Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 98
ZAGŁADA KORSARZA
Jeszcze przed wybuchem II światowej Niemcy wyprawili na Atlantyk dwa duże okręty: „Admirał Graf Spee” i „Deutschland”. Zaliczono je do nietypowej klasy „pancerników kieszonkowych”. Oznaczało to, że okręty mając uzbrojenie pancernika (kaliber artylerii głównej 280 mm), jednocześnie słabym opancerzeniem i dużą szybkością przypominały krążowniki. Cel wypadu był prosty: po otrzymaniu rozkazu, niszczenie ogniem artylerii statków handlowych wroga. Jednocześnie duża szybkość miała umożliwić unikanie - przynajmniej w teorii - kontaktu z silniejszym przeciwnikiem. Ciekawostką był fakt, że „Deutschland” wkrótce zmienił nazwę na „Lützow”. No cóż, jakby to wyglądało, gdyby Niemcy (Deutschland) zostały zatopione...
Przyjrzyjmy się jednakże działalności drugiego, sławniejszego pancernika. „Admiral Graf Spee” opuścił Wilhelmshaven 21 sierpnia 1939 roku.
Operację starannie przygotowano. Okrętowi przydzielono specjalny statek zaopatrzeniowy, który miał uzupełniać paliwo, amunicję, wodę i żywność. W zamian pancernik przekazywał mu – jako jeńców – marynarzy z zatopionych statków. W oczekiwaniu na rozkaz uderzenia, „Graf Spee”, krążył na wysokości Pernambuco, Brazylia.
Oczekiwana niecierpliwie wiadomość nadeszła z Berlina dopiero 26 września. Wreszcie okręt miał udowodnić swoją przydatność! Na pierwszy sukces nie czekano długo. Już cztery dni później pancernik natknął się na brytyjski frachtowiec „Clement”. Kilka celnych salw wystarczyło, aby objęta płomieniami bezbronna ofiara poszła na dno. Akcja przeprowadzona była tak szybko ¡ sprawnie, że Anglicy nawet nie zdążyli uruchomić radiostacji. W rezultacie dopiero po odnalezieniu szalup z rozbitkami, dowiedziano się o obecności na południowym Atlantyku niemieckiego rajdera.
Parowiec „Clement”, i jego ostatnie chwile
,
Sprawa była poważna, toteż alianci zadziałali bardzo energicznie. Wkrótce siedem silnych anglo-francuskich grup zaczęło poszukiwania na Atlantyku. Ósma skierowała się na Ocean Indyjski, ponieważ rajder mógł się tam przecież przedostać. Prawie 20 dużych okrętów poszukiwało niemieckiego pancernika! Dodatkowo wzmocniono ochronę konwojów.
A korsarz dalej zbierał krwawe żniwo. Statek po statku szedł na dno. Kilkakrotnie niewiele brakowało, aby alarmowani sygnałami zaatakowanych jednostek Anglicy dopadli „Grafa Spee”, ale szczęście dopisywało Niemcom. Piętnastego października spotkał się ze swym zaopatrzeniowym „Altmarkiem” Przekazał on na pancernik paliwo, w zamian odbierając jeńców z zatopionych statków. O ile na pancerniku załogi zatopionych statków traktowano bardzo dobrze, a ich kapitanów wręcz z ogromną kurtuazją, o tyle na „Altmarku” nie było już o tym mowy.
Po tygodniu poszła na dno kolejna brytyjska jednostka, „Trevanion”. Pominie nadanego przez ofiarę sygnału, i tym razem Niemcy sprawnie umknęli pogoni. Po tym sukcesie okręt okrążył Przylądek Dobrej Nadziei i przez kilka tygodni działał na Oceanie Indyjskim. Na nowym terenie łowieckim opuściło go jednak szczęście: w okolicach Mozambiku zatopił zaledwie jeden mały statek, po czym powrócił na Atlantyk. Ale w tym czasie sieć polujących na niego alianckich okrętów była już coraz gęstsza.
„Trevanion”
Zaczęło się jednak od kolejnych sukcesów. W ciągu kilku dni dwa następne angielskie statki poszły na dno. Niemiecki dowódca, komandor Langsdorff, doceniał jednakże Royal Navy i dlatego czym prędzej zmienił miejsce pobytu. Tym razem skierował się ku wybrzeżom Ameryki Południowej. Tam, w rejonie ujścia La Platy, można się było spodziewać kolejnych tłustych kąsków. Przeciwnik był jednak równie inteligentny. Komodor (nie ma polskiego odpowiednia: stopień pomiędzy komandorem a kontradmirałem) Harwood, dowódca jednej z pościgowych grup krążowników po głębokiej analizie dotychczasowych ruchów korsarza założył, że następne niemieckie polowanie może sie odbyć w rejonie La Plata! W myśleniu tym utwierdził go sygnał z kolejnej ofiary „Grafa”, który został wysłany z połowy dystansu pomiędzy miejscem zatopienia poprzednich statków, a La Platą.
Dwunastego grudnia Harwood ustawił swoje okręty na przecięciu drogi nieprzyjaciela. Brytyjskie siły nie dawały bynajmniej gwarancji sukcesu. Jeden ciężki krążownik „Exeter” plus dwa lekkie „Ajax” i „Achilles” w rzeczywistości nie stanowiły śmiertelnego zagrożenia dla pancernika, choćby i kieszonkowego. Niemiecki okręt mógł zatopić krążowniki – przynajmniej teoretycznie – z dystansu leżącego poza zasięgiem brytyjskich dział! Gdyby pancernik skoncentrował całą swą główną artylerię na najgroźniejszym przeciwniku, „Exeterze”, mógłby go łatwo wytrącić z walki, a nawet zatopić. W takim przypadku pozostałe, lekkie przecież krążowniki, nie miałyby najmniejszych szans. Harwood starannie zaplanował akcję. Z jednej strony korsarza miał działać „Exeter”, a z drugiej zaś pozostałe dwa okręty.
„Exeter”
„Ajax”
„Achilles”
Nadszedł ranek trzynastego grudnia. W pogoni za dymem mogącym oznaczać kolejną ofiarę, pancernik zbliżył się do okrętów Harwooda. Anglicy byli zdeterminowani do ostateczności. Pomimo dysproporcji sił, Harwood nie wahał się ani chwili. Atakować!
„Ajax” i „Achilles”, przed nimi „Exeter”
Pierwszy otworzył ogień „Graf Spee”. I już na samym początku Langsdorff popełnił niewybaczalny, kardynalny błąd! Zamiast skoncentrować całą ciężką artylerię na „Exeterze”, rozdzielił ogień na dwie burty. Jedna z głównych wież ostrzeliwała „Exetera”, podczas gdy druga zionęła ogniem w kierunku szaleńczo lawirujących lekkich krążowników. Dopiero po pewnym czasie Niemcy zorientowali się kto tu jest najgroźniejszy, i obrócili obie wieże ku cięższej jednostce.
Szybko okazało się, jak straszne są pociski głównej artylerii pancernika. W krótkim czasie „Exeter” kilkakrotnie oberwał. Pomimo ciężkich uszkodzeń, krążownik nadal dzielnie walczył. I trafiał. Jego pociski, mniejszego wprawdzie kalibru, także wyrządzały poważne szkody na pancerniku. Z drugiej strony „Ajax” i „Achilles”, w szalonym zaiste manewrze podeszły na tyle blisko, aby i ich artyleria dosięgła pancernika. Zaskoczony celnym ogniem przeciwnika Langsdorff powtórzył błąd z pierwszej fazy bitwy. Ponownie rozdzielił ogień najcięższych dział na obie burty!
„Exeter” w ogniu
Decyzja ta była błogosławieństwem dla mocno już poharatanego „Exetera”. Gdyby Langsdorff wytrzymał nerwowo jeszcze kwadrans lub dwa, flagowy okręt Harwooda mógłby pójść na dno... „Ajax” i „Achilles” także zostały kilkakrotnie trafione, ale pomimo tego nie rezygnowały z walki.
„Exeter” był mocno postrzelany
Przez kolejne kilkadziesiąt minut cała czwórka przesuwała się stopniowo w kierunku Montevideo. Na czele szedł pancernik, a po bokach, jak stado psów zażarcie atakujących potężnego dzika, uwijały się brytyjskie krążowniki. Teraz „Exeter” strzelał już tylko z jedynej ocalałej wieży artylerii głównej, co oczywiście zmniejszało łączną siłę ognia okrętów Harwooda. Wkrótce i ta wieża umilkła! „Ajax” miał wyłączoną z boju całą dziobową artylerię, a na „Achillesie”, rozmiar zniszczeń był niewiele mniejszy. I kiedy wydawało się, że nic już nie uratuje poharatanej ¡ prawie bezbronnej już dzielnej trójki, „Admiral Graf Spee” skierował się zdecydowanie w kierunku portu w Montevideo. Niemcy uciekali!
„Graf Spee” wpływa do Montevideo
Skąd wzięła się tak zaskakująca decyzja Langsdorffa? Wystarczyłoby przecież jedno zdecydowane uderzenie, aby z przeciwnika nie zostało nic, poza garścią rozbitków unoszących się bezradnie na wodzie! Anglicy jednak również mieli dobrych artylerzystów. Pancernik był poważnie uszkodzony, a zapasy amunicji kończyły się. Ponadto Langsdorff nie zdawał sobie w pełni sprawy z ogromu zniszczeń na okrętach przeciwnika, a dodatkowo zdeprymowała go ich nieustępliwość i waleczność. Dlatego też skierował się ku Montevideo aby tam pobrać paliwo, oraz naprawić uszkodzenia. Zgodnie z międzynarodowym prawem miał na to 24 godziny - po tym terminie Urugwajczycy mieli obowiązek internowania okrętu.
Niemiecki okręt także został wielokrotnie trafiony
Niemcy szli ku portowi nie niepokojeni przez wroga. Mocno postrzelane krążowniki wolały trzymać się poza zasięgiem potężnych dział, ograniczając się jedynie do śledzenia ruchów przeciwnika. Harwood nadał tymczasem sygnał wzywający na pomoc ciężki krążownik „Cumberland”, przebywający aktualnie w stoczni remontowej na Falklandach. Miał on się zjawić w rejonie La Platy już następnego wieczora. Do tego więc czasu trzy ciężko postrzelane okręty miały pilnować dużo silniejszego przeciwnika.
Wkrótce było ich tylko dwa! „Exeter” z rozbitą całą artylerią główną i wieloma tonami wody w kadłubie nie nadawał się już do walki. W obecnym stanie dałby mu radę byle niszczyciel. Nie było sensu niepotrzebnie narażać cennego okrętu. Z szybkością zaledwie 18 węzłów okaleczony okręt skierował się ku Falklandom.
„Ajax” i „Achilles” szły nadal jak cienie za „Admirałem Graf Spee”. Nadciągał zmrok. Okręty obserwowane przez urugwajskie jednostki płynęły ku Montevideo. Od czasu do czasu Anglicy skracali dystans, a wtedy pancernik otwierał ku nim ogień, po czym oba lekkie krążowniki cofały się znowu o kilka mil.
Pomimo niezwykłej dysproporcji sił, oba krążowniki były zdecydowane zastąpić drogę pancernikowi, gdyby ten chciał zawrócić na otwarty ocean. Nie doszło jednakże do tego. 14 grudnia po północy „Admirał Graf Spee”, rzucił kotwicę na redzie Montevideo. Oznaczało to wolność dla przebywających w jego pomieszczeniach kilkudziesięciu jeńców z zatopionych uprzednio frachtowców. Nie byli oni w niewoli traktowani źle, nic więc dziwnego, że żegnali się uściskiem dłoni ze swymi „opiekunami”.
Teraz do akcji przystąpili dyplomaci. Niemcy naciskali z powodzeniem na możliwość dłuższego postoju niż 24 godziny, ponieważ w przeciwnym razie nie byłoby szans dokonania najniezbędniejszych napraw. Brytyjczycy oficjalnie protestowali, ale nacisków nie było. Każda godzina zwłoki przybliżała bowiem odsiecz: oprócz bliskiego już „Cumberlanda” z dalszych akwenów gnały całą naprzód dużo potężniejsze siły, w tym „Renown” i „Ark Royal”. Ich nadejście oznaczałoby definitywny koniec korsarza.
Anglicy szeptaną propagandą puścili w obieg „pewne informacje” o tym, że poza horyzontem ustawiła się już armada ciężkich okrętów. Był to oczywisty fałsz, ale Langsdorff dał się na to nabrać. 16 grudnia wysłał do Berlina następującą depeszę:
1. Strategiczna sytuacją przed Montevideo: oprócz krążowników i niszczycieli także „Ark Royal” i „Renown”. W nocy ścisła blokada. Ucieczka na otwarte morze i przedarcie się na wody ojczyste nie ma szans powodzenia.
2. Proponuję wyjście aż do granicy wód terytorialnych. Jeśli będzie możliwe, wywalczyć sobie przy użyciu pozostałej amunicji przejście do Buenos Aires; będziemy dążyć do tego celu.
3. Gdyby przedarcie miało przynieść niechybne zniszczenie „Grafa Spee”, bez okazji zadania szkód nieprzyjacielowi, proszę o decyzję, czy okręt ma być zatopiony pomimo małej głębokości ujścia La Platy, czy też wybrać internowanie.
4. Proszę o decyzję radiogramem.
Odpowiedź nadeszła wkrótce:
1. Próbować wszelkimi środkami uzyskać przedłużenie pobytu na neutralnych wodach dla zapewnienia sobie swobody działania tak długo, jak tylko to będzie możliwe.
2. Odnośnie punktu 2: zgoda.
3. Odnośnie punktu 3: nie ma zgody na internowanie w Urugwaju. W wypadku zatopienia podjąć próbę skutecznego zniszczenia okrętu.
Langsdorff zdecydował się. Pomimo że termin wyjścia mijał dopiero 17 grudnia o godzinie 20:00, już od rana widać było przygotowania do podniesienia kotwicy. Sytuacja rozwijała się jednak nietypowo: na niemiecki frachtowiec „Tacoma” przeszła większość załogi pancernika i w rezultacie gdy podniesiono kotwicę, na okręcie znajdowało się tylko 40 ludzi.
„Tacoma” szła w ślad za pancernikiem. Z nabrzeży ogromne tłumy gapiów obserwowały rozwój sytuacji. Z kolei na brytyjskich krążownikach ostre dzwonki poderwały załogę na stanowiska bojowe. Do walki jednak nie doszło.
Po kilku milach „Graf Spee” zatrzymał się i ze zbiorników wypompowano resztki paliwa. We wnętrzu pancernika uzbrojono założone już tam uprzednio ładunki wybuchowe, po czym załoga zeszła na towarzyszący holownik. Z trudem namówiono Langsdorffa, aby zszedł ze swego okrętu. Z holownika komandor osobiście odpalił ładunki.
Potężna eksplozja rozerwała kadłub pancernika. Ogień i dym widoczne były z dużej odległości. Na przygotowanych do decydującego boju krążownikach raz po raz rozlegały się wiwaty. Groźny do niedawna okręt osiadał już na dnie. Rozrywały go kolejne eksplozje. Postrach Atlantyku odchodził do historii, Harwood triumfował. Wróg ginął!
Trzy dni później, kiedy wszystkie formalności z internowaniem jego załogi zostały ukończone, komandor Langsdorff zginął z własnej ręki w pokoju w Morskim Arsenale w Buenos Aires. Adresowany na niemieckiego ambasadora, ale przeznaczony dla Hitlera list, opisuje ostatnie jego rozważania:
„Wasza Ekscelencjo,
Po długim wahaniu podjąłem smutną decyzję zatopić Admiral Graf Spee, aby uchronić go przed wpadnięciem w ręce wroga... z pozostałą amunicją jakakolwiek próba wywalczenia sobie drogi na otwarte i głębokie wody skazana byłaby na niepowodzenie. A tylko na głębokiej wodzie mógłbym okręt zatopić.
... zdecydowałem nie walczyć, ale zniszczyć wyposażenie i następnie zatopić okręt. Było jasne dla mnie, że decyzja ta może być świadomie lub nie błędnie zrozumiana przez osoby nieświadome przyczyn... i dlatego od początku zdecydowałem się ponieść konsekwencje wynikające z takiej decyzji. Dla komandora z poczuciem honoru jest jasne, że jego osobisty los nie może być inny od losu jego okrętu.
Opóźniałem mój zamiar tak długo, jak ponosiłem odpowiedzialność za decyzje dotyczące dobra załogi pod moim dowództwem. Po dzisiejszej decyzji... nie mogę już niczego więcej zrobić dla moich ludzi. Nie będę mógł także wziąć aktywnego udziału w walce mego kraju. Mogę teraz jedynie zapewnić swoją śmiercią, że Armia i Trzecia Rzesza są gotowe zginąć dla zachowania honoru.
Ponoszę osobistą odpowiedzialność za samozatopienie pancernika Admiral Graf Spee. Jestem szczęśliwy mogąc zapłacić swoim życiem za jakiekolwiek zarzuty wobec honoru bandery. Spotkam swoje przeznaczenie ze szczerą wiarą w Dzieło i przyszłość Narodu i mojego Führera. Piszę ten list do Waszej Ekscelencji w ciszy wieczora po spokojnych rozważaniach po to, aby mógł pan poinformować moich przełożonych i sprostować publiczne plotki, jeśli to będzie konieczne.
Langsdorff”
Wrak „Admirala von Spee”
***
SUPLEMENT: Fragment z książki „Ark Royal” brytyjskiego autora Williama Jamesona, gdzie znajduje sie m.in. taki oto tekst dotyczący przykładu postępowania Langsdorffa wobec dowódców zatopionych przez siebie statków:
„Kapitan Harris (dowódca ss Clement) zastopował silniki i rozkazał załodze opuścić statek, niszcząc poufne dokumenty i dołączając do ludzi w szalupach. Łódź, którą właśnie opuszczano z okrętu podeszła za chwilę, zabierając kapitana i starszego mechanika Bryanta. Po podrzuceniu na Clementa zespołu niszczącego, łódź znalazła się przy burcie okrętu, rozpoznanego jako pancernik kieszonkowy. Wspinali się po licznych schodach na mostek pod ciekawymi spojrzeniami załogi. Miło wyglądający mężczyzna, najwyraźniej dowódca, podszedł i zasalutował. „Przykro mi kapitanie – powiedział - ale muszę zatopić pański statek. To wojna”.
Ładunki wybuchowe zawiodły jednak, użyto zatem innych metod. Była to dziwna scena. Przyniesiono dla kapitana i starszego mechanika krzesła, oraz watę do zatkania uszu. Komandorowi Langsdorffowi najwyraźniej nie była w smak akcja przeciwko bezbronnemu frachtowcowi. Wszystkie oczy patrzyły na opuszczonego „Clementa”, stojącego na spokojnym morzu pół mili dalej.
Wystrzelono dwie torpedy. Obie spudłowały. Ogień otworzyły mniejsze działa, ale „Clement” uporczywie pozostawał na powierzchni, dopóki nie wystrzelono pięciu pocisków z przedniego działa 280 mm. Około 13:30 statek ostatecznie zatonął dziobem, a pancernik ruszył w drogę kierując się na południowy wschód i pozostawiając dwie szalupy z „Clementa” o 75 mil od wybrzeży Brazylii.
Kapitanów Harrisa i Bryanta traktowano z wielką uprzejmością i szacunkiem. Po uzgodnieniu że nie będą podejmowali prób szpiegowania lub sabotażu, oficer odprowadził ich do kabiny, gdzie otrzymali zimne piwo oraz posiłek składający się z zimnego mięsa, chleba, masła, herbaty i dwóch buteleczek rumu. Oczekujący steward chciał wiedzieć czy życzą sobie na śniadanie bekonu z jajkami, a młody oficer który przyniósł im ręczniki, mydło i szczoteczki do zębów spytał czy chcą się golić sami, czy też wolą polegać na okrętowych fryzjerach.”
Na „Altmarku” nie było już niemieckich dżentelmenów...
Obecny stan wraku
W roku 2006 z wraku wydobyto ważącego około 250 kilogramów brązowego orła ze swastyką. Argentyński biznesmen który tego dokonał, miał go kilka lat temu wystawić na sprzedaż, wyceniając na... 26 milionów dolarów! Niezależnie od ostatecznie otrzymanej ceny, zobowiązano go do wpłacenia 50 procent wylicytowanej kwoty do Skarbu Państwa.
Post zmieniony (03-07-20 11:44)
|