Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
REJS. CZĘŚĆ 3: ODPRAWA
W ciągu dwóch przychodzi 27 (!) osób. Jak zwykle najsilniejsza obsada celników i Immigration: po 5 osób. Każdy liczy na prezent – i nie zawodzi się. Kapitan nadal na luzie i z uśmiechem (mnie znów otwiera się nóż w kieszeni) rozdaje reklamówki z „klasycznym” zestawem. Tu nie Europa i przed ewentualnym, nawet ewidentnym świństwem ze strony portu, Immigration czy celników nie ma szans obrony. Lepiej więc odżałować stos prezentów. Celnicy idą zresztą na całego. Przedstawiają kapitanowi na piśmie (!), z pieczęcią Urzędu Celnego (!!) listę prywatnych potrzeb: papierosy – 12 kartonów; spirytualia – 12 butelek; wino – 4 butelki; piwo – 4 kartony; soft drinki – 2 kartony; kurczaki – 6 sztuk; jabłka – trochę; mleko – trochę.
Ale nie są aż tak okrutni! Wręczając listę mówią, iż można na niej dokonać „small corrections”. Czyli że można dać NIECO mniej, niż pokazuje lista.
Patrzę na listę z niedowierzaniem. Bezczelność celników przechodzi wszelkie granice. Ale nie można powiedzieć, co się o nich myśli, bo przecież odegrają się łupiąc kary za byle drobiazg. Ale kapitan zna zwyczaje, zna osobiście celników. Schodzi z dwoma do bundu. Wracają z (jedną) torbą, której objętość wskazuje na to, że nie dostali nic ponadto, co już w morzu dla nich przeznaczono.
Do stołu przysiada się dwóch smętnych, milczących jegomościów. Są z Marynarki Wojennej. Nie, nie mają żadnej sprawy do kapitana. Siedzą i czekają. Po pół godzinie kapitan bierze jednego z nich. Wracają z dwoma reklamówkami. Wychodzą niezbyt chętnie. Okazało sie, że otrzymaniu zupełnie im „nieprzysługujących” prezentów powiedzieli, że maja wielu kolegów, w związku z czym proszą o ...karton whisky. Oczywiście spotkała ich grzeczna, ale zdecydowana odmowa.
Czas wyjść do miasta. Ma ono niestety nieciekawą reputację. Niedawno pewien dyplomata stał w mieście obok swego auta. Podjechało paru, samochód zabrało, jego samego zastrzelono. Bez potrzeby, chodziło przecież tylko o samochód. W ogóle słuchając takich opowieści można nabawić się strachu. Można być pozbawionym zegarka w biały dzień na ruchliwej ulicy. Można stracić portfel. Można...
W naszym przypadku rzeczywistość okazała się na szczęście dużo weselsza. Tylko dwie próby napadu, w tym raz napadniętemu marynarzowi pomogli strażnicy pilnujący obok jakiegoś budynku. Straty materialne zero. Czyli OK. Strażników (tzw. watchmenów) można ujrzeć wszędzie. Gdy tylko ktoś ma trochę więcej pieniędzy, otacza swoja siedzibę murem z drutem kolczastym lub tłuczonymi butelkami, a w bramie stawia strażników. Całe połacie miasta wyglądają jak oblężona warownia.
Pomimo tych zabezpieczeń i tak zdarzają się napady na rezydencje. Bandyci mają często broń palną, a watchmeni tylko puste ręce. Nawet bowiem gaz w aerozolu uważają tu za broń ofensywną. Nie można go posiadać.
Ruch na ulicach obłędny. Samochodów mrowiem wiele z nich to Peugeoty 504 produkowane w Nigerii na licencji. Stan ogromnej części pojazdów katastrofalny. Przypuszczam, że nawet „polska złota rączka” uznałaby je za złom nie do wyremontowania. Brak świateł (po stłuczkach) nikomu nie przeszkadza. Kierunkowskazy w zasadzie nieużywane. Znaków drogowych widziałem zaledwie kilka. Wyprzedza się na siłę, często posługując klaksonem. Chcesz zmienić pas w tłoku? Głośno trąbisz i lekko skręcasz. Jeśli widzisz, że drugi kierowca lekko się zawahał, dodajesz gazu i wjeżdżasz na jego pas. Ale gdy maska tamtego samochodu pojawia sie o centymetry od twoich drzwi, odpuszczasz. Za chwile i tak ponowisz próbę.
Ale wypadków jest mało! Trochę więcej stłuczek, ale nikt na ogół nie robi rabanu o jedno czy drugie wgniecenie na karoserii. Jutro ty możesz kogoś zahaczyć.
Wielu kierowców ciężarówek (wyglądających nie jak złom, ale jak super złom) wiesza w kabinie dżu-dżu. Rodzaj kitki kupionej od czarownika. Ma ona chronić przed wypadkami. Jedzie się więc śmiało, bo dżu-dżu czuwa. Kiedy jednak dojdzie do wypadku (katastrofalny stan techniczny pojazdów!), osłupiały kierowca długo nie może dojść do siebie. No jak to, przecież dżu-dżu jest! Więc skąd wypadek?
Jedną rzecz jednakże z obłędnie zatłoczonych ulic Lagosu przeniósłbym bez wahania do Polski. Wzajemną życzliwość. Nikt tu nie stuka się w czoło, nikt nie podaje w wątpliwość prowadzenia się matki drugiego, nikt nie krzyknie na pieszego „Baranie, jak idziesz!” A piesi rzeczywiście przechodzą gdzie im wygodnie. Wszystko jest na luzie, z pełnym zrozumieniem drugiego. Aż miło patrzeć.
Ciekawa jest (nie tylko w Nigerii) komunikacja miejska. Prywatne mikrobusy są najpopularniejsze. Często bez bocznych i tylnych szyb, ciągle zatłoczone jeżdżą po stałych trasach. Po prawej stronie, przez stale otwarte drzwi wisi połową ciała konduktor. Wypatruje potencjalnych pasażerów, inkasuje należność i macha ręką (zamiast kierunkowskazów) w przypadku, gdy mikrobus podjeżdża do prawego krawężnika. Jazda konduktora prawie całym ciałem na zewnątrz jest stałym zwyczajem i odniosłem wrażenie, że im który jest bardziej wychylony, tym większym cieszył się podziwem. Oczywiście stan większości mikrobusów „poniżej zera”. Wyglądają one jednak znakomicie przy większych autobusach, malowanych zawsze na żółto (i prawie zawsze lepiących sie od brudu). Przypuszczam, że najbardziej tolerancyjny polski policjant odebrałby dowody rejestracyjne co najmniej 60 % wozów. Tego sie nie da opisać, to trzeba zobaczyć. Więc i ja nie opisuję.
Za to jak tania benzyna! Dotowana przez rząd kosztuje 70 kobo za litr. Przeliczając to na dolary i następnie na złotówki wychodzi... 570 złotych (pisane, przypominam, w 1993!!! – A.K.)
Ech, spuśćmy zasłonę miłosiernego milczenia nad Lagosem. Przenosimy sie do Douala w Kamerunie.
Ach, jak miło! Podobnie jak w wielu postfrancuskich koloniach dużo obszarów czystych i nieśmierdzących! Wiele ulic jest nawet oświetlonych! Przyjemnie popatrzeć. Niestety, odgórne zarządzono zakaz fotografowania CZEGOKOLWIEK. Nawet drzewka, Nie próbuje zatem, bo za dużo słyszałem o afrykańskich „kalambuszach” (więzieniach). Zagadywani przeze mnie tubylcy nieszczególnie zresztą wypowiadali się o rządzącym prezydencie, kierującym ponoć krajem w sposób odległy od demokracji. Zastanawiające jest zresztą, jak bardzo w tak autorytatywnie rządzonym kraju można tolerować wysoko rozwinięty bandytyzm. Ostrzegano nas kilkakrotnie, aby nie wychodzić na piechotę z portu. Czwórka nie usłuchała i kilkaset metrów za bramą portu otoczono została przez dziesiątkę Czarnych z nożami. „Ogolono” ich doszczętnie, dobrze że chociaż nikt nie został ranny.
Po przeczytaniu powyższego tekstu można by sądzić, że Afryka Zachodnia to piekło brudu, smrodu, nędzy, lenistwa (oj tak, tak). To oczywiście nie jest prawda. Opisałem tylko to, co szokuje składającego pierwszy raz wizytę w Afryce Europejczyka. Widziałem jednakże w Afryce także piękne miejsca, wspaniałą przyrodę, w miarę czyste i schludne miejsca w Kamerunie: Douala i Kribi a wreszcie najważniejsze: spotkałem mnóstwo życzliwych i sympatycznych ludzi. I nawet ich obłędne lenistwo okraszane było zawsze sympatycznym uśmiechem. Czy zatem chciałbym kiedyś jeszcze powrócić w te strony?
Ależ tak!
--
DOIPISEK: Wróciłem do Afryki. Między 1997 a 2011 spędziłem łącznie 6 lat mieszkając w Lagos jako Przedstawiciel Euroafryki na Afrykę Zachodnią. Podróżowałem w tych latach po całym regionie i teraz niektóre rzeczy ująłbym inaczej. Na przykład okazało sie, że najczystsze kraje regionu do Ghana i Wybrzeże Kości Słoniowej, najbezpieczniejsza jest Ghana, a Nigeria? Hmmm, po prywatyzacji port wygląda i pracuje normalnie. Celnicy i Immigration nadal szukają – często skutecznie, niestety - najidiotyczniejszego nawet pretekstu do wyszantażowania od kapitanów tysięcy dolarów (prezenty to obecnie za mało!). Co do bezpieczeństwa: najgroźniejsi są umundurowani i uzbrojeni policjanci na służbie, zatrzymujący regularnie auta i domagające się pieniędzy za wyimaginowane wykroczenia. Wciąż jest to szalenie niebezpieczny kraj...
Post zmieniony (18-02-20 10:28)
|