KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 3 z 121Strony:  <=  <-  1  2  3  4  5  ->  => 
29-04-14 15:52  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Przeczytałem o Afryce. Nigeria - Lagos. Pływałem tam na greckim tenkerze w okresie gdy władzę przejęli wojskowi. Na odprawę wpierw przychodzili wojskowi a po nich druga odprawa "cywilna". Osób ok. 50. Dodatkowo, bo mieliśmy jako ładunek gazolinę, co drugi miał pusty baniak by wycyganić trochę od ch/eng. ładunku. W odprawach były tez kobiety - te prócz "normalnych" suwenirów musiały także otrzymać ekstra prowiant dla dzieci. Było wesoło, że hej! Dwa lata tam się szwendałem po różnych prócz Lagosu innych nigeryjskich dziurach i jak już wszystkich tych z odpraw poznałem to (czym byłem wielce zaskoczony) przy kolejnych zawinięciach co niektórzy przynosili mi suweniry od siebie (kokosy, banany, piwo "Star" itp.). Najważniejszą zasadą było - nie denerwować się, nie spieszyć, być uśmiechniętym a wtedy wszyscy byli friendami i było OK ! (tylko to tak łatwo powiedzieć).

 
29-04-14 18:06  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:16)

 
29-04-14 18:31  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Wspomnienia wróciły...
"Star" - duża butelka, niebieska nalepka z białą gwiazdą, to pamiętam, choć specjalnie piwoszem nie jestem, raczej ginopijcą i ouzomaniakiem.
Gulder ? Nie spotkałem (raczej nie pamiętam).
A w Nigerii gin popularnie zwany był "dżinobusz".
A whisky lepiej nie wspominać - landryna !.
Za pierwszym razem ładnie nas wpuszczono w maliny. Przyszła odprawa i dziwne, że nie chcieli wszystkich papierów. Nawet suweniry były poniżej normy. Okazało się, że byli to strażacy portowi - a kto tam za pierwszym razem mógł się połapać w ich uniformach. Zajechali mundurowi i wleźli na okręt.
Atanazy (greczka kapitana) o mało nie dostał zawału jak przyszli ci właściwi.
Było wesoło, że hej !

 
29-04-14 22:06  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:16)

 
30-04-14 10:04  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 5

BUNT NA KRĄŻOWNIKU

Okręt musi mieć załogę karną i zdyscyplinowaną. W sytuacjach skrajnych jest to często warunek decydujący o jego losie. Nic więc dziwnego, iż na dyscyplinę kładzie się ogromny nacisk, a każda próba buntu - usprawiedliwiona czy nie - jest bezwzględnie tłumiona. Od czasu do czasu jednakże rozpacz i gniew są silniejsze od zdrowego rozsądku...

"De Zeven Provincien" był niewielkim krążownikiem. Zwodowany w 1909 roku służył w Holenderskich Indiach Wschodnich (dzisiejsza Indonezja), mając jako załogę 16 oficerów i 228 marynarzy. Oficerowie i 40 marynarzy byli Holendrami, resztę stanowili Indonezyjczycy.



Po wielu latach spokojnej służby nadszedł rok 1933. Światowa recesja dała się znać także i w holenderskich koloniach. Handel ustał prawie całkowicie, coraz więcej ludzi traciło pracę a tym, którzy pozostali, drastycznie obniżano płace. Rok rozpoczął się 17-procentowym zmniejszeniem pensji cywilnych pracowników Marynarki Wojennej. Przebywając stale na lądzie widzieli oni co się dzieje wokół, i dlatego ten krok przyjęty został wprawdzie z bólem, ale i ze zrozumieniem. Inaczej rzeczy miały się we flocie.

Odseparowani od wielu problemów codzienności marynarze w dużej mierze nie wyczuwali powagi sytuacji ekonomicznej. Wiedzieli jedno: oto ich cywilnym kolegom obcięto pensje – i bali się być następnymi w kolejce. Na wszelki wypadek zaczęli planować ostrzegawcze działania, i aby podkreślić swoją siłę, postanowili zorganizować w bazie Surabaya demonstrację. Zwołano wiec, na którym wysunięto wiele postulatów i żądań. Kiedy delegacja wybrała się z nimi do dowódcy, spotkała ich tam miła niespodzianka. Usłyszeli że po pierwsze nie przewiduje się żadnych zwolnień, a po drugie nikt nie zamierza zmniejszyć marynarskiego żołdu. Po wysłuchaniu tych rewelacji, delegaci postanowili przedstawić je protestującym w nieco innym świetle. Zadowoleni marynarze dowiedzieli się, że ich dzielna delegacja właśnie zmusiła dowództwo do rezygnacji z obniżenia żołdu! Wspaniałe zwycięstwo znakomicie poprawiło nastroje. Do czasu.

,

Jeszcze w styczniu rząd holenderski polecił flocie – także tej w Indiach Wschodnich – zmniejszenie wydatków. Płace marynarzy obcięto aż o 17 procent. Po poprzednich przechwałkach, przywódcy marynarzy nie mieli innego wyjścia, jak tylko zorganizować jakąś poważną akcję. Domagało się tego zresztą wielu ludzi. Trzydziestego stycznia część załóg krążownika „Java” oraz niszczycieli „Piet Hein” i „Evertsen” odmówiła wyjścia w morze. Reakcja oficerów była natychmiastowa: wezwane oddziały wkroczyły na okręt i aresztowały odmawiających służby. Natychmiast przetransportowano ich do więzienia.

Fakt ten wzbudził niezwykłe wzburzenie w całej – niewielkiej zresztą – flocie. Do bazy w Oeleelheue wiadomość przyszła, gdy przebywała tam tylko jedna jednostka: krążownik „De Zeven Provincien”. Był 4 lutego 1933 roku.

Dowódca okrętu, Eikeboom, przebywał na lądzie w lubianym powszechnie klubie Atjeh. Doskonałą zabawę przerwali policjanci ostrzeżeniem, iż coś niedobrego dzieje sie na krążowniku. Eikeboom przyjął wiadomość z niedowierzaniem. Niepokoje na okręcie? Nonsens! Podziękował policjantom za fatygę, po czym znowu oddał się zabawie. Minęła północ.

Na okręcie pierwszy oficer nie położył się spać. Wśród załogi widać było podejrzany niepokój. Dlaczego powiadomiony o nienormalnej sytuacji dowódca nie powrócił na okręt? Większość godnych zaufania marynarzy również przebywała na lądzie. Także podoficerów niewielu było na pokładzie. Co zamierzali najwyraźniej spiskujący marynarze, wśród których prym wiedli tubylcy? Wkrótce wszystko stało się jasne. Do kabiny wpadł bosman. „Sir, załoga przejęła broń palną z amunicją!”

Na mostku zebrali się wyrwani z łóżek oficerowie. Sytuacja była nader poważna. Rufa i śródokręcie krążownika znajdowały się w rękach rebeliantów. Na rozkaz chiefa na skrzydłach mostka ustawiono karabiny maszynowe. W tejże chwili okręt ogarnęła ciemność: to zbuntowani marynarze wyłączyli agregaty prądotwórcze. Nie pozwalało to na nadanie żadnego alarmowego sygnału, a drogi ucieczki na ląd zostały zablokowane.

Zwolniono cumy i – także opanowany przez buntowników - holownik zaczął odciągać krążownik od kei. Wśród ogólnego zamieszania pierwszy oficer wraz z dwoma ludźmi po cichutku przemknęli sie do unoszącego się przy burcie pontonu. Poprzedniego dnia malowano z niego burty okrętu. Uciekinierzy szybko oddalili się od krążownika i już po chwili znaleźli się na rządowym statku „Aldebaran”. Zaalarmowano Eiskebooma. Razem z kilku żołnierzami zaokrętował on na „Aldebarana”, który skierował się śladem zbuntowanego okrętu.

Tymczasem na „De Zeven Provincien” dominował nastrój euforii. Zdecydowano o skierowaniu się do Surabai, gdzie więziono ich kolegów. Uwolnić ich, a także spowodować anulowanie rozkazu o zmniejszeniu żołdu – to były dwa główne cele.

Maszynownia zamknięta była od wewnątrz. Starszy mechanik odłączył połączenie steru z kołem sterowym i przez chwilę wydawało się, iż bez możliwości manewru krążownik nie będzie miał żadnych szans. Ale był to okręt dwuśrubowy i można nim było sterować zwiększając lub zmniejszając obroty jednej ze śrub... Mechanicy szybko zorientowali się w czym rzecz, i aby nie narażać okrętu na niebezpieczne a niezgrabne manewrowanie tylko śrubami wśród wysp, odblokowali ster.

Tymczasem w polu widzenia ukazał się idący całą naprzód „Aldebaran”. Nadano stamtąd sygnał: „Natychmiast przyjmijcie kapitana na pokład”. W odpowiedzi jedno z dział krążownika skierowało się ku intruzowi. Statek zwolnił nieco i ustawił się za rufą „De Zeven Provincien”. Ta dziwna para płynęła powoli razem przez całe pięć dni. Każdego ranka na „Aldebaranie” odbierano sygnał „Na pokładzie wszystko w porządku”. Jednocześnie z krążownika przekazywano postulaty rebeliantów.

Sytuacja była nader poważna i holenderskie dowództwo zdawało sobie z tego sprawę. Zbuntowany krążownik był zbyt dobrze uzbrojony, aby lekceważyć jego wymknięcie się spod kontroli. Dziesiątego lutego na kursie „De Zeven Provincien” ukazał sie krążownik „Java” z dwoma niszczycielami. Nad nimi unosiły się łodzie latające. Z „Javy” zażądano poddania się. Wszystkie działa i wyrzutnie torpedowe skierowano ku buntownikom. Odpowiedź była prosta: „Idziemy ku Surabaya. Nie zamierzamy używać siły. Chcemy zaprotestować przeciwko obcięciu żołdu oraz uwięzieniu naszych kolegów. Dwadzieścia cztery godziny za Surabaya przyjmiemy na pokład kapitana i oficerów.”

Ta deklaracja nie zmieniła jednakże niczego. Blokujące drogę okręty otrzymały jednoznaczny rozkaz zatrzymania krążownika. Ale czy marynarze otworzą ogień do swych zbuntowanych kolegów? Lepiej było nie ryzykować rozszerzenia się buntu. Zdecydowano atak jedną z latających łodzi typu Fokker T.IV, obsadzoną przez holenderskich oficerów. Z rykiem silników samolot przeleciał nad „De Zeven Provincien”. Na pokładzie okrętu zebrali się wszyscy zbuntowani marynarze. Z zaciekawieniem patrzyli w górę. Nagle z samolotu oderwała się bomba i... wybuchła na śródokręciu wśród dużej grupy marynarzy.

Fokker T.IV


Szesnastu Indonezyjczyków, wśród nich przywódca buntu Parada, i trzech Holendrów zginęło na miejscu. Jedenaście osób odniosło ciężkie obrażenia – czterech z nich zmarło w szpitalu - a dalszych siedmiu marynarzy został lżej rannych. Eksplozja zniszczyła komin, zamieniając śródokręcie w stos powykręcanej na wszystkie strony stali. Powstały chaos uniemożliwił jakiekolwiek przeciwdziałanie. Silniki stanęły, a po chwili na krążowniku podniesiono białą flagę.

I taki był koniec owego buntu.

Uszkodzenia spowodowane wybuchem bomby


Wszystkich bez wyjątku buntowników postawiono przed sądem, i dla odstraszenia ewentualnych naśladowców, potraktowano bez litości i zrozumienia. Ukarano więzieniem wszystkich, różnicując jedynie długość wyroku w zależności od roli w przygotowywaniu i realizacji buntu. Najwyższe wyroki – bo aż osiemnastoletnie – zapadły wobec tych, którzy wraz z Paradą przygotowali całą akcję. Wypuszczono ich jednakże z więzienia znacznie wcześniej bo w lutym 1942 roku, kiedy to wojska japońskie wylądowały na Jawie.

Post zmieniony (26-06-20 11:48)

 
30-04-14 10:12  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:09)

 
30-04-14 10:37  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 6

NIEZWYKŁA ZDOBYCZ

Gdy U-505 wychodził wiosną 1944 roku w swój kolejny atlantycki patrol, nawet największy fantasta nie mógł przypuszczać, że rejs zakończy się w porcie amerykańskim. Zbieg okoliczności oraz odwaga i zdecydowanie amerykańskich marynarzy spowodowały bowiem trafienie U-505... do niewoli.

U-505 należał do typu IXC


Zespół składający się z lotniskowca eskortowego "Guadalcanal" i pięciu eskortowców opuścił Norfolk w Wirginii 15 maja 1944 roku. Zadanie było proste: polować na zagrażające alianckim konwojom niemieckie okręty podwodne. Amerykanie mieli już na swym koncie godne odnotowania sukcesy: w pierwszych swych patrolach poważnie uszkodzili U-129 oraz zatopili trzy inne okręty: U-544, U-68 i U-515. Ciężka praca podczas ćwiczeń dawała - jak widać - znakomite rezultaty.

Lotniskowiec „Guadalcanal”


Czwartego czerwca eskortowiec "Chatelain" zidentyfikował podwodne echo jako pochodzące od okrętu podwodnego. Było to około 150 mil od wybrzeży afrykańskich. Natychmiast ogłoszono alarm na towarzyszącym lotniskowcu, i po chwili w powietrze wzbiły się dwa myśliwce typu Wildcat. Piloci mieli szczęście: wkrótce zobaczyli rozpaczliwie zanurzającego się przeciwnika. Był to U-505, mający na swoim koncie zatopione statki o łącznym tonażu przekraczającym 55.000 ton. Wildcaty otworzyły ogień z karabinów maszynowych. Oczywiście nie mogły tym zagrozić Niemcom, ale był to dobry sposób na wskazanie eskortowcowi położenia celu.

"Chatelain" wkrótce znalazł się nad zanurzonym już okrętem. Wyrzucone bomby głębinowe podniosły za rufą potężny wodny gejzer. Na powierzchni ukazała się plama ropy. Pilot jednego z myśliwców podniecony krzyczał przez radio do eskortowca: "Wycieka ropa! Okręt się wynurza!".

Nie mylił się. Po sześciu minutach od chwili ataku U-505 znajdował się już na powierzchni.

U-boota odkrył „Chatelain”


Bomby spowodowały poważne uszkodzenia okrętu. Do kadłuba zaczęła wlewać się woda. Światła pogasły i zamarły elektryczne urządzenia pomocnicze. Stery nie działały. Dowódca, porucznik Harold Lange dał rozkaz wynurzenia święcie przekonany, że bomby głębinowe śmiertelnie raniły U-boota. Z chwilą znalezienia się na powierzchni, rozkazał opuścić okręt. Otwarcie kingstonów (zaworów dennych) miało spowodować jego samozatopienie.

Porucznik Harold Lange


„Chatelain” atakuje U-505



Wynurzony okręt otoczyły trzy eskortowce. Amerykanie otworzyli ogień na kiosk, oraz działa U-boota. Lange upadł, poważnie raniony w nogę (później mu ją amputowano), podczas gdy jego ludzie wyskakiwali do wody. O 11:26 wobec ewidentnego faktu, że Niemcy nie zamierzają walczyć, eskortowce wstrzymały ogień. W ciszy słychać było krzyki znajdujących się w wodzie rozbitków. U-505 posuwał się powoli do przodu, lekko skręcając w prawo z powodu zablokowanych sterów. Dziób okrętu wystawał z wody, podczas gdy podstawę kiosku zalewały co chwila fale. Część rufowa była w całości pod wodą. Amerykanie nie wahali się ani chwili. Od eskortowca "Pillsbury" odbijała już łódź z grupą mającą opanować prawie już opuszczony U-boot. Prawie, bo na widok zbliżającej się grupy abordażowej do rufowego działka podskoczył jeden z niemieckich marynarzy. Wycelował w kierunku łodzi. Nie zdążył jednak pociągnąć za spust spłoszony przez nurkujący wprost na niego myśliwiec, ratując się rozpaczliwym skokiem za burtę.

U-Boot był poważnie uszkodzony


Amerykanie wdrapali się na pokład U-boota. Dwóch z nich nosiło polskie nazwiska: Wdowiak i Mocarski. Po chwili znaleźli się na górze kiosku. Z tyłu, przy działku, leżało przecięte pociskami ciało jedynego zabitego Niemca. Pomimo obaw że okręt może lada chwila zatonąć, Amerykanie weszli do środka. Gdyby teraz U-505 zaczął iść na dno, żaden z nich nie miałby szansy na ratunek. Stawka jednakże była ogromna. Zdobycie U-boota dawało możliwość dokładnego zbadania jego konstrukcji, a także zapoznania się z tajnymi dokumentami.

We wnętrzu czuć było charakterystyczny dla długo przebywających pod wodą okrętów zaduch. Na stołach leżało napoczęte jedzenie. Gdy część marynarzy próbowała zatrzymać wciąż pracujące silniki, inni na wszelki wypadek wynosili do szalupy dokumenty oraz różne interesujące przedmioty. Wkrótce dno szalupy wypełniał stos papierów, lornetek, flag i pistoletów. Wdowiak, obwieszony ponad tuzinem zeissowskich lornetek określił słowami "meksykański bandyta" swego kolegę taszczącego na ramionach kilka pistoletów maszynowych i liczne rewolwery za pasem. Pozostający w łodzi Beaver upychał wciąż dostarczane zdobycze, ale nie wytrzymał na widok czegoś, co wyglądało jak przestarzała maszyna do pisania. W ostatniej chwili powstrzymał się od wyrzucenia jej za burtę. Na eskortowcu owego grata zidentyfikowano jako maszynę szyfrującą Enigma...

Amerykanie na zdobytym okręcie


Na pierwszym planie niemiecki okręt, przy nim szalupa. W tle lotniskowiec „Guadalcanal”



Krótko po południu okręt zaczął się niepokojąco pogrążać w wodzie. Opuszczono natychmiast wnętrze zamykając wszelkie włazy, aby w ten sposób zachować pływalność jednostki. Grupa abordażowa zebrała się na dziobie U-boota. Po chwili podszedł do nich "Pillsbury". Podjąwszy po drodze siedmiu rozbitków wyładowywał na U-505 pompy mające usunąć z wnętrza wodę. Lina holownicza połączyła U-505 z „Guadalcanalem”.

U-Boot holowany przez „Guadalcanal”


Nareszcie udało się wyłączyć silniki okrętu i można było rozpocząć holowanie. Niezwykły konwój wyruszył powolutku ku Bermudom. Po trzech dniach spotkano się z idącym pełną parą na spotkanie holownikiem "Abnaki". Teraz holowanie przejęli fachowcy.

„Abnaki” doprowadził zdobyty okręt do portu


19 czerwca 1944 roku niezwykła zdobycz wpłynęła do portu. Na peryskopie dumnie powiewała amerykańska flaga.

Okręt już na ziemi amerykańskiej


Obecnie U-505 znajduje się na lądzie, w Muzeum Nauki i Techniki w Chicago. Jest świadectwem niezwykłego w dziejach wojen na morzu wydarzenia, jakim było wzięcie do niewoli okrętu podwodnego. Przebić to wydarzenie mogło jedynie wzięcie do niewoli innego U-boota przez aliancki ...samolot. Ale to już zupełnie inna historia.

Okręt wyciągnięto na ląd w Chicago


U-505 w muzeum



Post zmieniony (26-06-20 11:46)

 
30-04-14 11:18  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 7

TRAGEDIA „VESTRIS”

Nieszczęścia na morzu mają różne wymiary. Rozmaite są ich przyczyny, zróżnicowana jest także postawa załogi i pasażerów. Przypadek brytyjskiego liniowca "Vestris" jest klinicznym wręcz przykładem marynarskiej hańby. Asekuranctwo kapitana doprowadziło do tragedii, a tchórzostwo załogi spowodowało niezwykły - jak na statek pasażerski - stosunek uratowanych do zmarłych. Otóż z 197 członków załogi "Vestris" uratowały się 153 osoby, podczas gdy spośród 128 pasażerów przeżyło jedynie 60!

„Vestris”


Wraz z siostrzanymi jednostkami "Vauban" i "Vandyck", statek wiódł pracowity żywot przemierzając wzdłuż i wszerz Atlantyk. Nadszedł listopad 1928 roku. "Vestris" szykował się w Nowym Jorku do kolejnego rejsu. Tym razem droga prowadziła na południe: Bridgetown na Barbadosie, następnie Rio de Janeiro i Buenos Aires. Podróż zapowiadała się atrakcyjnie, ale kapitan Wiliam Carey nie przywiązywał do tego wagi, ponieważ w swej długoletniej morskiej karierze zdążył już zwiedzić cały świat. Obecny rejs miał być ukoronowaniem jego pracy na morzu. Ostatni przed emeryturą!

Kapitan William Carey


Carey nie miał jednakże czasu na rozpamiętywanie tego faktu. Ze zmarszczonym czołem pochylił się nad dokumentami ładunkowymi. Statek był już maksymalnie zanurzony, ale armator naciskał na przyjęcie dodatkowych 300 ton ładunku. Było to oczywiście wbrew wszelkim przepisom, ale w swym ostatnim rejsie kapitan nie chciał się sprzeciwić armatorowi i wyraził zgodę na przeładowanie statku. Do dziennika okrętowego wpisano fałszywe zanurzenie.

Carey westchnął ciężko. O ile ładunku było za dużo, o tyle pasażerowie nie dopisali. Na 840 miejsc zajętych było zaledwie 128. Łącznie ze 197 członkami załogi, na statku znajdowało się 325 osób. Tak czy siak, byle tylko do Rio i z powrotem, a potem... potem zasłużony odpoczynek na emeryturze w małym domku koło Liverpool.

W sobotę dziesiątego listopada statek rzucił cumy i wyszedł w morze. Prognoza pogody nie była zbyt zachęcająca, ale "Vestris" przeszedł już przecież niejeden sztorm. Ot, będzie po prostu jeszcze jeden. Pierwszy wieczór na morzu był znakomitą okazją do poznania się pasażerów. Znajdowało się tam wiele znakomitości, wśród których brylował argentyński konsul w USA.

Noc przyniosła zapowiadane pogorszenie pogody i statek kładł się coraz bardziej na boki. Wkrótce po północy I oficer zwrócił uwagę na niepokojąco powolne wyprostowywanie się parowca po każdym przechyle. Za kolejnym razem statek pozostał w pięciostopniowym przechyle na prawą burtę. Gdy po dwóch godzinach przechył nie ustępował, zawiadomiono kapitana. Sytuacja nie przedstawiała się jednak groźnie. Najwyraźniej przy głębokich przechyłach przesunęła się część ładunku. Statek można byłoby wyprostować albo przez odpowiednie balastowanie albo, po poprawieniu się pogody, przez przemieszczenie przesuniętego ładunku. Na razie nie było powodu do niepokoju, toteż Carey powrócił do kabiny.

Stan morza nie poprawiał się. Po szybkim śniadaniu kapitan zjawił się na mostku, gdzie spotkały go niedobre wiadomości z maszynowni. W zbiornikach węgla pojawiła się woda, która prawdopodobnie dostała się tam przez przeciekającą furtę na prawej burcie. Zakrywała ona otwór służący do wyrzucania popiołu. Woda pokazała się także w korytarzu pomieszczeń pasażerskich. Wysłane grupy przeciwawaryjne w ciągu kilku godzin przywróciły sytuację do normy. Pojawiły się jednak inne kłopoty: silne strumienie wody wlewały się prawoburtowymi drzwiami, przez które ładowano i wyładowywano bagaże pasażerów. Drzwi zwykle znajdowały się około 1,5 metra nad linią wodną, ale przy pięciostopniowym przechyle i silnym kołysaniu statku cały prawie czas znajdowały się pod powierzchnią wody. Sporo godzin minęło, dopóki nie zatamowano przecieku.

Niedzielne południe przyniosło kolejne pogorszenie pogody. Ogromne fale zaczęły wchodzić na pokład dziobowy, dochodząc aż do nadbudówki. Tymczasem kłopot gonił kłopot. Sternik zasygnalizował poważny problem. Pomimo wychylonego maksymalnie w lewo steru, statek skręcał w prawo. Kapitan polecił zastopować lewą maszynę, a obracająca się powoli prawa śruba powinna ustawić statek pod wiatr. W tej pozycji można było przeczekać sztorm.

Niestety zaczął się pogłębiać prawoburtowy przechył. Oznaczało to, że do kadłuba wciąż wdziera się woda. Należało ustalić przyczynę. Woda była w wielu miejscach - teraz także i w ładowni - ale wciąż nie można było znaleźć miejsca przecieku.

Przechył konsekwentnie pogłębiał się i wobec niesprawnego steru, sytuacja zaczęła stawać się coraz poważniejsza. Carey mógł wezwać na pomoc inne statki, aby któryś z nich zaholował go do odległego o 200 mil portu, ale oznaczałoby to jednak ogromne koszty: 20 do 30 procent wartości statku i jego ładunku. W przypadku "Vestris" rachunek opiewałby na około pół miliona dolarów, czyli na dzisiejsze ponad siedem milionów. Łatwo sobie wyobrazić reakcję armatora, gdyby wezwana tak kosztowna pomoc okazała się w rezultacie zupełnie zbędna.

Tymczasem znaleziono źródło przecieku. Pokrywa ładowni była albo niewłaściwie zamocowana w Nowym Jorku, albo też uszkodzona przez nacierające fale. Zalewani strugami wody marynarze zdołali jedynie przykryć ją brezentem. Zadecydowano o usunięciu - choćby wiadrami - wody ze statku w poniedziałkowe przedpołudnie, kiedy to pogoda miała się nareszcie poprawić. Noc przyniosła jednakże kolejne złe wiadomości. W maszynowni pojawiła się woda. W obawie przed wybuchem prawego kotła, musiano go wygasić. Kapitan polecił ponadto natychmiastowe opróżnienie dwóch prawoburtowych zbiorników balastowych celem zmniejszenia przechyłu. Pracę wykonano w ciągu trzech godzin. Efekt jednakże był odwrotny od zamierzonego. Przepompowana na drugą burtę, ale za to na wyższy poziom woda podniosła punkt ciężkości statku! W rezultacie przechył jeszcze się powiększył. Teraz dochodził już do 20 stopni.

Wraz z brzaskiem podjęto próby usunięcia wody z sekcji pasażerskiej. Sześćdziesięciu marynarzy wspomaganych przez grupy pasażerów ustawiło się w linię podającą sobie wypełnione wodą wiadra. Inni marynarze wyrzucali za burtę ładunek z górnego pokładu. Wkrótce jednak, z powodu bezpośredniego zagrożenia życia, zmuszeni byli przerwać pracę. Podjęte wysiłki tylko minimalnie spowolniły dalsze przechylanie się statku na prawą burtę.

Pomimo ewidentnego niebezpieczeństwa, kapitan Carey wiąż nie decydował się na wezwanie pomocy. Morze uspokoiło się nieco, ale niebo wciąż zasnute było ciężkimi chmurami a wiatr tylko trochę zmniejszył swą siłę, wiejąc teraz z szybkością 80 kilometrów na godzinę. Przy wzrastającym poziomie wody w maszynowni starszy mechanik z asystentem czynili wysiłki aby działały pompy i system elektryczny. Nie udało im się jednakże zatrzymać na stanowiskach palaczy, którzy w panice wydostali się na pokład. Tam natknęli się na kapitana, który nie przebierając w słowach kazał im powrócić na stanowiska. Palacze zeszli pod pokład, ale tylko po to, aby ponownie uciec, tyle że innym wyjściem.

Była godzina 9:58 kiedy - nareszcie - kapitan rozkazał nadać SOS. Sygnał został natychmiast potwierdzony przez stację brzegową. Rozpoczęła się akcja ratownicza.

Zewsząd zaczęły zgłaszać się statki podające swą pozycję i gotowość przyjścia z pomocą. Tymczasem na coraz bardziej przechylającym się statku zdano sobie wreszcie sprawę z nadchodzącego nieuchronnie końca. Mimo że był na to jeszcze czas, nikt nie zajmował się pasażerami. W radiostacji odbierano wciąż sygnały spieszących na pomoc statków. Informacje te - wraz z godzinami przyjścia na pozycję "Vestris" -przekazywane były na bieżąco kapitanowi. Praca radiotelegrafistów stawała się coraz trudniejsza z powodu rosnącego przechyłu. W każdej chwili ciężki sprzęt mógł im się zwalić na głowy.

Zdjęcie z pokładu „Vestris” wyraźnie pokazują silny przechył statku


Wiadomości nie były dobre: pierwszy statek miał się zjawić dopiero o 17:00, a nie było najmniejszych szans, aby do tej godziny „Vestris” utrzymał się jeszcze na powierzchni oceanu. Wciąż jednak nikt nawet nie wydał rozkazu aby pasażerowie zakładali kamizelki ratunkowe, i dlatego zrobili to jedynie najbardziej przytomni. Teraz zebrali się na lewoburtowym pokładzie spacerowym, byle dalej od wody wdzierającej się już na niższe pokłady prawej burty. Około 11:30 Carey polecił zajmować miejsca w szalupach. Ponieważ nikt nie śmiał przejść na prawą burtę, której pokład znajdował się coraz bliżej wody, rozpoczęto obsadzanie łodzi lewoburtowych. Jak się wkrótce okazało, była to decyzja fatalna w skutkach.

Pasażerów było tak niewielu, iż należałoby umieszczać w łodziach całe rodziny: mężczyźni mogliby być w ten sposób pomocni swym żonom i dzieciom. Tymczasem wbrew zdrowemu rozsądkowi zdecydowano o ulokowaniu w łodziach najpierw kobiet i dzieci. W tym szczególnym przypadku realizacja owej żelaznej zasady obowiązującej na morzu była zupełnie bezsensowna. Do siedmiu marynarzy (obsada wioseł) dołączyło wkrótce trzydzieścioro kobiet i dzieci. Już na początku opuszczania szalupy uwidoczniły się problemy spowodowane przechyłem.

W trakcie ześlizgiwania się po lewej burcie łódź zahaczała o wystające główki nitów. Duży ciężar uniemożliwiał skuteczne odpychanie się wiosłami. Użyto je wreszcie jako rodzaj płóz, ale była to straszliwa, wyczerpująca wszystkie siły praca. Na skutek ciągłego tarcia i uderzeń o burtę statku szalupa uległa wreszcie uszkodzeniu. Pomimo dziury na dziobie kontynuowano - teraz już zupełnie bez sensu - opuszczanie.

Zdjęcie innego, również przechylonego na prawą burtę statku, pokazuje bezsens opuszczania w takiej sytuacji lewoburtowych szalup, które bezwzględnie muszą ulec uszkodzeniu podczas szorowania o burtę. Z kolei opuszczanie szalup na prawej burcie ma wszelkie szanse powodzenia


Gdy wreszcie łódź spoczęła na wodzie, fale zaczęły rzucać ją o burtę statku. Uszkodzona szalupa szybko zaczęła nabierać wody. W rozpaczy rozbitkowie zaczęli wylewać ją czym się dało: rękami, kapeluszami, butami nawet. Wysiłki te były niewystarczające i wkrótce łódź zaczęła pogrążać się w wodzie. Następna z szalup utknęła w połowie drogi: powodem było zacięcie się zardzewiałych bloków. Wszystkie próby jejzwodowania spełzły na niczym. Następna łódź znów uległa uszkodzeniu o burtę "Vestris", i po opuszczeniu szybko zaczęła nabierać wody.

Kolejne dwa zdjęcia zrobione z pokładu „Vestris”
,

Tymczasem wciąż przebywająca w maszynowni dwójka oficerów doszła do wniosku, że dla nich także nadszedł czas na ewakuację. Wygasiwszy kotły wydostali się na lewą stronę pokładu, gdzie ujrzelim spanikowanych ludzi podejmujących chaotyczne wysiłki, aby opuścić kolejne szalupy. Widok ten skłonił ich do przejścia na prawą burtę, mocno już wiszącą nad wodą.

Jak juz wiemy, tylko prawoburtowe szalupy miały szansę znaleźć się bezpiecznie w wodzie. Wraz z kilkoma przywołanymi marynarzami mechanicy opuścili jedną z nich i wkrótce odbijali już od tonącego powoli statku. W ślad za nimi kolejne prawoburtowe szalupy zaczęły schodzić w dół. Spanikowani marynarze odpychając zrozpaczonych pasażerów sami zajmowali miejsca. W rezultacie w niektórych szalupach znalazło się zaledwie po pięciu-sześciu pasażerów. W tym czasie kapitan Carey podejmował wciąż beznadziejne i bezsensowne wysiłki na lewej burcie. Przechodzący obok jeden z ocalałych później pasażerów zapamiętał wymamrotane do siebie słowa: "Mój Boże, mój Boże, to nie ja jestem za to odpowiedzialny".

Ostatnie chwile statku. Stalowe nerwy musiała mieć osoba, robiące nawet w takiej chwili zdjęcia!


Po chwili z wnętrza statku rozległ się huk. To najwyraźniej zerwało się z podstaw wyposażenie maszynowni. Nadchodził koniec. Dziób "Vestris" zaczął wślizgiwać się pod powierzchnię wody. Z dwóch zablokowanych w połowie drogi szalup rozległ się straszliwy krzyk wypełniających je ludzi. Statek jakby z niechęcią zaczął przewracać się na prawą burtę. Po chwili na powierzchni widać było jedynie czerwone dno. Około czterdziestu ludzi rozpaczliwie starało utrzymać się na jego śliskiej powierzchni. Część z nich skakała do wody starając się za wszelką cenę odpłynąć jak najdalej. Zdawano sobie sprawę, iż tonący statek może wytworzyć wir, wciągający w głąb wszystko wokół.

O 14:15 "Vestris" zniknął pod wodą. Razem ze statkiem poszedł na dno kapitan Carey, do ostatniej chwili widziany bez kamizelki ratunkowej. Najwyraźniej nie chciał przeżyć zagłady swego statku. Jedynie osiem z szesnastu szalup unosiło się na miejscu tragedii. Dopiero teraz rozbitkowie mogli się przekonać, jak fatalne było ich wyposażenie. Żywności i wody było niewiele lub wręcz wcale. Nieliczne rakiety nie nadawały się do użytku, a skorodowane lampy nie były zaopatrzone w oliwę. W niektórych szalupach brakowało żagli i wioseł (!) a żadna nie była wyposażona w ręczne pompy do usuwania wody.

W jednej z szalup znajdował się samotny rozbitek: ranny strażak. Do tej łodzi dopłynął potężnie zbudowany, czarnoskóry sternik Lionel Licorish, jeden z nielicznych marynarzy z „Vestris”, którzy nie przynieśli hańby swemu zawodowi. Wprawdzie wewnątrz szalupy nie było wioseł, ale szczęśliwie unosiły się one niedaleko na wodzie. Licorish popłynął po nie i po chwili oba wiosła znajdowały się w łodzi. W przeciwieństwie do kolegów z innych szalup sternik zaczął wyławiać rozbitków. Wkrótce miał ich już ponad dwudziestu. Niestety zapadający zmrok przerwał tę pełną poświęcenia akcję.

Wkrótce jednak pojawiły się statki i było ich aż dwadzieścia dwa! Ponieważ wiatr i fale przemieściły rozbitków daleko od miejsca tragedii minęło jeszcze trochę czasu, zanim pierwsi uratowani - lub ciała zmarłych – znalazły się na pokładach.

Akcja ratunkowa miała dodatkowy, straszliwy wymiar. Rekiny atakowały zarówno żywych, jak i martwe ciała unoszące się dzięki kamizelkom na wodzie. Na obecnych jednostkach Coast Guard jedni marynarze wyciągali na pokład rozbitków, podczas gdy inni strzelali z karabinów do rekinów.

Po dwóch dobach akcja ratunkowa została zakończona. Ostatecznie uratowano 213 osób. Spośród 112 ofiar katastrofy odnaleziono jedynie 29 ciał. Reszta padła ofiarą rekinów, lub poszła na dno ze statkiem.

Prasa donosi o tragedii
,

Post zmieniony (18-02-20 11:09)

 
30-04-14 12:06  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 8

OGNISTE PIEKŁO

Zwodowany w 1891 roku amerykański bocznokołowy statek wycieczkowy "General Slocum" wiódł pracowity żywot wożąc przez lata pasażerów po wodach otaczających Manhattan. Trzypokładowy, o długości 76 metrów mógł zabrać jednorazowo do 2.000 pasażerów i na ogół niewielu mniej korzystało z przyjemności przejażdżki. W razie nieszczęścia, do ich dyspozycji armator ­ The Knickerbocker Steamboat Company ­ oddawał aż dwa i pół tysiąca korkowych kamizelek ratunkowych. Zważywszy że statek nigdy nie wypływał na otwarte wody, można było zaiste bezpiecznie czuć się na jego pokładzie Nic więc dziwnego, że przez pierwsze trzynaście lat służby "Generał Slocum" przewiózł ponad dwa miliony pasażerów.

„General Slocum”
,

W czerwcu 1904 roku statek został wynajęty przez członków niemieckiego kościoła luterańskiego (St. Mark's Lutheran Church) na Manhattanie celem odbycia wycieczki na pobliską Long Island. Tam właśnie zaplanowano piknik nowojorskiej społeczności niemieckiej. Na statku oprócz załogi znajdowało się 1.357 pasażerów, w tym wiele kobiet i dzieci. Całe rodziny wybrały się w środę, 15 czerwca na wspaniale zapowiadający się piknik. Organizatorem wyprawy był pastor George Haas.
Doświadczony dowódca wycieczkowca, kapitan Van Schaich rozkazał rzucić cumy i przypominający podłużny, wysoki tort statek zaczął pokonywać wody East River. Nastrój na pokładzie był znakomity, a grająca niemieckie piosenki orkiestra zachęcała do wspólnego śpiewu i tańca.

Zaledwie jednak po przejściu pół mili, na wysokości jednej z nowojorskich ulic (92nd Street) zauważono dym wydobywający się z dolnego pokładu "Slocuma". Obserwację tę poczynił Bill Alloway, kapitan mijanej właśnie pogłębiarki. Allowey polecił nadać trzy krótkie, ostrzegawcze sygnały syreną.

W tym czasie na „Slocumie” także już zdano sobie sprawę z powagi sytuacji. Ogień błyskawicznie rozprzestrzeniał się. Teraz już nie tylko dym, ale i języki ognia uświadomiły wszystkim o zagrożeniu. Wszędzie wokół wycieczkowca słychać było – nadawane przez pobliskie jednostki – syreny sygnalizujące pożar. W końcu odezwała się i syrena „Slocuma”.

Pasażerowie i załoga ruszyli ku nieobjętym jeszcze ogniem miejscom. Niestety, w panice przewrócono rozpalony piec i latarnię, co stało się zarzewiem kolejnego pożaru. Cały pierwszy pokład stał już w płomieniach: wysuszone, przesiąknięte olejem deski błyskawicznie chwytały ogień. Kapitan Van Scheich zdał sobie sprawę, że tylko wyrzucenie statku na brzeg może uratować ludzi. Niestety, na najbliższej kei widać było mnóstwo łatwopalnych materiałów! Mężczyzna stojący na lądzie rozpaczliwymi gestami dawał do zrozumienia co się stanie, jeśli płonący statek nie zmieni kursu.

Próby opanowania ognia pod dowództwem jednego z oficerów szybko okazały się beznadziejne, ponieważ stare i kiepskiej jakości węże błyskawicznie popękały pod ciśnieniem wypełniającej je wody. Teraz już nic nie mogło uratować płonącego od dziobu do rufy statku. Zewsząd dobiegały przerażające krzyki żywcem palących się ludzi. Tragedię obserwowało mnóstwo widzów znajdujących się na pobliskich brzegach.

, ,

Nadszedł najwyższy czas na zakładanie kamizelek ratunkowych. Niestety okazało się, że stare i niekonserwowane były praktycznie jedynie atrapami. Wiele z nich rozlatywało się po wzięciu do ręki. Te, które dały się nałożyć, rozpadały się w korkowy pył po znalezieniu się w wodzie. Ponieważ zastraszająco mała grupa ludzi spośród będących na "Slocumie" umiała pływać, coraz mniej głów unosiło się na powierzchni wody. Część pływaków została wciągnięta pod wodę przez tonących w pobliżu. Ogromny obszar East River pokryty był okruchami korka.

Widziano matki wyrzucające do rzeki swe dzieci w płonących ubraniach ­ był to jednakże jedynie wybór mniej okrutnej śmierci. Na pokładzie pastor Haas na kolanach błagał Boga o litość. Objęty wzdłuż i wszerz płomieniami "Generał Slocum" dryfował ku pobliskiej mieliźnie. Z jego pokładu cały czas skakali do wody przerażeni ludzie. Po chwili do statku zbliżył się inna rzeczna jednostka, "Goldenrod". Na jej pokład zaczęło przeskakiwać mnóstwo ludzi ze "Slocuma", i niestety wielu skręciło przy tym kark.

W tym momencie zawalił się jeden z pokładów i w niebo wzbił się straszliwy krzyk setek uwięzionych w płomieniach ludzi. Pomimo potężnego żaru, do płonącego statku zbliżyła się kolejna jednostka, holownik "Walter Tracy". Zasypywany płonącymi żagwiami trwał na miejscu, dopóki pokład nie zapełnił się rozbitkami. Doprawdy cudem można nazwać fakt, że holownik również nie stanął w płomieniach! Na pobliskiej wyspie Riker ­ mieszczącej więzienie ­ dwóch skazanych wskoczyło do łodzi. Pomimo wycelowanych w nich karabinów zaryzykowali dalsze wiosłowanie ku „Slocumowi”. Dzięki ich odwadze uratowało się kilkunastu ludzi.

O 10:15 ratownicy wydobyli z rzeki 415 ciał. Ekipy nurków przeszukiwały dno rzeki wciąż znajdując kolejne ofiary katastrofy. W tym czasie statek płonął już do linii wodnej. Znajdował się co prawda blisko płycizny, ale nikt nie sprawował już nad nim kontroli. Nikogo też więcej z niego nie uratowano.

Niewielka część ofiar pożaru


W rezultacie tragedii 955 osób spłonęło lub utonęło, a dalsze 75 zmarło wkrótce potem. 175 osób było poważnie rannych i poparzonych. Pastor Haas ocalał, chociaż stracił tego dnia całą rodzinę. W ogniu zginęła także cała ­ 29 osobowa! ­ bliższa i dalsza rodzina agenta ubezpieczeniowego, Henry Kohlera. Kapitan Van Scheich ocalał i dziewiętnaście miesięcy później stanął przed sądem w charakterze oskarżonego. Zarzucono mu "zbrodnicze niedopatrzenie" w związku z brakiem szkoleń przeciwpożarowych załogi. Ku ogólnemu zaskoczeniu sąd nie poruszał sprawy złego stanu kamizelek ratunkowych i węży strażackich.

Wyrok dla kapitana był surowy: 10 lat więzienia. Siedem lat później po przebyciu zawału serca ­ i po podpisanej przez ćwierć miliona ludzi petycji do prezydenta Stanów Zjednoczonych ­ uwolniono go. Zmarł w 1927, dziewięć tygodni po śmierci pastora Haase.

Dogaszanie pożaru
,


Wrak „Slocuma”. Na pierwszym zdjęciu w tle stoi statek pożarniczy „Zophar Mills”
,

Jedno z licznych doniesień prasowych. Lista ofiar na SLOCUM może sięgnąć 1000



Post zmieniony (18-02-20 11:31)

 
01-05-14 07:29  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-) NOWA, CZYTELNA FORMA!
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:16)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 3 z 121Strony:  <=  <-  1  2  3  4  5  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024