KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 24 z 121Strony:  <=  <-  22  23  24  25  26  ->  => 
20-06-14 12:46  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

Z prądem - tj. RUMEM !!!

 
20-06-14 13:28  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:37)

 
20-06-14 23:24  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 103

NIEZWYKŁA ODYSEJA

Konwój UGS-4 szedł z Nowego Jorku do Casablanki. Styczeń 1943 roku nie był łaskawy dla marynarzy. Silny sztorm sprawił, że konwój został rozwiązany, a każdy statek miał dotrzeć do celu na własną rękę. Nie było to bezpieczne, zważywszy na poważne zagrożenie ze strony U-bootów, ale też i marsz w szyku na rozszalałym morzu mógłby okazać się jeszcze bardziej niebezpieczny, o ile w ogóle możliwy.

Jednym z idących w pojedynkę statków był amerykański „City of Flint”. Statek zygzakował idąc z szybkością 11 węzłów, starając się odnaleźć któreś z rozproszonych przez sztorm statków. 23 stycznia o 22:05 rozległ się głośny huk wybuchu torpedy (wystrzelonej przez U-575). Torpeda trafiła w lewą burtę na wysokości pierwszej ładowni, zapalając przewożony tam olej i benzynę. Ponieważ statek szedł pod wiatr, pożar szybko objął cały obszar od dziobu aż do nadbudówki.

Nikt nie miał wątpliwości, że nie ma zbyt wiele czasu na ewakuację. Zatrzymano maszynę, po czym 40 członków załogi plus 25 artylerzystów (statek uzbrojony był w 8 dział różnego kalibru) opuściło w ciągu dziesięciu minut statek na czterech szalupach, sprawnie opuszczonych na burzliwe wciąż morze. Część marynarzy, nie widząc innej możliwości ratunku, skakała wprost do świecącej krwawo od łuny pożaru wody.

Po chwili w statek uderzyła kolejna torpeda trafiając tuż za mostkiem. O 23 statek przegłębił się mocno na dziób i w pięć minut później poszedł na dno około 300 mil na południe od Azorów. Podczas ataku zginęło dwóch marynarzy i czterech artylerzystów. Rankiem następnego dnia U-boot wynurzył się i podjął z wody kucharza Roberta Daigle, który resztę wojny spędził w obozie jenieckim.

Trzy z szalup trzymały się rejonu zatopienia statku przez dwa dni, zanim w końcu ruszyły ku Azorom. Przenośnym nadajnikiem wzywano pomocy. Następnego dnia znalazł ich portugalski niszczyciel „Lima” i wysadził na ląd w Ponta del Garda na Azorach.

Rozbitkom z czwartej łodzi nie poszło tak gładko. Znajdowało się w niej siedem osób (w tym Polak). Udało się im wyciągnąć z wody dwóch kolegów, po czym przejęli z małej tratewki kolejną dwójkę. Teraz trzeba było szybko oddalić się od płonącego statku, ponieważ zaczęła eksplodować przewożona na nim amunicja. Marynarze padli na dno łodzi, nad którą przelatywały niziutko wciąż nowe pociski. W każdej chwili przypadkowe trafienie mogło spowodować śmierć wszystkich w szalupie. Minął straszliwy kwadrans bezsilnego oczekiwania, zanim bezpośrednie zagrożenie minęło.

Podniesiono w ciemnościach żagiel i skierowano szalupę na wschód, ku Afryce. gdy po kilku godzinach wzeszło blade słońce, dookoła widać było jedynie puste morze. Znajdujące się na łodzi skromne zapasy żywności i wody należało starannie racjonować od samego początku. Wściekle dokuczało także rozbitkom zimno, bowiem styczeń i luty na tych szerokościach są surowe i wilgotne. Słabe promienie słońca w ciągu dnia nie były w stanie ogrzać stale zziębniętych ludzi.

Mijał dzień po dniu, a ratunek nie nadchodził. Dopiero dwunastego dnia rozbitkowie ujrzeli przechodzący o kilka mil statek, ale nikt nie zauważył ich rozpaczliwych sygnałów. Znów byli zdani tylko na siebie.

Głód i zimno coraz bardzie dawały się we znaki. W dwudziestym szóstym dniu od storpedowania statku jeden z marynarzy, zdradzający już od kilku dni objawy choroby psychicznej, starał sie wyskoczyć za burtę. Oczami chorej wyobraźni widział ląd, do którego tak bardzo chciał dopłynąć... Powstrzymano go siłą, ale gdy minęła kolejna noc, nieszczęśnika już nie było. Wyskoczył za burtę, gdy wszyscy spali.

Kolejne dni minęły na łowieniu ryb wzbogacających beznadziejnie skromne i monotonne menu oraz na wypatrywaniu ratunku. Wciąż i wciąż bez rezultatu.

Szalupa szła uparcie na wschód. Przecież kiedyś musi osiągnąć ląd! Dobrą oznaką były coraz częstsze odwiedziny mew. Ku radości rozbitków posiłki zaczęły wzbogacać licznie tu występujące ryby latające, często wpadające wprost do szalupy.

Nadszedł czterdziesty szósty dzień żeglugi. I wtedy, gdy szalupę dzieliło od lądu zaledwie 50 mil, w pobliżu pojawił się brytyjski niszczyciel „Quadrant”. Zauważył sygnały rozbitków! Wkrótce wyczerpaną dziesiątkę wciągały na pokład okrętu silne ręce ratowników. Nadszedł koniec niezwykłej odysei.



--

Post zmieniony (10-04-20 13:32)

 
20-06-14 23:25  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 104

KOLEJNY FILIPIŃSKI PROM...

Rozrzucone na mnogości wysp i wysepek Filipiny nie mogą się obejść bez gęsto rozbudowanej sieci połączeń promowych. W roku 1980 jednym z eksploatowanych tam promów był zbudowany dziewięć lat wcześniej "Don Juan", mierzący niewiele ponad 95 metrów i wypierający 2311 ton. Ponieważ jednak chodził na trasach krótkich, nader często znajdowało się na nim dobrze ponad tysiąc osób, pasażerów i załogi.

Dwudziestego drugiego kwietnia prom znajdował się w drodze z Manili do Bacolod na wyspie Negros. Statek był znany z dużej prędkości którą rozwijał, w rezultacie czego trasę tę pokonywał w czasie 18-19 godzin, podczas gdy konkurencja potrzebowała aż 22-24 godzin.

Zgodnie z oficjalnymi dokumentami, statek przewoził 890 pasażerów oraz 110 członków załogi, razem dokładnie 1000 osób. Wieczorem, kilka godzin po wyjściu z Manili, na nieskazitelnie gładkiej wodzie odbijało się światło będącego właśnie w pełni księżyca. Morze było gładkie jak stół. Większość pasażerów położyła się już do snu, podczas gdy pozostali czekali na rozpoczęcie tańców przy asyście statkowego zespołu muzycznego.

Widoczność wciąż była znakomita i dlatego trudno zrozumieć, w jakich okolicznościach o 22:30 prom zderzył się z idącym pod balastem niewielkim filipińskim zbiornikowcem "Tacloban City" który uderzył w lewą burtę promu, robiąc w jego burcie wielką dziurę. Co gorsze, uderzenie zablokowało drzwi części kabin, uniemożliwiając tym samym opuszczenie ich przez znajdujących się wewnątrz pasażerów! Uwięzieni do końca, poszli wkrótce na dno razem ze statkiem.

Prom stanął martwo na wodzie, z silnym przechyłem na lewą burtę. Część zszokowanych pasażerów zaczęła skakać do wody, nawet nie założywszy pasów ratunkowych.

Załoga zaczęła gorączkowo rozdawać pasy, próbując jednocześnie umieszczać pasażerów w szalupach. Wyrzucono za burtę tratwy dla ludzie już znajdujących się w wodzie. Ale czasu brakowało. W ciągu zaledwie 15-20 minut przeładowany prom położył się na burtę i poszedł na dno. W kadłubie pozostały do końca setki daremnie próbujących wydostać się na zewnątrz ludzi. Na wciąż pokrytej srebrzystą poświatą wodzie unosili się rozpaczliwie wołający o pomoc rozbitkowie. Załoga „Tacloban City” gorączkowo wyciągała jednego rozbitka po drugim, ale również i martwe ciała. Po dwóch godzinach przybył mu w sukurs idący całą naprzód na miejsce zderzenia zbiornikowiec "Laoag City", ratując kolejnych rozbitków i wyławiając kolejne śmiertelne ofiary katastrofy. Po nim nadciągnęły liczne małe statki i rybackie kutry. Poszukiwania kontynuowano przez całą następną dobę, włączając w nie również samoloty.

W czasie późniejszej rozprawy uratowany kapitan "Don Juana" twierdził, iż dwukrotnie zmieniał kurs, aby uniknąć kolizji. Dodał, iż zbiornikowiec również zmienił kurs, ale pomimo tego staranował prom. Z kolei dowódca "Tacloban City" oskarżał o spowodowanie zderzenia drugą stronę, zarzucając załodze "Don Juana" nieudolność, brak obserwacji i nieskuteczne manewrowanie. To prom - jego zdaniem - staranował "Tacloban City".

Wkrótce opublikowano oficjalne liczby podsumowujące katastrofę. Nie wyglądały one najgorzej. Uratowano 896 osób oraz wyłowiono 121 martwych ciał. Dopiero te liczby dały dziennikarzom do myślenia. 896 + 121 =1017. Statek jednakże przewoził jakoby tylko 1000 osób, a ponadto nikt nie miał wątpliwości, iż mnóstwo ludzi poszło na dno razem z szybko tonącym statkiem! Ilu zatem pasażerów przewoził "Don Juan" NAPRAWDĘ?

Przyciskany zewsząd armator przyznał w końcu, iż zwyczajowo dzieci, oraz dorosłych okrętujących w ostatniej chwili nie umieszczano już na liście pasażerów. Na podstawie własnych dociekań 1okalna prasa uznała ostatecznie, iż ostatni ego rejsu "Don Juana" nie przeżyło ponad 1000 osób!

W siedem lat później historia powtórzyła się, tyle że w dużo tragiczniejszym wymiarze. Filipiński (znowu!) prom "Doña Paz" poszedł na dno w grudniu 1987 roku. Także i tym przypadku brak pełnej listy pasażerów nie pozwalał na dokładne odtworzenie rozmiarów zagłady. Oficjalnie powiadomiono o śmierci 1500 osób, ale informacje od krewnych zaginionych pozwoliły na dojście do prawdziwej liczby. Przypadek "Doñii Paz” okazał się najstraszniejszą morską katastrofą w czasach pokoju; wraz ze statkiem zginęło wówczas aż 4386 osób!!!

„Don Juan”


--

Post zmieniony (10-04-20 13:32)

 
21-06-14 23:38  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 105

SHINANO

Dla czwórki japońskich superpancerników żaden przeciwnik nie miał być zbyt mocny. Potężne, strzelające na 22,5 mili działa kalibru 456 mm zniszczyłyby wroga, same pozostając wciąż poza zasięgiem jego artylerii. Także wypornością okręty pozostawiały daleko z tyłu największe pancerniki świata: 7O.000 ton wobec 51.000 "Bismarcka" czy 52.000 "Missouri".

Trzy pierwsze olbrzymy przyjęły nazwy starych prowincji: "Yamato" "Musashi" i "Shinano". Budowę czwartego okrętu zarzucono jeszcze przed wybraniem dla niego nazwy, bowiem atak na Pearl Harbor wykreował nowego króla oceanów - lotniskowca.

Po pierwszych porażkach Amerykanie w miarę szybko otrząsnęli się z zaskoczenia przechodząc stopniowo do ofensywy. Czerwiec 1942 roku przyniósł przełom. Utrata czterech lotniskowców w bitwie o Midway postawiła Cesarską Marynarkę bez możliwości wyboru. Teraz żaden pancernik - choćby i najpotężniejszy - nie był już ważny. Liczyło się tylko jak szybko można budować wciąż nowe i nowe lotniskowce. Z tego też powodu wzięto pod uwagę znajdujący się w budowie kadłub "Shinano".

Stępkę pod ten okręt położono w Stoczni Marynarki Wojennej w Yokosuka 4 maja 1940 roku. Budowę zazdrośnie otoczono z trzech stron wysokim płotem, podczas gdy czwartą chronił wysoki, piaskowcowy klif. Nikt niepowołany nie miał wstępu do chronionej strefy. Zakazu fotografowania, ba, posiadania choćby aparatu fotograficznego przestrzegano konsekwentnie. W rezultacie "Shinano" został jedynym dużym okrętem XX wieku, który nie doczekał się ani jednego zdjęcia z okresu budowy. Tajemnicę chroniono tak dobrze, że Amerykanie praktycznie nie mieli o nim pojęcia aż do samego końca wojny! Wprawdzie 1 listopada 1944 roku zwiadowczy B-29 wykonał zdjęcie "Shinano" z wysokości 10,5 kilometra, ale fotografia ta... nie została rozpowszechniona!

W założeniach lotniskowiec miał mieć równie znakomite jak "Yamato" i "Musashi" opancerzenie. I chociaż zamierzenie to zostało jedynie częściowo zrealizowane, okręt mógł w teorii wytrzymać wielokrotne uderzenia torped, pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Nic jednakże nie ma za darmo. Potężne, ważące aż 24.033 tony opancerzenie spowodowało zmniejszenie powierzchni hangarów. W rezultacie "Shinano" nie miał zostać lotniskowcem uderzeniowym - na gigancie mieściło się zbyt mało samolotów! - ale jednostką pomocniczą: tankującą, zbrojącą i naprawiającą w ogniu walki samoloty z innych lotniskowców. Dopiero później zdecydowano się jednak na "normalne" wykorzystanie okrętu planując dla niego 18 myśliwców, 18 bombowców i 6 samolotów rozpoznawczych (według innych źródeł odpowiednio 20-20-7).

Pokład startowy "Shinano" wznosił się niecałe 15 metrów nad powierzchnię wody, co wobec 18 metrów mniejszych przecież lotniskowców klasy "Essex" było raczej mizernym osiągnięciem. Do bardzo silnych należało przeciwlotnicze uzbrojenie. Szesnaście dział 127 mm, 145 szybkostrzelnych działek 25 mm oraz 12 wielolufowych wyrzutni rakiet przeciwlotniczych 120 mm miały zniszczyć każdy wrogi samolot. Dla obrony przed ogniem ograniczono do minimum ilość użytego drewna, zastosowano niepalne farby oraz zgromadzono duże ilości gaśnic pianowych. Maszyny o mocy 150.000 koni mechanicznych pozwalały na osiągnięcie szybkości 27, 7 węzła. Zapas paliwa umożliwiał przebycie 10.000 mil, a oprócz własnego bunkru okręt miał przewozić także duże ilości paliwa lotniczego. "Shinano” został największym lotniskowcem świata aż do roku 1961, kiedy to zdetronizował go atomowy "Enterprise”.

Pierwotnie okręt miał wejść do służby w lutym 1945, ale w czerwcu 1944 roku stoczni a otrzymała rozkaz skrócenia terminu aż o 4 miesiące. Wobec niemożności zdobycia dodatkowych robotników wydłużono czas pracy z 11,5 do 14 godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Rezultat mógł być tylko jeden. Po kilku zaledwie dniach stoczniowcy tak opadli z sił, że szybko wrócono do poprzedniego czasu pracy - i do starego, lutowego terminu. Końcówka roku 1944 okazała się jednakże tak fatalna dla Cesarskiej Marynarki, że postanowiono przyśpieszyć wodowanie "Shinano" bez względu na stopień zaawansowania prac. O ósmej rano 5 października otwarto zawory wpuszczające wodę do wnętrza suchego doku. Wszystko szło doskonale aż do chwili, gdy ważący 5.000 ton keson-furta z trzaskiem wyrwał się z umocowań. Różnica poziomów wody zrobiła swoje. Wodna lawina wtargnęła gwałtownie do doku unosząc kadłub "Shinano". Lotniskowiec z impetem uderzył dziobem o wznoszącą się przed nim betonową ścianę konstrukcji. Odbita od przeszkody fala cofnęła się zabierając ze sobą okręt, po czym ponownie wtargnęła do wnętrza doku. Dziób "Shinano" znowu uderzył o beton. Dopiero po czwartym uderzeniu wodne wahadło przestało rzucać wielkim kadłubem.

Pomimo rozbitego dziobu 8 października okrętowi uroczyście nadano imię, po czym ponownie dokowano celem dokonania napraw – przykładowo kompletnemu zniszczeniu uległo dziobowe pomieszczenie sonaru. Prace trwały aż trzy tygodnie.

Jedenastego listopada lotniskowiec opuścił stocznię celem dokonania prób w Zatoce Tokijskiej. W osiem dni później oficjalnie uznany za ukończony okręt (co de facto było dalekie od prawdy) przekazano Marynarce. Na mostku uroczyście zawieszono portret cesarza. Dowództwo objął doświadczony kapitan Toshio Abe.

Zmasowane naloty amerykańskich bombowców na pobliskie lądowe cele skłoniły Abe do wyjścia nocą na wody Morza Wewnętrznego. Duża szybkość oraz specjalna konstrukcja kadłuba miały uchronić okręt przed ciosami wróg ich okrętów podwodnych. Wieczorem 28 listopada "Shinano" podniósł kotwicę. Na pokładzie znajdowało się 2176 członków załogi, około 300 stoczniowców oraz 40 cywilów, zatrudnionych w charakterze fryzjerów czy praczy. Na okręt załadowano 50 latających bomb "Okha" oraz 6 szybkich motorówek "Shinyo" - wszystkie przeznaczone dla samobójców. Aparaty te zajęły cały hangar, toteż lotniskowiec nie zabrał własnej grupy lotniczej. W eskorcie szły trzy nowoczesne niszczyciele " Isokaze’', "Yukikaze" i "Hamakaze". Po wyjściu spoza osłony wysp "Shinano" zaczął zygzakować.

O 20:48 radar na amerykańskim, dowodzonym przez komandora porucznika Enrighta okręcie podwodnym "Archerfish" pokazał cel odległy o 12 mil. Oficer wachtowy ogłosił alarm bojowy. Wyjście na pozycję strzelecką nie było jednakże łatwym zadaniem. Wroga jednostka poruszała się z dużą prędkością i jedynie zygzakowanie pozwalało - o ironio - myśleć podwodniakom o sukcesie. Widząc wielką, płaską sylwetkę Enright uznał, iż ma przed sobą zbiornikowiec. Kiedy jednakże nad ranem "Shinano" zmienił kurs idąc na zbliżenie, nikt już nie miał wątpliwości iż chodzi o lotniskowiec. Oceniony zresztą przez Enrighta zaledwie na jakieś 28.000 ton... Dopiero po wojnie Amerykanie dowiedzieli się, iż zatopili największy lotniskowiec świata!

O 3:17 ku Japończykowi poszły 4 dziobowe torpedy. Zwrot pod wodą i wkrótce kolejne dwie torpedy z wyrzutni rufowych pomknęły do celu. Cztery z sześciu pocisków trafiły! Przednią kotłownię zalała woda i po chwili okręt leżał już 10 stopni na prawą burtę. Wiara w niezatapialność lotniskowca była jednakże tak duża, że Abe zamiast kierować się ku najbliższej mieliźnie rozkazał kontynuowanie marszu z maksymalną prędkością.

Akcję ratowniczą prowadzono wyjątkowo nieudolnie, a liczne niedokończone prace stoczniowe ułatwiały zalewanie wciąż nowych przedziałów. O 6 rano okręt stanął w miejscu. Najwięksi nawet niedowiarkowie mogli przekonać się teraz na własne oczy, że niezatapialny okręt tonie. Abe zarządził ewakuację załogi, a krótko po dziesiątej portret cesarza przewieziono z honorami na niszczyciel. Był to widoczny znak, iż okręt uznano za stracony.

Około 11 wśród ryku pary i huku pękających pod naporem wody wręg "Shinano" poszedł na dno. Razem z nim śmierć poniósł dobrowolnie kapitan Abe. W 3 godziny później, kiedy to wciąż na powierzchnię wydostawały się potężne bąble powietrza, zaprzestano akcji ratowniczej. Do Admiralicji i do bazy w Kurę poszła depesza: "Z 2515 personelu na pokładzie Shinano zginęło 1435, uratowano 1080. Uratowano oficerów 55, marynarzy i podoficerów 993, cywilów 32. Portret cesarza bezpieczny na pokładzie Hamakaze. Wszystkie tajne dokumenty zatonęły z okrętem w zamkniętym sejfie na głębokości 4000 metrów".

„Archerfish” uciekł szczęśliwie z miejsca swego największego triumfu, a szczęście nie opuściło go aż do końca wojny. Po jej zakończeniu najpierw służył w pierwszej linii, potem w rezerwie, aż wreszcie 19.10.1968 okręt podwodny „Snook” zatopił torpedą „Archerfisha”, służącego tego dnia jako okręt-cel.

„Shinano”
, ,

„Archerfish”, jego załoga i dowódca, komandor porucznik Joseph N. Enright
, , , ,

Ostatnie chwile „Archefisha”, zdjęcie z peryskopu „Snooka”


--

Post zmieniony (10-04-20 13:33)

 
21-06-14 23:38  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 106

NAGRODA LOSU ZA BOHATERSTWO

Zwodowany w 1870 roku parowiec nazywał się "City of Oxford", ale gdy po dziesięciu latach nabył go szkocki armator Clan Line, przemianowano go na "Clan Macduff". Osiemnastego października 1881 roku statek wyszedł z Liverpool u w długi rejs do Bombaju.

Jak na jednostkę o wyporności 2328 ton nie była ona zbytnio zatłoczona, bowiem oprócz 46 marynarzy zaokrętowano zaledwie 19 pasażerów. Już w dniu wyjścia pogoda była raczej paskudna, a następnego dnia mogła niewątpliwie dawać już żywe powody do niezadowolenia. Co gorsza, stwierdzono przeciekanie poszycia kadłuba. Natychmiast poszły w ruch napędzane parą pompy, które jednak odmówiły posłuszeństwa po kilku zaledwie godzinach! Ponieważ sytuacja stawała się bardzo poważna, do ręcznego pompowania stanęli na pokładzie wszyscy jak jeden mąż, w tym także pasażerowie. Pokład trzeba było niestety opuścić po tym, jak po godzinie dwudziestej drugiej zaczęły go szturmować potężne fale. Pompy zamarły w bezruchu.

Następnego dnia przybierająca wewnątrz kadłuba woda zmusiła do wygaszenia pod kotłami ognia, co nie pozostawiło kapitanowi „Macduffa" wyboru. Padł rozkaz opuszczenia wszystkich sześciu szalup statku. W pierwszej kolejności zabrano się na łodzie od zawietrznej (czyli burty osłoniętej od wiatru), ale nie na wiele to się zdało. Pierwszą z opuszczonych szalup ogromna fala rozbiła natychmiast w drobne kawałeczki. Znajdująca się jeszcze przed chwilą na niej ósemka ludzi została szczęśliwie wyratowana przez równolegle wodowaną niewielką łódkę. Kolejne trzy szalupy zostały także zalane przez fale i teraz przy burcie utrzymywała się już ostatnia z dużych łodzi. Pomieścić ona mogła niestety tylko najwyżej 30 osób, podczas gdy na "Clanie" znajdowało ich się wtedy jeszcze czterdzieści pięć...

Siedemnastu bohaterów w tym pierwszy oficer, zdecydowało się ustąpić pierwszeństwa pozostałym, sami pozostając na pogrążającym sie powolutku w wodzie statku. Dwudziestu ośmiu szczęśliwców z kapitanem na czele obsadziło łódź, po czym wzięło się za wiosła kierując się ku lądowi. Po kilku godzinach szalupa została jednak przewrócona przez falę, a pozostałych przy życiu pięciu zaledwie ludzi uratował wkrótce przechodzący w pobliżu jakiś statek. Druga z łodzi, z siedmioma pasażerami i czterema marynarzami została z kolei spostrzeżona przez parowiec "Palestine", który udaną akcją zakończył odyseję zmarzniętych i przemoczonych rozbitków. Na irlandzką plażą fale wyrzuciły także kolejną, kompletnie zalaną łódź z młodą, martwą kobietą wewnątrz.

A dzielna siedemnastka, która pozostała na statku?
Przez długą, koszmarną noc czynili wszelkie starania, aby jak najdłużej utrzymać "Clan" na powierzchni wciąż wzburzonego morza. Dopiero po południu 21 października zostali dostrzeżeni przez walijski parowiec "Upupa", który ryzykownym manewrem przejął wszystkich na bezpieczny, suchy pokład. Za okazane wcześniej bohaterstwo obdarzeni został i zatem największą nagrodą - życiem.

Opuszczony i dryfujący "Clan Macduff" widziano po raz ostatni dwudziestego pierwszego października o godzinie dziewiętnastej. Był to już jednak tylko wrak, mający przed sobą najwyżej kilka godzin morskiego żywota. Jego los podzieliły 32 osoby, w tym 12 pasażerów.

Ostatnia szalupa odchodzi od „Clan Macduff”


--

Post zmieniony (10-04-20 13:34)

 
22-06-14 19:12  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
modellot1 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 47
 

SS Arctic z Collins line ,SS City of Benares , RMS Empress of Britain , M/S Oranje , Statendam - nazwy dziedziczne jak u nas Batory - Stefan Batory to są ciekawe tematy

 
22-06-14 22:30  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:37)

 
22-06-14 22:48  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Edekyogi 

 

No po prostu "Baśnie 1000 i 1 nocy" Szecherezady :-))

 
23-06-14 01:24  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Lennart 

W Rupieciarni:
Do poprawienia - 1


 - 1

Raczej "Historie z 1000 mórz i oceanów" :) Ale takie historyjki to się czyta z zapartym tchem :) Twój styl Akra bardzo mi przypomina Andrzeja Perepeczkę- sprawia, że czytelnik sam przenosi się w wir akcji, nie są to tylko suche "kronikarskie" fakty. I za to Tobie chwała! Z takim warsztatem literackim warto iść dalej i publikować kolejne teksty :) Pomyśl kiedy nad zebraniem ich w jakiś zbiór, warto byłoby coś takiego wydać :)

--
Pozdrawiam,
Lennart

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 24 z 121Strony:  <=  <-  22  23  24  25  26  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024