znacznie utrudnione ze względu na falę, ale w końcu cała posiadana szóstka łodzi unosiła się już na wodzie. Pchane silnymi uderzeniami wioseł, szalupy poszły w kierunku leżącego tuż tuż brzegu. Siła przyboju okazała się jednak zbyt wielka dla dwóch najmniejszych szalup, które po kilku zaledwie minutach wywróciły się do góry dnem. Po chwili morze zaroiło się od ludzi, starających się wpław osiągnąć zbawczy brzeg. Ze względu na falę, pozostałe szalupy nie bardzo niestety mogły nieść im pomoc. Kiedy rozbitkowie znaleźli się na plaży, po pewnym czasie morze zaczęło wyrzucać obok nich nieruchome ciała. Ostatecznie doliczono się dwunastu martwych marynarzy oraz jednego pasażera.

Sprawa skończył się oczywiście w sądzie, który wina obciążył kapitana i trzeciego oficera, zawieszając ich dyplomy na pół roku. Dodatkowo kapitan musiał zapłacić 1000 australijskich funtów na pokrycie kosztów śledztwa. I to wszystko.
„Tasmania”
,

--

Post zmieniony (11-04-20 10:59)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 33 z 121Strony:  <=  <-  31  32  33  34  35  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024