KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 16 z 121Strony:  <=  <-  14  15  16  17  18  ->  => 
27-05-14 08:07  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 55

PRZYPADEK ZAG-16

Rankiem 20 marca 1988 roku rybacki kuter ZAG-16 opuścił Górki Zachodnie, kierując się na akwen, gdzie spodziewano się ławic dorsza. Kuter stanowił własność trzech spośród pięciu członków załogi.

Połów szedł nieźle. Około północy zamknięto dokładnie ładownię z wypatroszonymi rybami. Rzucono kotwicę i zapalono przepisowe światła. Czwórka rybaków poszła spać i tylko wachtowy twardo siedział w sterówce. Morze było łagodne.

O drugiej w nocy wachtowego zmienił kolega, który wkrótce ujrzał odległe światła, ich układ oznaczał jednak, iż nieznany statek ominie kuter w bezpiecznej odległości. Minęło trochę czasu i wtedy rybak spostrzegł jednocześnie oba – czerwone i zielone – światła burtowe. Oznaczało to, że statek szedł prosto na nich, a odległość stawała się przy tym niebezpiecznie mała!

Zamigotał umieszczony na dachu nadbudówki reflektor, ale tamci wciąż nie zmieniali kursu. Wachtowy obudził kolegów, po czym wrócił biegiem na pokład, aby zapalić pochodnię. Nie zdążył.

Niski dziób jakiegoś statku wbił sie w burtę kutra, w połowie drogi między nadbudówka a ładownią. Sprawca nieszczęścia przesuwał się teraz wzdłuż burty ZAG-16. Ponieważ tratwa ratunkowa została rozbita, rybacy wdrapali sie na dach sterówki, po czym ...przeskoczyli na pokład obcego statku!

Biegiem ruszyli na rufę, ku nadbudówce. Na mostku zastali jedną osobę, najwyraźniej zaszokowaną widokiem niespodziewanych nocnych gości. Gestami rąk szyper kutra pokazywał, aby tamten dał całą wstecz. I wtedy usłyszał rosyjskie słowa: „Ja nie kapitan, ja mechanik!”

Rosjanin wyskoczył ze sterówki, wracając po kilkudziesięciu sekundach z kapitanem. Dopiero po dłuższej chwili zastopowano maszyny. Poważnie uszkodzony kuter kołysał się, zahaczony o prawą burtę „Wołgobałta-215”, tak bowiem nazywała się rosyjska jednostka.

Dopiero po dłuższej wymianie zdań kapitan zgodził się na użycie przez rybaków radiostacji „Wołgobałta”! Stacjonujący we Władysławowie statek ratowniczy „Halny” przybył na miejsce zderzenia o 4:50, kiedy to na powierzchni morza pozostały już tylko nieliczne ślady po kutrze. Godzinę później przejęto z „Wołgobałta” rybaków oraz przeprowadzono oględziny dziobowej części rosyjskiego statku. Wątpliwości nie miał nikt. Pokiereszowany dziób zabrudzony farbą z burt kutra mówił wszystko.

Pomimo odwoływania się od orzeczenia gdyńskiej Izby Morskiej, wina „Wołgobałta” była bezsporna. Uznano, iż zawinił „w 1/3 kapitan tego statku z powodu wadliwej organizacji służby wachtowej na statku polegającej na niezapewnieniu właściwej obsady na mostku, czym naruszył dobre zasady praktyki morskiej”. Winą w 2/3 obciążono „oficera wachtowego tego statku z powodu:

a) nieprowadzenia właściwej i ciągłej obserwacji wszystkimi dostępnymi środkami
b) niepodjęcia wystarczająco wcześnie działań w celu uniknięcia zderzenia”

Ocalałych dzięki wyjątkowo zimnej krwi rybaków z ZAG-16 uwolniono całkowicie od odpowiedzialności.

ZAG-16 był kutrem typu KŁ-21, identycznym jak ten na zdjęciu. Kutry takie zbudowała szczecińska Gryfia


„Wołgobałt-215” był jednym z wielkiej serii podobnych statków, przeznaczonych – jak sama nazwa wskazuje – do eksploatacji i na Wołdze i na Bałtyku. Oto jeden z nich, bliźniak „Wołgobałta-215”



--

Post zmieniony (05-04-20 11:49)

 
28-05-14 07:52  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 56

LISTY W BUTELKACH

Opisane poniżej dwa przypadki są jednymi z wielu, kiedy to po zaginionych statkach i ludziach pozostały jedynie rozpaczliwe listy, wrzucone do morza w szczelnie zamkniętych butelkach.

„NARONIC”

Statek należał do słynnego brytyjskiego armatora White Star Line. Wypierający 6594 tony i mierzący 143 metry „Naronic” pływał pomiędzy Anglią a Stanami przewożąc ładunki mrożone, ale oferując także miejsca dla pasażerów. Jedenastego lutego 1893 roku, dowodzony przez kapitana Williama Robertsa statek wyszedł w swój szósty dopiero rejs z Liverpoolu do Nowego Jorku. Ponieważ tym razem oprócz 3600 ton drobnicy statek przewoził także żywe zwierzęta, oprócz 50 członków załogi na burcie znajdowało się także 14 opiekunów bydła i 10 koni. Statek nie był wyposażony w radiostację.



Gdy minął termin spodziewanego przyjścia do Nowego Jorku łudzono sie jeszcze jakiś czas, że może to tylko spowodowane złą pogodą opóźnienie, że może jakaś chwilowa awaria maszyny... Ale wkrótce jasne było, iż z „Naronikiem” stało się coś złego. Może jednak spotkał się z pomocą jakiejś jednostki? Może uratowana załoga i pasażerowie zdążają już bezpiecznie do któregoś z portów?

Nadzieje te rozpierzchły się, gdy 3 marca u wejścia do Zatoki Nowojorskiej znaleziono wyrzucona na brzeg butelkę z kartką wyrwaną z książki i zawierającą krótką wiadomość: „19 luty Naronic tonie. Modlimy się. Boże zmiłuj się nad nami”. Podpisane: L. Winsel. Tylko że na statku nie było nikogo o takim nazwisku!

Dwadzieścia siedem dni później znaleziono na plaży kolejną butelkę z bardziej szczegółowymi informacjami: „19 lutego 3:10 rano. SS Naronic w morzu. Dla znalazcy tego: powiadomcie naszego agenta, o ile jeszcze nie wie, że nasz statek szybko tonie. W takim sztormie nie przeżyjemy w małych łodziach. Jedna została już opuszczona z ludźmi na wodę. Niech Bóg pozwoli nam to przeżyć. Zderzyliśmy się z górą lodową podczas śnieżycy i utrzymywał się na wodzie przez dwie godziny. Teraz o 3:20 duży statek leży martwo na wodzie. Powiadomcie agenta na Broadwayu, Nowy Jork, M.Kersey & Company. Żegnam wszystkich.”
Podpisano: „John Olsen, opiekun bydła”. Ale takiego nazwiska także nie było na liście pasażerów!

W czerwcu znaleziono trzecia butelkę, z krótkim tekstem „Po zderzeniu z górą lodową. Toniemy szybko Naronic”. Podpisane: Young. I znów w listach załogi i pasażerów nie natknięto się na takie nazwisko!

We wrześniu znaleziono jakoby czwartą butelkę, tym razem już w rzece Mersey w Anglii: „Wszyscy zginęli, brak czasu by coś więcej powiedzieć... T” (tym razem literę „T” można byłoby przypasować do kilku osób.

Dziwne w tym wszystkim były owe podpisy, nie pasujące do posiadanych przez armatora list zaokrętowanych osób i do tej pory nie potrafiono tej sprawy wyjaśnić. Może po prostu niechlujnie sporządzono listy? Faktem jednak jest, że statek zaginął bez wieści.

Czwartego marca parowiec Bacon Line „Coventry” natknął się na wywrócona do góry kilem szalupę z „Naronica”, a następnego dnia kolejną, wypełnioną do połowy wodą, ale w dobrym stanie. Przełożony przez dziób maszt mógł być umieszczony tam specjalnie w charakterze dryfkotwy. Po samych rozbitkach nie było ani śladu.

Szalupa „Naronica”



„REINA REGENTE”

Dwa lata po zatonięciu „Naronica” hiszpański krążownik „Reina Regente” otrzymał rozkaz zawiezienia do Maroka personelu tamtejszej ambasady. Dziesiątego marca 1895 roku, po wykonaniu misji okręt opuścił Tanger, kierując się do Kadyksu. Zła pogoda zamieniła sie szybko w straszliwy sztorm, mogący według obliczeń spotkać krążownik w zatoce Trafalgar.

Najpierw nie doczekano się powrotu do bazy, a wkrótce potem natknięto się na wyrzucone na hiszpańska plażę szczątki łodzi ratunkowej, zidentyfikowanej jak należącą do zaginionego krążownika. Wciąż jednak miano nadzieje, iż szalupa została po prostu zmyta z pokładu, a sam okręt sztormuje gdzieś w najbezpieczniejszym w takim przypadku miejscu, czyli na otwartym morzu.

Trzynastego marca inny hiszpański krążownik, „Isla de Luzon” wyruszył na poszukiwania. Tymczasem w Cortezach, hiszpańskim parlamencie, sensacje wzbudziło oświadczenie jednego z oficerów marynarki, który jednoznacznie stwierdził, że okręt nie był w stanie sztormować ze względu na zbyt wysoko położony środek ciężkości. Przyczyna miała być zbyt wielka waga zamontowanych na krążowniku wież artyleryjskich. W takim przypadku wniosek nasuwał się sam: wyjątkowo niestabilny – bo dodatkowo mający we wnętrzu jedynie niewielką ilość działającego jak balast węgla – okręt przewrócił się w ciężkim sztormie do góry dnem, po czym zatonął. Dziewiątego kwietnia znaleziono butelkę z kartką w środku, ale jej treść nie wyjaśniła niczego:

„10 marca 1895. Bez nadziei na ratunek. Dwanaście mil od Bajos d’Aceitunes. Krążownik Reina Regente”.

Dopiero ta informacja skłoniła Madryt do oficjalnego uznania okrętu za stracony, jakkolwiek poszukiwania szczątków trwały nadal. Dwudziestego piątego kwietnia „Isla de Luzon” zlokalizował wrak na głębokości 220 metrów, w połowie drogi pomiędzy Przylądkiem Tarifa a Przylądkiem Trafalgar. Nie odnaleziono nikogo z 402-osobowej załogi krążownika.

„Reina Regente”


--

Post zmieniony (05-04-20 11:49)

 
28-05-14 07:53  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 57

RZEŹ POD MATAPANEM

Rok 1941 nie zapowiadał się na Morzu Śródziemnym spokojnie. Planowany niemiecki atak na Grecję oznaczał konieczność odcięcia jej od dokonywanego morzem brytyjskiego zaopatrzenia. Do potężnego uderzenia na Royal Navy wyznaczono niemieckie lotnictwo i włoską flotę.

Włosi mieli znakomite okręty, ale kiepskich dowódców. W dotychczasowych starciach z reguły nawet przeważające włoskie siły umykały - często mocno postrzelane - przed wyraźnie słabszymi zespołami brytyjskimi. Dodatkowo udany nalot przestarzałych samolotów na główną bazę w Tarencie nie tylko przysporzył Włochom poważnych strat, ale przede wszystkim naruszył ich morale. Od tej pory podstawową taktyką admirała Angelo Iachino - dowodzącego flotą włoską - było unikanie ryzyka, zwłaszcza w odniesieniu do największych i najcenniejszych jednostek. Było to absolutne przeciwstawieństwo postawy Brytyjczyków, zdecydowanych atakować nawet przeważające siły. A jeśli jeszcze to oni mieli przewagę... Nic więc dziwnego, że lachino nie miał zbyt szczęśliwej miny odbierając rozkazy. Znów miał narażać swoje - autentycznie piękne - okręty!

Dwudziestego siódmego marca Brytyjczycy zlokalizowali 3 krążowniki i 4 niszczyciele wroga. Natychmiast na ich spotkanie wyszła z Aleksandrii potężna armada: trzy stare pancerniki („Warspite", „Valiant” i „Barham"), lotniskowiec „Illustrious" oraz cztery niszczyciele. Całością dowodził utalentowany admirał Andrew Cunnigham. Co więcej, w okolicach Krety dołączyć miały idące z Pireusu 4 lekkie krążowniki i kolejne 4 niszczyciele.

Rychło się okazało, że dostrzeżone włoskie okręty stanowią jedynie forpocztę głównych sił. lachino miał pod swymi rozkazami znakomity nowoczesny pancernik „Vittorio Veneto", 6 ciężkich, 2 lekkie krążowniki oraz 13 niszczycieli. Całość kierowała się ku Krecie, aby niszczyć brytyjskie linie zaopatrzenia. Ale podążała tam też armada Cunnighama...

Pierwsze starcie nastąpiło 28 marca na południe od greckiego przylądka Matapan. Nie było ono efektowne. Zdając już sobie sprawę z nadciągania trzech - choćby i starych - pancerników, lachino podał tyły wycofując się ku Tarentowi. Ostrzelane potężnymi pociskami nadciągające z Pireusu krążowniki brytyjskie wycofały się za postawioną natychmiast dymną zasłonę.

W powietrzu leciały już jednakże ku Włochom samoloty torpedowe z „Illustriousa". Trafienie „Vittorio Veneto" w rufę było kolejnym bodźcem do ucieczki Włochów. Ponowny, wieczorny atak, ukoronowało unieruchomienie celną torpedą ciężkiego krążownika „Pola". Wobec ograniczonej widoczności brytyjscy lotnicy nie zauważyli jednak swego sukcesu. Z drugiej jednak strony ścigani silnym ogniem przeciwlotniczym piloci nie mieli zbyt wiele czasu na rozglądanie się.

„Pola”


Tymczasem „Pola" bezwładnie unosiła się na wodzie. Doprawdy trudno byłoby zostawić na łaskę wroga ten nowoczesny okręt. Iachino nie zastanawiał się długo. Główne siły nadal miały iść - korzystając z przewagi szybkości - ku Tarentowi, podczas gdy do pomocy „Poli" oddetaszowano dwa ciężkie krążowniki „Zara" i „Fiume" oraz cztery niszczyciele. Szły one teraz prosto ku swym kolegom i... prącej w mroku potężnej eskadrze Cunnighama.

„Zara”


„Fiume”


Pomimo powolnych pancerników, brytyjski dowódca nie rezygnował. Wiedział już o uszkodzeniu „Vittorio Veneto" i spodziewał się, że włoski okręt nie może obecnie rozwijać pełnej szybkości. W tym widział swoją szansę.

Krótko po dwudziestej jeden z brytyjskich krążowników ujrzał na radarze nierozpoznany, nieruchomy obiekt. To musiał być „Vittorio Veneto"! Część niszczycieli podążała dalej tropem uciekających Włochów, podczas gdy główne siły szykowały się do generalnej rozprawy. 0 22:03 radar „Valianta" także ujrzał nieruchomy okręt. Do celu było już tylko 9 mil...

Pół godziny później, gdy pancerniki szykowały się już do otwarcia ognia, ujrzano niespodziewanie dwie ciemne, przechodzące przed dziobami sylwetki. Pomimo nocy rozpoznano je natychmiast jako ciężkie krążowniki typu Zara.

Unieruchomiony okręt mógł poczekać. Nie mający tym razem nic do roboty lotniskowiec odszedł na północ, podczas gdy pancerniki ustawiły się jeden za drugim. „Warspite", „Valiant" i „Barham" skierowały całą swą potężną artylerię w kierunku nadal nie spodziewających się niczego Włochów. Normalnie walczące z dystansu kilkunastu kilometrów, tym razem miały przeciwnika zaledwie na trzech! W warunkach bitwy morskiej było to prawie starcie wręcz, w którym żaden pocisk nie miał prawa chybić. Zanosiło się nie na bitwę, ale na zwykłą rzeź.

„Warspite”


„Valiant”


„Barham”



Idący z przodu niszczyciel „Greyhound" skierował – póki co nie włączone - reflektory ku krążownikom. Nagle z unieruchomionego okrętu wystrzeliła czerwona rakieta - to „Pola" sygnalizowała kolegom swoją pozycję. Nie było na co czekać. Reflektory „Greyhounda" oświetliły prowadzący krążownik. Kompletnie zaskoczonym Włochom nie dano czasu na żadną reakcję.

Ryknęła potężna salwa „Warspite’a". Odpowiedzią była po chwili wielka eksplozja na włoskim okręcie. W kilka sekund później do egzekucji włączył się „Valiant”. Także i jego pierwsza salwa siedziała w celu! I znów ryk potężnych dział. I jeszcze. I jeszcze!



Oba krążowniki z miejsca zamieniły się w poszarpane, płonące od dziobu do rufy wraki. Nieliczni szczęśliwcy salwowali się skokiem do wody przed rozrywającymi okręty kolejnymi eksplozjami. Tymczasem idący z tyłu „Barham" jedną salwą zatopił niszczyciel „Vittorio Alfieri".

„Vittorio Alfieri”


Trzy pozostałe włoskie niszczyciele próbowały ostrym zwrotem ucieczki. Udało się tylko dwóm. „Carducci" podszedł zbyt blisko niszczyciela „Havock", który celną salwą z wyrzutni torpedowych z miejsca posłał go na dno.

„Carducci”


„Havock”


Teraz zajęto się unieruchomionym okrętem. Natychmiast też spostrzeżono że nie jest to wymarzony „Vittorio", ale „Pola", którego załoga nie miała zamiaru walczyć. W obawie przed wybuchem zdążyli już wcześniej wyrzucić amunicję do wody, po czym dobrali się do... wina. Zdemoralizowaną, częściowo pijaną załogę przejęły brytyjskie okręty. Dwie torpedy - i opuszczony krążownik podzielił los „Zary”, „"Fiume" i dwóch niszczycieli.

Admirał Iachino miał trafne przeczucia...

Post zmieniony (02-07-20 13:46)

 
29-05-14 07:51  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 58

PIĘĆ MIL OD JOKOHAMY

Należąca do wojennej floty Stanów Zjednoczonych drewnianej konstrukcji parowa korweta "Oneida”, kończyła 24 stycznia 1870 roku krótką oficjalną wizytę w Jokohamie. Mający zaledwie 9 lat okręt mógł rozwijać wprawdzie zaledwie 12 węzłów, ale zamontowane na nim pięć dział kazało odnosić się do niego z pełnym szacunkiem. Wieczorem rzucono cumy i korweta wyszła z portu, kierując się tym razem do Hong Kongu. Dla osiągnięcia jako takiej szybkości, pracę maszyny wspomagały wciągnięte na reje żagle - jak widać zaufanie do siły pary było wówczas mocno ograniczone.

W tym samym czasie do Jokohamy podchodził wypierający niewiele ponad 1100 ton pasażerski parowiec słynnego brytyjskiego armatora P & 0, o nazwie "Bombay''. Pomimo obecności na mostku liniowca kapitana Eyre, nie zapobiegł on fatalnemu w skutkach zderzeniu. Fakt, że wokół panowały ciemności (a o radarze nikt wtedy jeszcze nawet nie marzył), ale obie jednostki były prawidłowo oświetlone, a ponadto na podejściu do portu zawsze należało być wyjątkowo ostrożnym!

Teoria jednak nie zawsze zgadza się z praktyką. Tak było i tym razem. Ostra dziobnica idącego całą naprzód pasażera wbiła się w rufową część korwety, odcinając z niewiarygodną wręcz łatwością duży fragment okrętu. "Oneida" z miejsca zaczęła tonąć. W ciągu niewielu minut jakie pozostało zdążono opuścić jedynie jedną szalupę, ponieważ pozostałe zniszczył impet zderzenia. Tę jedyną łódź obsadziło siedemnastu marynarzy, kierując się po chwili ku odległemu zaledwie o 5 mil portowi. Kilkudziesięciu innych unosiło się na wodzie, trzymając się mniejszych lub większych szczątków okrętu.

W tym czasie "Bombay" szedł dalej niezmienionym kursem, ponieważ Eyre był pewny, iż zderzenie przyniosło temu drugiemu statkowi tak samo niegroźne uszkodzenia, jak i jemu... W tym słodkim przeświadczeniu polecił zająć się jedynie tymi spośród swoich ludzi, którzy odnieśli jakieś obrażenia od wywołanego zderzeniem wstrząsu. Co ciekawe, z tonącej "Oneidy" zdążono jeszcze w ostatniej chwili wystrzelić z pięciu dział, ale nawet to nie zwróciło uwagi ludzi na liniowcu! Potem tłumaczono się, że żadnych wystrzałów nie słyszano, co jest o tyle zastanawiające, że twierdziła tak nie tylko załoga, ale i pasażerowie.

"Bombay" podążał zatem niezmienionym kursem i aż do chwili zacumowania w Jokohamie nie zdawano tam sobie sprawy z tego, co się naprawdę stało. Dopiero w porcie kapitan dowiedział się o tragedii i wtedy bez chwili zwłoki wyszedł znów w morze, ratując następnie dużą grupę ludzi z "Oneidy". Od nich właśnie dowiedział się, że w chwili kolizji wszyscy (dosłownie wszyscy!) oficerowie znajdowali się na opóźnionym obiedzie, a kiedy dowodzący okrętem komandor Williams wybiegł na pokład, korweta już tonęła. Porażony tym faktem Williams pozostał na pokładzie do końca, idąc na dno razem z "Oneidą". Razem z nim śmierć poniosło 119 osób. Uratowało się tylko 56.

Podczas rozprawy sądowej kapitan liniowca powtarzał iż był pewny, że zderzenie nie przyniosło nikomu poważniejszej szkody i dlatego kontynuował podróż. Ani Amerykanie ani Anglicy nie dali wiary tym zapewnieniem. Wszystko skończyło się jednak raptem zawieszeniem licencji kapitana na sześć miesięcy i to nie z powodu zderzenia – bo nie ustalono w końcu kto był tak naprawdę winny – ale za opuszczenie miejsca wypadku i nie zameldowanie nikomu o kolizji.

„Oneida”


„Oneida” tonie



--

Post zmieniony (10-04-20 12:07)

 
29-05-14 07:56  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 59

„AKAGI”. CHWILE TRIUMFU I ZAGŁADY

Noc z 6 na 7 grudnia 1941 roku nie przyniosła odpoczynku. Przeciwnie, na japońskim lotniskowcu „Akagi” panował niezwykle ożywiony ruch. Zresztą i tak trudno byłoby oprzeć się silnym emocjom, zwłaszcza pilotom. Wkrótce mieli oni wystartować do ataku na stacjonującą w Pearl Harbor Amerykańską Flotę Pacyfiku. Japonia włączała się do wojny.

„Akagi” przed i po przebudowie


Zgrupowane z tyłu pokładu startowego samoloty głuchym hukiem rozgrzewanych silników świadczyły o zbliżającej się chwili startu. Na flagowym okręcie japońskiego zgrupowania odliczano minuty, wreszcie sekundy. O 6:00 rano (według czasu hawajskiego) na pokładzie „Akagi” rozbłysło zielone światło. Start!

Jeden po drugim samoloty zaczęły podrywać się w powietrze. W pobliżu dziesiątki innych maszyn opuszczało pokłady pozostałych lotniskowców zespołu: „Kaga”, „Shokaku”, „Zuikaku”, „Hiryu” i „Soryu”. Wkrótce 183 myśliwce, bombowce i samoloty torpedowe leciały wprost ku budzącej się pomału w piękny niedzielny poranek amerykańskiej bazie.

Teraz dowódca „Akagi”, komandor Hasegawa, mógł jedynie czekać na radiowy sygnał potwierdzający rozpoczęcie ataku. Podniecony chodził po mostku swego flagowego okrętu. Niepokoju nie umiał także ukryć dowodzący całą operacją wiceadmirał Nagumo. Wszystko zależało teraz od lotników. Czy uda im się zaskoczyć przeciwnika?



Wielki „Akagi” ciężko przewalał się z burty na burtę. Pogoda była kiepska i nikt nie zdecydowałby się na operacje lotnicze, gdyby to były ćwiczenia. Ale to nie były ćwiczenia...

Na pokład zaczęły wyjeżdżać z hangaru maszyny drugiej fali ataku. Rosnący huk silników skutecznie zagłuszał niespokojne myśli Hasegawy. Kwadrans po siódmej samolot po samolocie znów zaczął opuszczać lotniskowiec. Po kilkunastu minutach pokład opustoszał. W nagle zapadłej ciszy przyłożone do skośnych oczu lornetki śledziły znikające w przestworzach liczne punkciki.

„Akagi”. Start drugiej fali uderzeniowej


O 7:49 w głośnikach okrętów rozległ się tak bardzo oczekiwany sygnał. To dowodzący lotniczym atakiem komandor Fuchida z „Akagi” nadał słynne słowa TORA TORA TORA, oznaczające rozpoczęcie uderzenia. Ku niespodziewającym się niczego amerykańskim okrętom poszły w dół bomby i torpedy. Dymy przesłoniły niebo nad nieszczęsną bazą.

Na japońskich okrętach nastąpiło odprężenie. Nikt nie miał wątpliwości, iż oznakowane czerwonymi kołami samoloty zniszczą skutecznie kwiat Amerykańskiej Floty Pacyfiku. Banzai!

Około godziny 10:00 z pokładu „Akagi” ujrzano pierwsze powracające znad Pearl Harbor samoloty. Niektóre z nich - zwłaszcza idące dosłownie na ostatnich kroplach paliwa myśliwce - zmuszone były do wodowania w pobliżu lotniskowców. Szczęśliwie dramatyczne lądowania nie przysporzyły dodatkowych strat. Nie były one zresztą duże. Z wysłanych nad Hawaje w dwóch rzutach 353 samolotów nie wróciło zaledwie 29. Doprawdy niewielką cenę zapłacono za hekatombę amerykańskiej floty!

Każdy z lotniskowców przyjął na pokład swoje samoloty, po czym wiceadmirał Nagumo nakazał odwrót. Wprawdzie komandor Fuchida naciskał na przeprowadzenie dodatkowego ataku, ale ostrożna natura Nagumo przeważyła: był on zresztą później za swą decyzję mocno krytykowany. Dwudziestego czwartego grudnia okręty wpłynęły do bazy, gdzie czekało je entuzjastyczne przyjęcie.

Rezultaty ataku samolotów samego tylko okrętu flagowego okazały się imponujące. Łącznie 9 torped i co najmniej 8 bomb z „Akagi” trafiło w jednostki wroga, zbierając żniwo śmierci i zniszczenia. Nie było jednakże czasu na długie świętowanie wspaniałego sukcesu. Okryty sławą okręt brał udział w następnych bitwach, a jego znakomicie wyszkoleni piloci skutecznie atakowali wciąż nie mogących się pozbierać Amerykanów. Kolejne sukcesy rozbudowywały sławę ciężko pracującego na dobre imię okrętu.

Dwudziestego siódmego maja 1942 roku dowodzony teraz przez komandora Aoki „Akagi” opuścił wraz z innymi okrętami kotwicowisko Hashirajima. Zespół kierował się ku wyspie Midway.

Midway miało być celem kolejnego potężnego uderzenia niezwyciężonej cesarskiej floty. Zdobycie tej strategicznie położonej wyspy dawałoby znakomitą odskocznię do dalszych podbojów. Ku zaalarmowanej już jednak przez amerykański kontrwywiad wyspie płynęła potężna japońska armada. Flagowy „Akagi” prowadził za sobą lotniskowce „Kaga”, „Soryu” i „Hiryu”, dwa pancerniki, trzy krążowniki i 12 niszczycieli. Po zniszczeniu amerykańskich lotniskowców, do bezpośredniego ataku na Midway przystąpić miała druga grupa z potężnym „Yamato” na czele.

Japończycy nie spodziewali się silnego oporu. US Navy mogła przeciwstawić im zaledwie dwa lotniskowce „Enterprise” i „Hornet”, a zdążono już się przekonać, że to właśnie okręty tej klasy decydują o losach bitew. Jak się wkrótce okazało, Amerykanie nadludzkim wysiłkiem zdążyli prowizorycznie wyremontować ciężko uszkodzony w trakcie bitwy na Morzu Koralowym trzeci lotniskowiec, „Yorktown”, ale i tak Japończycy mieli przewagę.

Czwartego czerwca 1942 roku pierwsze samoloty wystartowały do bombardowania Midway. Wkrótce dowodzący szturmem kapitan Tomonaga drogą radiową zażądał wysłania kolejnej fali bombowców, celem dobicia bazy. Niepokojące jednakże było, iż nikt nie widział amerykańskich lotniskowców. Gdzie u licha się one podziewają?

W chwili gdy na pokładach japońskich okrętów stały już uzbrojone w bomby samoloty, nadeszła wieść o spostrzeżeniu okrętów wroga. Co robić? Lada chwila miały podchodzić do lądowania powracające znad Midway własne samoloty, co musiało przyśpieszyć podjęcie decyzji.

Zaokrętowany na „Akagi” admirał Nagumo zdecydował się na uderzenie na amerykańskie okręty. Nadal jednak nie było pewności do tego, czy znajdują się wśród nich lotniskowce. Odczepiano pośpiesznie od samolotów bomby, a na ich miejsce podwieszano torpedy. Midway mogło poczekać. Z braku czasu bomby pozostawiono na pokładzie startowym. Wkrótce okazało się to być nader brzemienne w skutkach...

O 9:18 japoński zespół wykręcił na północ, w kierunku zlokalizowanych wreszcie lotniskowców nieprzyjaciela. I w tym momencie nadleciały amerykańskie samoloty torpedowe dowodzone przez porucznika Waldrona. Pozbawione osłony myśliwców zostały rozniesione w strzępy przez japońskie myśliwce i artylerię przeciwlotniczą okrętów. Nie ocalał żaden samolot, a spośród 30 lotników przeżył tylko chorąży Gay, który unosząc się na wodzie miał wkrótce oglądać niepowtarzalne, wspaniałe w swej grozie widowisko. Uratowała go po bitwie amerykańska łódź latająca.

W pogoni za samolotami Waldrona japońskie myśliwce zeszły tuż na powierzchnię oceanu i wtedy nad okrętami zjawiły się amerykańskie bombowce nurkujące, którym nikt nie przeszkadzał w ataku... Zaskoczenie było kompletne!

Ku lotniskowcom runęły w dół szaleńczo pikujące samoloty z białymi gwiazdami na skrzydłach. Na szykujący się do wyrzucenia w powietrze samolotów „Akagi”, poszły bombowce kapitana Besta. Każdy z jego samolotów uzbrojony był w 454-kilogramową bombę. O 10:15 pierwsza ze zrzuconych bomb eksplodowała w wodzie zaledwie 10 metrów od burty okrętu.

Chwilę później „Akagi” otrzymał jednakże raz za razem dwa straszliwe ciosy: pierwsza bomba eksplodowała pośrodku pasa startowego, w tylnej części podnośnika samolotów. Eksplozja poczyniła ogromne zniszczenia w hangarze, wzniecając jednocześnie niezwykle groźny pożar. Jeszcze nie otrząśnięto się po tym ciosie, gdy druga z bomb uderzyła w tylną część pokładu lotniczego, a trzecia po lewej stronie śródokręcia.



Płonąca benzyna lotnicza oraz eksplozje leżących na pokładzie bomb i podwieszonych pod samolotami torped w mgnieniu oka uczyniły ogromne zniszczenia. W ciągu kilkudziesięciu sekund wspaniały, groźny „Akagi” zamienił się w bezbronny, objęty ogromnymi pożarami wrak. Zniszczeniu uległa także instalacja do gaszenia dwutlenkiem węgla, co przyśpieszało agonię.





Ogień dochodził do kolejnych stojących na pokładzie samolotów, wymykając się spod jakiejkolwiek kontroli. Eksplozja po eksplozji szerzyła spustoszenie także wewnątrz kadłuba.





O 10:46 admirał Nagumo wraz ze sztabem opuścił flagowy okręt przenosząc się na krążownik „Nagara”. Niecałą godzinę później ogień objął dziobowe magazyny torped i amunicji. Nie było już żadnych szans. O 13:38 przeniesiono z należnym szacunkiem portret cesarza na szalupę. Oznaczało to rezygnację z dalszej walki z żywiołem.



O 18:00 komandor Aoki wydał rozkaz opuszczenia okrętu. Ponieważ płonący wrak wciąż unosił się na wodzie, o 3:50 admirał Yamamoto wydał rozkaz zatopienia lotniskowca. Po otrzymaniu ciosu łaski czterema torpedami, duma Cesarskiej Marynarki Wojennej o 4:55 poszła na dno. Spośród 1.630 osób załogi zginęła 221 ludzi.

„Akagi” nie był jedyną ofiarą bitwy pod Midway. Wraz z nim zatonęły trzy pozostałe japońskie lotniskowce, a co gorsza wyginęła także lotnicza elita grupująca superasów znad Pearl Harbor. Ostatni dzień „Akagi” był jednocześnie początkiem końca Cesarskiej Floty.

Post zmieniony (10-04-20 12:08)

 
29-05-14 21:50  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Borowy 



Na Forum:
Relacje z galerią - 13
Galerie - 3


 - 2

Witam. Każdy kolejny wpis w tym, wątku jest obowiązkowym dla mnie tekstem do przeczytania podczas obecności na forum. Świetne. Czekam na dalsze.

--


Wykonane:
ORP Błyskawica , ORP Piorun , Torpedowce Kit i Bezszumnyj , Torpedowiec A-56 , Torpedowiec ORP Kujawiak , ORP Burza - stan na 1943 r , Pz.Kpfw. III Ausf J , T-34 , IS-2, Komuna Paryska , Sherman M4A3 , Star 25 - samochód pożarniczy , Zlin 50L/LS , Gaz AA , PzKpfw. VI Tiger I Ausf. H1, Krupp Protze OSP,

W budowie:


Pozdrowienia z krainy podziemnej pomarańczy !

 
29-05-14 23:44  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:29)

 
30-05-14 08:09  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 60

NIEBEZPIECZNY ŁADUNEK

Kapitan John Macdonald dowodził 48 marynarzami stanowiącymi załogę pięciotysięcznika „Columbian", Statek wyszedł z Antwerpii 23 kwietnia 1914 roku, mając w ładowniach łatwopalne chemikalia, oleje oraz - jakby do kompletu - kilkadziesiąt ton zapałek.



Tuż przed południem 3 maja, kiedy statek znajdował się o 150 mil na południe od wyspy Sable, przy silnie wzburzonym od 24 godzin morzu, mieszkający na dziobie marynarz poczuł lekki zapach dymu. Krótko po tym zauważono dym wychodzący aż z trzech różnych miejsc: z ładowni numer 1, z wentylatorów ładowni trzeciej i z ładowni numer cztery! Po kilku minutach w pierwszej ładowni nastąpiły szybko po sobie trzy eksplozje, wyrzucając na pokład jej pokrywę. Z wnętrza wydobywał się teraz już nie tylko dym, ale także ogień.

Natychmiast po wykryciu dymu – ale jeszcze przed wybuchami - załoga przeniosła się z dziobu na rufę, alarmując oficera na mostku. Obudzony kapitan rozkazał ustawić statek z wiatrem, aby odsunąć płomienie od śródokręcia.

Ze względu na rodzaj przewożonego ładunku, nie można było zbytnio liczyć na udaną akcję gaśniczą. Natychmiast wysłano sygnały SOS adresowane głównie do mijanego przed kilkoma godzinami parowca „Winifredian". Według szybkich wyliczeń, powinien znajdować się zaledwie 25 mil dalej. Załoga rozciągnęła węże, a maszyna dostała rozkaz uruchomienia pompy. Inni zaczęli przygotowywać szalupy.

Wkrótce jednak w najbliższym sąsiedztwie maszynowni rozległa się kolejna silna eksplozja. Przerwaniu uległa główna rura doprowadzająca parę. Światła zgasły, a pożarnicza pompa stanęła. W górę wyleciały pokrywa piątej ładowni, zabijając drugiego i ciężko raniąc piątego mechanika, znajdujących się na pokładzie tuż przy fatalnej ładowni. W powietrze wyleciał także świetlik maszynowni, a kabina radiowa uległa zniszczeniu.

„Winifredian" nigdy nie odebrał SOS. Okazało się później, że radiooficer akurat w tej chwili był zajęty rozmową z innym statkiem. Szczęśliwie 4 maja po południu niemiecki okręt „Seydlitz” spostrzegł płonący statek i natychmiast powiadomił stację na wyspie Sahle, która z kolei przesłała informację do wszystkich jednostek w pobliżu.

Tymczasem na płonącym statku niebezpiecznie wybrzuszył się pokład, a pokład okrył się dymem i płomieniami. Obecnie już cała przednia część jednostki stała w płomieniach. Jako że należało spodziewać się kolejnych wybuchów, każda chwila stała się podwójnie droga. Macdonald rozkazał opuścić statek.

Jako pierwsza poszła w dół szalupa numer 3 z czternastoma mężczyznami, dowodzonymi przez pierwszego oficera. Kolejna łódź, o numerze 1, także pomieściła 14 osób. Tutaj dowódcą był bosman. Była to przednia szalupa lewej burty, która opadała wprost w płomienie rozlanej ropy. W rezultacie cała czternastka odniosła przy tym oparzenia, a w przypadku ochmistrza były one na tyle poważne, że następnego dnia zmarł w okrutnych cierpieniach.

Szalupa numer 4, z kapitanem, pomieściła szesnaście osób. Przed odpłynięciem ostrożnie opuszczono na nią rannego piątego mechanika. Na rozkaz Macdonalda okrążono statek aby sprawdzić, czy nikt nie pozostał na pokładzie. W pewnej chwili nadeszła wielka fala, omal nie wywracając łodzi do góry dnem. Zmieciony potężnym uderzeniem wody palacz zdążył tylko krzyknąć wypadając do wody. Jego koledzy mogli jedynie przyglądać się bezsilnie, gdy wzywającego rozpaczliwie pomocy mężczyznę wiatr i fale spychały coraz dalej i dalej od szalupy.

Pogoda sprawiła, że stosunkowo szybko jedna z szalup została zniesiona poza zasięg wzroku marynarzy z dwóch pozostałych. Właśnie te dwie zostały spostrzeżone następnego ranka przez ratowników, a szczęśliwie żaden ze znajdujących się w nich marynarzy nie odniósł najmniejszego szwanku na zdrowiu – poza zmarłymi wcześniej ochmistrzem i piątym mechanikiem.

Losy ludzi z ostatniej łodzi były za to dużo bardziej dramatyczne. Dowodzona przez pierwszego oficera Roberta Tiere znoszona przez wiatr i fale, oddalała się coraz bardziej od rejonu poszukiwań. Jej czternastoosobowa załoga kurczyła się z każdym dniem - ludzie umierali jeden po drugim z zimna i wyczerpania. Dopiero po czternastu dniach gehenny, szalupę spostrzeżono z amerykańskiego kutra obrony wybrzeża „Seneca". Znajdowało się w niej wtedy zaledwie czterech żywych ludzi - pierwszy oficer i trójka marynarzy.

„Seneca”


Przeprowadzone przez sąd śledztwo doszło do wniosku, że najprawdopodobniejszą przyczyną powstania pożaru był wyciek stanowiącej części ładunku substancji chemicznej, o nazwie dwunadtlenek barowy.

Post zmieniony (10-04-20 12:09)

 
30-05-14 08:09  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 61

POMYŁKA

Na Dalekim Wschodzie trwała wojna japońsko-rosyjska. Nieudolnie dowodzona carska flota poniosła w 1904 roku straszliwą porażkę pod Port Artur, ulegając kompletnej zagładzie. Nowe okręty w tym rejonie były pilnie potrzebne, toteż w październiku w długą drogę wyruszyła potężna grupa okrętów Floty Bałtyckiej, nazwany Druga Eskadrą Pacyfiku. Aż 42 okręty czekała wielotygodniowa podróż, zabójczo męcząca zwłaszcza dla prostych marynarzy, których ciasne pomieszczenia nie były ani trochę przystosowane do długotrwałego bytowania, a już zwłaszcza w tropiku!

Obawa przed znakomicie wyszkolonymi i inteligentnie dowodzonymi Japończykami powodowała, że od samego początku na rosyjskich okrętach pracowicie wypatrywano okrętów wroga. Nawet na Bałtyku... Paranoja i strach sięgnęły szczytu.

Dwudziestego pierwszego października taka postawa wydała pierwsze owoce. W oddzielającej Danię od Szwecji cieśninie Skagerrak szwedzki statek "Aldebaran" został wzięty przez dowódcę uzbrojonego transportowca "Kamczatka" za japoński okręt (!) i następnie - niecelnie na szczęście - ostrzelany. Jednocześnie agresor powiadomił pozostałe okręty, iż został zaatakowany przez japońskie ...torpedowce, które to okręty istniały oczywiście tylko w głowach nad podziw znerwicowanych rosyjskich marynarzy. Meldunek wprowadził dodatkowe zdenerwowanie na jednostkach armady. Teraz już non-stop wypatrywano Japończyków, nie zastanawiając się nawet, jakim cudem niewielkie japońskie torpedowce mogły znaleźć się tak daleko od portów macierzystych.

Tej samej nocy przechodząc przez znane łowisko Dogger Bank, Rosjanie dopatrzyli się na nowo nieprzyjaciela w kilku kiepsko widocznych sylwetkach. W rzeczywistości były to brytyjskie trawlery rybackie z Hull, nieświadome faktu, ile zamieszania narobiły wśród potężnej armady swoją - zwykłą przecież w tym miejscu - obecnością.

Rybacy ujrzeli okręty, gdy te znajdowały się już bardzo blisko od ich kutrów. Przekonani że jest to Royal Navy, z ciekawością obserwowali manewrujące jednostki. Nagle kutry zalało światło potężnych reflektorów. Jak wspominał jeden z szyprów, kapitan Whelpton: „Można było nawet zobaczyć twarze marynarzy. Wywołałem wszystkich na pokład aby obserwować coś, co zanosiło się na cudowny spektakl”. Nagle trawler „Mino” dostał pociskiem. „Mój Boże, to nie są ślepe pociski, padnijcie i uważajcie na siebie!”

Część rosyjskich okrętów otworzyła w kierunku wyimaginowanego wroga huraganowy ogień! Po kilku minutach pociski trafiły trawler "Crane”, urywając (dosłownie) głowy dwóm rybakom i raniąc sześciu pozostałych. Bezgłowe ciała leżały na pokładzie, wciąż z rybami w jednej ręce i nożami w drugiej. Stateczek szybko szedł na dno. Oprócz „Mino” trafiono także "Moulmein", ale tym razem obyło się jedynie na ranach.

Kutrom towarzyszył w połowach parowiec „Joseph and Sarah Miles”. Oto wypowiedź członka jego załogi: „Reflektory uczyniły dzień. Strażak znajdujący się w maszynowni widział strzelający do nas okręt przez wyrwany pociskiem otwór. Zrobili sobie z nas cel. Nie potrzebowali widzieć (naszych) świateł, żeby widzieć kim jesteśmy. Ich reflektory mówiły im to wystarczająco jasno.”
Dwóch marynarzy z parowca zginęło natychmiast na pokładzie, podczas gdy sześciu innych odniosło rany, niektóre śmiertelne.

Kiedy Rosjanie zorientował i się wreszcie, kogo w panice mordują, na dowodzącym okręcie zamigotało niebieskie światło. Ogień ucichł.

Incydent odbił się szerokim echem w prasie europejskiej, wywołując wręcz histeryczne niekiedy reakcje. Dopóki nie opadły emocje, w stan pogotowia postawiono znaczną część brytyjskiej floty, co odbiło się niekorzystnie na lokalnych stosunkach międzynarodowych. A co na to Rosjanie?

Podtrzymali opinię, że szczerze wierzyli w obecność japońskich okrętów na swej drodze, po czym szybko dogadali się z rządem brytyjskim co do wyciszenia sprawy. Niewątpliwie pomogło w tym wypłacenie wysokich odszkodowań dla rybaków i ich rodzin.

Obrazy powstałe krótko po tragicznym wydarzeniu
,

Uszkodzenia na jednym z kutrów


W prasie brytyjskiej opublikowano ten oto rysunek, żeby czytelnicy sami mogli ocenić, czy można było pomylić kutry z torpedowcami


--

Post zmieniony (10-04-20 12:10)

 
30-05-14 12:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:30)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 16 z 121Strony:  <=  <-  14  15  16  17  18  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024