KARTON CAFÉ   
Regulamin i rejestracja regulamin forum  jak wstawiac grafike, linki itp do wiadomosci grafika i linki w postach

Miejsce na rozmowy o rzeczach niekoniecznie związanych z modelarstwem kartonowym, tzw. "rozmowy kanapowe", ciekawostki, humor itd. Tu można się poznać lepiej i pogawędzić ze sobą.


 Działy  |  Tematy/Start  |  Nowy temat  |  Przejdź do wątku  |  Szukaj  |  Widok rozszerzony (50 postów/stronę)  |  Zaloguj się   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 11 z 121Strony:  <=  <-  9  10  11  12  13  ->  => 
15-05-14 08:39  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:22)

 
15-05-14 10:11  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Ryszard 



Na Forum:
Relacje w toku - 20
Galerie - 33


W Rupieciarni:
Do poprawienia - 20


 - 9

Zdjęcie ms "Janiny" .



PS - kopalnią zdjęć statków polskich i związanych z Polską (w tym rybackich) jest, prócz roczników "Morza" - 4 tomowe wyd. "Księga statków polskich 1918-1945"

Post zmieniony (15-05-14 10:22)

 
15-05-14 10:27  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:23)

 
16-05-14 07:58  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 31

„NA DNIE Z HONOREM LEC”

Mający zaledwie 1.515 DWT drobnicowiec „Cieszyn” nosił polską banderę od chwili zwodowania w grudniu 1931 roku. Po kapitulacji Francji w 1940 r., statek stal się sławny przez swą brawurową ucieczkę z senegalskiego Kaolacku, gdzie zatrzymać go chcieli wierni rządowi Vichy Francuzi.



Po przybyciu do Wielkiej Brytanii „Cieszyn” z miejsca podjął wojenną, niebezpieczną służbę. Pomimo mikrych rozmiarów brał udział w atlantyckich konwojach, ale na ogół jego szlaki prowadziły po wodach otaczających Wyspy Brytyjskie. Nie były to bezpieczne wody: oprócz okrętów podwodnych dodatkowym, szalenie poważnym zagrożeniem były niemieckie kutry torpedowe oraz bombowce.

Dwudziesty marca 1941 roku zastał „Cieszyna” na wysokości brytyjskiego portu Falmouth. Statek płynął samotnie, co oczywiście zwielokrotniało ryzyko, ale przecież nawet marsz w konwoju nie równał się gwarancji bezpieczeństwa. A poza tym była to tak niepokaźna jednostka...

Ostre dźwięki alarmowych dzwonków poderwały całą załogę na nogi. Ku „Cieszynowi” zbliżały się dwa bombowce dwusilnikowe, lecące w dużym odstępie jeden za drugim. Artylerzyści zasiedli przy działku przeciwlotniczym i karabinach maszynowych. Z napięciem wpatrywali się w bliższy z samolotów. Po chwili uśmiech rozjaśnił skupione twarze: bombowiec nosił brytyjskie znaki.

I wtedy - ku kompletnemu zaskoczeniu - „brytyjski” samolot zrzucił dwie bomby! Niecelne na szczęście. „Cieszyn” zaatakowany został przez fałszywie oznakowanego niemieckiego Dorniera! Strumienie pocisków poleciały także w kierunku drugiego atakującego samolotu, tym razem noszącego charakterystyczne czarne krzyże. Kolejne dwie bomby chybiły celu. Niemcy byli uparci. Nie zważając na ogień przeciwlotniczy, szli do kolejnego ataku. Dwie bomby doszły wreszcie celu, eksplodując w pustej ładowni. Za sukces przyszło jednakże lotnikom zapłacić: uszkodzony pociskami ze statkowego karabinu maszynowego bombowiec dymiąc odleciał w kierunku Anglii. Jak się później okazało, wylądował przymusowo w Falmouth.

Dornier Do 17


Nie było jednakże czasu na wiwaty. Kolejne trzy bomby z drugiego samolotu trafiły nasz statek tuż przed nadbudówką. Przez rozprutą burtę zaczęły wlewać się do wnętrza kadłuba ogromne ilości wody. Nikt się nie łudził co do losów „Cieszyna”. Na szczęście niemiecki bombowiec odleciał, nie przeszkadzając w ewakuacji.

Załoga znajdowała się już w łodziach i na tratwie, gdy skokiem do wody opuścił statek kapitan Mrozowicki, do końca starający się w potrzaskanej eksplozją kabinie odnaleźć dokumenty „Cieszyna”. Po chwili silne ręce marynarzy wciągnęły go do szalupy. Szybko policzono się i z ulgą skonstatowano, że uratowali się wszyscy.

Statek przechylał się coraz bardziej na prawą burtę i gdy wydawało się, że pozostały mu już tylko sekundy, bryła „Cieszyna” zaczęła się powoli prostować! Drobnicowiec stanął - zanurzony głęboko - na równej stępce i dopiero wtedy zaczął tonąć naprawdę. Dziób skrył się pod wodę, potem śródokręcie, rejon drugiej ładowni... i nagle „Cieszyn”, jakby chciał się pożegnać z załogą, mały fragment rufy z wciąż powiewającą banderą trzymał nad powierzchnią morza przez kilkanaście sekund. Wreszcie, jakby niechętnie, wślizgnął się pod wodę. Ze łzami w oczach rozbitkowie wzięli się za wiosła. Ląd był tuż tuż.

Post zmieniony (02-07-20 20:07)

 
16-05-14 08:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 32

EPOPEJA "OHIO”

W 1942 roku sytuacja Malty stawała się krytyczna. Z racji swego strategicznego położenia, wyspa atakowana była zaciekle przez włoskie i niemieckie samoloty. Stawka była znaczna. Dopóki Brytyjczycy mieli tam swoje morskie i lotnicze bazy, żaden włoski konwój wiozący zaopatrzenie dla walczących w Afryce Północnej wojsk osi nie mógł być pewny swego losu. Malta jednakże uzależniona była wyłącznie od tego, ile wyładowanych po brzegi transportowców dojdzie do portu w La Valetta.

Ponieważ każdy doprowadzony do celu statek oznaczał możliwość kontynuowania walki przez kilka następnych tygodni, Brytyjczycy nie mogli oglądać się na straty. A były one niebotyczne. Każdy z wychodzących z Gibraltaru i Aleksandrii konwojów atakowano wściekle okrętami podwodnymi, nawodnymi i samolotami. Nie pomagała potężna eskorta, liczniejsza często od ochranianych statków. To właśnie na trasie jednego z maltańskich konwojów zatonął słynny lotniskowiec "Ark Royal”. I nie tylko on.

Amerykański zbiornikowiec "Ohio" z kapitanem Dudleyem Masonem wiózł w swych ładowniach 10 tysięcy ton paliwa, tak potrzebnego stacjonującym na Malcie okrętom i samolotom. Wraz z 13 innymi transportowcami opuścił Wyspy Brytyjskie i nocą z 9 na 10 sierpnia minął Gibraltar, kierując się na wschód. Potężna eskorta zdawała się być wystarczająca dla odparcia każdego przeciwnika: 2 pancerniki, 3 lotniskowce, 7 krążowników i 24 niszczyciele. To wszystko dla ochrony zaledwie 14 frachtowców! Cóż złego mogło się w takich warunkach przydarzyć?

„Ohio”


Ale na "Ohio" nikt się nie łudził. Zamontowanie na zbiornikowcu licznych działek przeciwlotniczych zapowiadało ciężkie chwile na Morzu Śródziemnym.

Już 10 sierpnia w południe konwój wyśledził wrogi samolot, co oznaczało rychłe ataki. I rzeczywiście. Już następnego dnia cztery celne torpedy z U-73 zatopiły lotniskowiec "Eagle". Po kilku godzinach uderzyły pierwsze samoloty. Na razie bez sukcesów. Na razie...

Dwunastego sierpnia lotnicze ataki nabrały impetu. Najpierw uszkodzony został transportowiec "Deucalion" (wkrótce dobity u wybrzeży Tunezji), a następnie poważne uszkodzenia odniósł lotniskowiec "Indomitable". Od tej chwili jedynym sprawnym okrętem tej klasy został "Victorious". Zatonął niszczyciel "Foresight". Sukcesy te nieprzyjaciel okupił stratą jednego okrętu podwodnego, oraz zaledwie kilku samolotów. Konwój szedł uparcie dalej, od tej pory osłaniany już tylko przez 4 krążowniki i 11 niszczycieli. Główne, mocno poszarpane siły zgodnie z planem zawróciły do Gibraltaru.

W nadchodzącym zmroku zaatakował włoski okręt podwodny "Axum". Celne torpedy uszkodziły tak poważnie krążownik "Cairo", że po ewakuacji załogi został on zatopiony przez niszczyciel „Derwent”. Włosi uszkodzili także krążownik "Nigeria".

„Axum”


„Cairo”



Torpedę otrzymał również zbiornikowiec "Ohio". Siedmiometrowa dziura w burcie oraz uszkodzony eksplozją ster nie wróżyły nic dobrego. Na domiar złego zajęły się ogniem niektóre zbiorniki z benzyną. Szczęśliwie paliwo nie eksplodowało!

Moment trafienia „Ohio”


Zastopowano maszyny. Kapitan Mason wiedział jednak co robić, a i załoga nie składała się z żółtodziobów. Nie minęła godzina, gdy po ugaszeniu ognia i prowizorycznej naprawie steru ’’Ohio" ruszył za oddalającym się niebezpiecznie konwojem. Tuż obok szedł pozostawiony w asyście niszczyciel. A tymczasem w zapadającej już szarówce konwój atakowało 20 samolotów. Dwa kolejne transportowce poszły na dno. Już tylko 11 statków szło w kierunku Malty.

Minęła północ. Teraz do boju ruszyły włoskie kutry torpedowe, które w brawurowym ataku zatopiły krążownik "Manchester".

„Manchester”


Przygnębienie z tego powodu osłodziło nieco za chwilę nadejście z Malty krążownika "Charybdis". Doprawdy, był to najwyższy czas na wzmocnienie eskorty! Radość nie trwała jednak długo. Wkrótce niebo rozjaśniły kolejne łuny: to tonęły cztery storpedowane transportowce.

Gdy nadszedł świt 13 sierpnia, konwój nie stanowił już monolitu. Przodem, otoczone krążownikami i czterema niszczycielami, szły cztery statki. Za nimi pojedynczo wlokły się trzy pozostałe, uszkodzone. "Ohio" miał "własną" eskortę jednego niszczyciela. Malta zbliżała się z każdą chwilą.

I wtedy właśnie ogłoszono kolejny lotniczy alarm. Niewyspani, zmęczeni ludzie wkładali już w drodze na stanowiska bojowe stalowe hełmy, gdy alarm odwołano. To były własne myśliwce z Malty!

Trasę konwoju osłaniały teraz i angielskie okręty podwodne. Ich łupem stały się dwa włoskie krążowniki których uszkodzenia okazały się na tyle poważne, że już do końca wojny nie wróciły do linii.

Osłona nielicznych własnych myśliwców nie mogła być w pełni skuteczna wobec kolejnych zmasowanych nalotów nieprzyjaciela. Pomimo odwagi brytyjskich lotników i zmasowanego ognia przeciwlotniczego, niemieckie bombowce odniosły kolejny sukces, Nafaszerowany tysiącami ton przewożonej amunicji "Waimarama" wyleciał w powietrze w jednej przerażającej eksplozji. Słup ognia wchłonął przy okazji bombardującego go Junkersa.

„Waimarama”


„Waimarama” wylatuje w powietrze


Teraz spośród 6 pozostałych statków najbardziej łakomym celem stał się "Ohio". Dla Amerykanów nadszedł czas największej próby.

Niemcy ruszyli do zdecydowanego ataku. Samolot za samolotem nurkował w stronę ociężale manewrującego, głęboko zanurzonego statku. Rozgrzane do czerwoności lufy zionęły tysiącami pocisków. Ogień był nadspodziewanie celny. W przeciągu 30 minut na dziobie i rufie zbiornikowca rozbiły się dwa zestrzelone bombowce. Szczęśliwie nie wznieciły one pożarów.

Na konwój spadały wciąż kolejne bomby. Uszkodzeniom uległ transportowiec "Dorset", idąc wieczorem tego samego dnia na dno. Z czternastu, już tylko sześć statków wiozło zaopatrzenie dla Malty!

Kilka bomb o mało nie przypieczętowało losu "Ohio". Szczęśliwie udało się wprawdzie uniknąć bezpośrednich trafień, ale wstrząsy przyburtowych eksplozji spowodowały kolejne poważne uszkodzenia. Tak jakby prowizorycznie zatkana 7-metrowa dziura w burcie nie wystarczała do pełni szczęścia!

Zbiornikowiec zwalniał stopniowo, aż wreszcie zatrzymał się. Coraz więcej wlewającej się do kadłuba wody zbliżało pokład niebezpiecznie do lustra wody. Szaleńcza, wręcz natchniona praca ludzi kapitana Masona zaczęła jednakże wreszcie dawać rezultaty. Skazanemu praktycznie na zagładę statkowi błysnęła iskierka nadziei.

Niszczyciel "Penn" przymierzył się do holowania. Niestety, głęboko zanurzony zbiornikowiec okazał się zbyt ciężki i lina strzeliła z hukiem. I wtedy z Malty nadeszły na ratunek dwa trałowce. Jeden z nich do spółki z niszczycielem ruszył do przodu bezwładną masę. Na statek powróciła ewakuowana wcześniej załoga.

Ale 13 sierpnia był rzeczywiście pechowy. Pod wieczór celna bomba trafiła "Ohio", eksplodując w kotłowni. Znowu załoga zeszła z prawie tonącego statku. Większość ludzi - w tym ranni i ciała poległych - wyprawiono ścigaczem do La Valetty. Ale Mason nie rezygnował. Pomimo kolejnej celnej bomby zrzuconej świtem 14 sierpnia kapitan z szóstką marynarzy wrócił na statek. Rufa wystawała teraz z wody zaledwie na 70 centymetrów a kadłub w każdej chwil i mógł się przełamać, ale Amerykanie byli zdecydowani nie poddawać się.



Uruchomione ponownie pompy powstrzymały przybór wody. Znów podane hole. Powoli, powolutku ledwo trzymający sie na powierzchni morza statek wchodził do portu. Na kei witał go wiwatujący tłum.

„Ohio” powolutku wchodzi do portu


Anglicy uhonorowali kapitana Dudleya Masona swym najwyższym cywilnym, Krzyżem Jerzego (George Cross)


Post zmieniony (02-07-20 20:20)

 
16-05-14 08:09  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 33

ZDERZENIE NA MORZU CZARNYM

Pasażerski statek "Admirał Nachimow" zbudowany został Niemczech w roku 1925. W roku 1987, kiedy to wychodził w kolejny rejs, miał zatem lat aż 62. Chyba niewielu armatorów na świecie odważyłoby się brać pasażerów na takiego matuzalema! Wprawdzie statek odpowiadał wszelkim międzynarodowym konwencjom, ale z drugiej strony można było być pewnym, iż wiekowy kadłub wiele stracił przez lata na swej krzepkości.

Trzydziestego pierwszego sierpnia o 22.00 statek opuścił Noworosyjsk kierując się ku Soczi, gdzie spodziewano się przybyć już następnego ranka. Nic więc dziwnego, że większość spośród 884 pasażerów oraz 346-osobowej załogi szybko położyła się do łóżek. Na mostu służbę pełnił II oficer, ale znajdował się tam również kapitan Wadim Markow. W tym samym czasie do Noworosyjska zbliżał się idący z ponad 26 tysiącami kanadyjskiego jęczmienia masowiec "Piotr Wasiew", pod dowództwem Wiktora Tkaczenki. W odróżnieniu od "Admirała" był to statek nowy, bo zwodowany w 1981 roku.

Oba statki szły z szybkością około 12 węzłów na przecinających się kursach. Masowiec jako nadchodzący z prawej strony miał pierwszeństwo drogi, ale obaj kapitanowie uzgodnili za pośrednictwem radiostacji lądowej, iż ustąpi on pierwszeństwa
pasażerowi.

Oba statki dzieliło zaledwie 7 mil, kiedy to kapitan "Admirała" opuścił mostek udając się do swej kabiny. Drugi oficer wywoływał kilkakrotnie masowiec prosząc o potwierdzenie, iż ten rzeczywiście ustąpi mu drogi. Bez odpowiedzi. Kiedy odległość między obydwoma statkami zmalała do 2 mil, oba statki nadal szły kolizyjnymi kursami. W tym układzie "Admirał" powinien teraz sterować ostro w prawo, tak aby przejść za rufą "Piotra Wasiewa", a jednocześnie na mostek winien być wezwany kapitan. Zamiast tego, oficer służbowy nakazał kilka następujących po sobie małych zwrotów w lewo czyli zrobił co tylko mógł najgorszego.

Tymczasem z masowca niezbyt wyraźnie widziano statek pasażerski, którego światła zlewały się ze światłami brzegowymi. Tym większą zatem należało zachować ostrożność, zwłaszcza że stale prowadzona na "Piotrze" obserwacja radarowa nie pozwalała na precyzyjne określenie kursu "Admirała". Reakcja na zagrożenie przyszła zbyt późno. 0 23.07 kapitan masowca zmniejszył szybkość do pół naprzód a po alarmującym krzyku w UKFce oficera z "Admirała" "natychmiast daj wstecz!" wydał polecenie "pół wstecz" a dopiero po tym "cała wstecz". Trwało jednak aż półtora minuty, póki wreszcie rozkręcona śruba zastopowała, po czym dopiero zaczęła pracować w przeciwnym kierunku.

Z hukiem i zgrzytem dartych blach dziób "Piotra Wasiewa" wbił się w prawą burtę "Admirała Nachimowa". Była 23.12.
Dla większości śpiących już pasażerów chwila ta stała się wyrokiem śmierci. Co gorsza zgasło światło, zmniejszając i tak - już niewielkie szanse na ratunek, statek bowiem tonął bardzo szybko.

Prawie natychmiast z pobliskiego lądu przybyły jednostki ratownicze. Pełna poświęcenia, prowadzona często z narażeniem własnego życia akcja ratownicza nie mogła jednakże zbytnio pomóc setkom uwięzionych w ciemnym pudle statku ludzi. Zlekceważenie sytuacji przez dowódców obu statków dało straszne żniwo: zginęło łącznie 423 pasażerów i członków załogi. Stracili oni życie w jednej z wielu morskich katastrof, dla uniknięcia których potrzebna była tylko odrobina dobrej woli.

Wyrokiem sądu kapitanów obu statków zdegradowano i skazano na kary 15 lat więzienia.

„Admirał Nachimow”


--

Post zmieniony (05-04-20 11:38)

 
16-05-14 15:23  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2



Post zmieniony (17-02-20 14:25)

 
17-05-14 10:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 34

HAWAŃSKA TAJEMNICA

Wieczorem 24 stycznia 1898 roku amerykański pancernik „Maine”, opuścił bazę Key West na Florydzie kierując się ku Hawanie. Nie było to żadne cudo wojennej techniki. Oficjalnie zwano go pancernikiem drugiej klasy, mającym dwie wieże po dwa działa 252 mm. Dziobowa znajdowała się na prawej burcie, a rufowa na lewej. Okręt wchodził w skład Dywizjonu Północnego Atlantyku.

„Maine” i jego kapitan, Charles Dwight Sigsbee


Wizyta na Kubie nie miała mieć jednak charakteru kurtuazyjnego. Od roku 1868 trwała tam partyzancka wojna o niepodległość, ale władający wyspą Hiszpanie nie zamierzali łatwo rezygnować. Jednym z użytych środków represyjnych było założenie w 1896 roku obozów koncentracyjnych dla wspomagających partyzantkę wieśniaków. Panujące tam warunki powodowały liczne przypadki śmierci z głodu i wyczerpania. Sytuacja tutejszych obywateli amerykańskich podejrzewanych in gremio o sympatię dla powstańców, również była nieciekawa. Obostrzono wobec nich postępowanie, a tych z hiszpańskimi nazwiskami wtrącano do więzień. Przybycie w takiej sytuacji pancernika „Maine” miało być demonstracją siły ¡ zdecydowania.

„Maine” wchodzi do Hawany


Na początku stycznia 1898 roku okręt zabunkrował węgiel dla swych kotłowni. Nie był to zwykły węgiel antracytowy, ale bitumiczny - lepszy w spalaniu, ale za to mający większą skłonność do samozapłonu.

Dwunastego stycznia na ulicach Hawany wybuchły walki. W tych okolicznościach prezydent McKinley zdecydował o wysłaniu tam dużego okrętu. W założeniu miało to nieco uspokoić sytuację, oraz zapewnić bezpieczeństwo przebywających na Kubie Amerykanów. W odpowiedzi Hiszpanie ostrzegli, że taka niechciana – a więc wymuszona - wizyta uznana będzie za akt wrogi. McKinley był jednakże zdecydowany. Dopiero po opuszczeniu przez „Maine” Key West powiadomiono o tym fakcie Hiszpanów. W tych warunkach nie było szans na złożenie oficjalnego protestu, jeszcze przed przybyciem okrętu do Hawany.

Pancernik zjawił się 25 stycznia rano przechodząc obok hiszpańskiego krążownika „Alfonso XII”, a następnie niemieckiego żaglowca szkolnego. Na zakotwiczenie wyznaczono „Maine” mało zazwyczaj używane miejsce zwane „Boją Numer Cztery”. Stwierdzono później, że był to pierwszy przypadek zacumowania tam bojowego okrętu. Dwa dni wcześniej miejsce to zajmowała hiszpańska jednostka łącznikowa “Legazpi”.

Kapitan Sigsbee miał pod swoim dowództwem 22 oficerów i 328 marynarzy. Doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Na „Maine” wystawiono wzmocnione i uzbrojone w ostrą amunicję posterunki. Przygotowano granaty i gotowe w każdej chwili do akcji lekkie działa, miały za zadanie powstrzymać ewentualną zbrojną akcję Hiszpanów. Podtrzymywane w dwóch kotłach ciśnienie pozwalało z kolei na szybkie ruszenie z miejsca. Szczególną uwagę zwracano na wizytujących okręt gości. Dyskretna obserwacja miała na celu upewnienie się, że nikt nie zostawił niczego na statku. Mogłaby to być przecież bomba zegarowa...

Minęły trzy tygodnie. Wśród licznych gości zaledwie garstkę stanowili Hiszpanie. Chcąc okazać dobrą wolę, kapitan Sigsbee zapraszał wprawdzie miejscowych notabli, ale spotykało się to zazwyczaj z uprzejmą, acz chłodną odmową.

Nadszedł 15 lutego. Ulice Hawany zatłoczone były uczestnikami karnawału, ale w porcie panowała cisza i spokój. Załoga „Maine” – z wyjątkiem zwykłych straży - szykowała się do spoczynku. Sigsbee siedział w kabinie pisząc list, gdy nagle o 21:40 potężna eksplozja targnęła okrętem. Zgasły światła. W promieniu mili w domach po wylatywały okna i drzwi. Blask oświetlił całą zatokę, a gęsty dym zakrył na dłuższą chwilę „Maine” przed oczami zszokowanych świadków.



Sigsbee wybiegł na pokład. Z kilkoma oficerami szybko ocenił sytuację. Bez wątpienia była ona poważna. Eksplozja nastąpiła w przedniej części okrętu, wyrzucając w powietrze dziobowy segment. Znajdowało się tam pomieszczenia załogi, toteż jasne było od samego początku, że straty w ludziach będą bardzo poważne. Okręt stał w płomieniach. Nie było szans na walkę z ogniem, ponieważ zniszczeniu uległo całe przeciwpożarowe wyposażenie. Z wody dobiegały wołania o pomoc. Z rufy opuszczono dwie ocalałe łodzie. Po chwili pod „Maine” podeszły szalupy z „Alfonso XII” i amerykańskiego parowca „City of Washington”. Hiszpańscy marynarze z dużym poświęceniem ratowali swych antagonistów, otaczając wyratowanych rozbitków znakomitą opieką. Przyznali to później z wdzięcznością sami Amerykanie.

Ogień dochodził już do zmagazynowanej na dziobie amunicji, która w końcu zaczęła eksplodować. Ale w tym czasie wszyscy, którzy przeżyli, znajdowali się już na „Alfonso XII” i “City of Washington”. Pospiesznie sprawdzono stan załogi. Okazało się, że zginęło lub utonęło 2 oficerów i 250 marynarzy! Ośmiu najciężej rannych przewieziono do szpitala w Hawanie, gdzie zmarli następnego dnia, powiększając liczbę ofiar do 260.



Szczątki okrętu osiadły na dnie. Spore jego potrzaskane fragmenty wystawały ponad powierzchnię, a nad nim sterczał cudem ocalały dziobowy maszt.

Wrak „Maine”
, ,

Co spowodowało zagładę okrętu? Świadkowie słyszeli dwie następujące po sobie detonacje. Pierwsza zniszczyć miała dziobową część okrętu, druga natomiast nastąpiła w magazynie amunicyjnym. Amerykański sąd oficjalnie uznał między innymi, iż:

- W opinii sądu taki efekt mogła dać jedynie eksplozja miny znajdującej się pod dnem okrętu w okolicach wręgi nr. 18, nieco po lewej stronie kadłuba
- Sąd doszedł do wniosku, że utrata „Maine” w żadnym wypadku nie była spowodowana przez błąd, lub niestaranność oficerów i załogi okrętu.
- W opinii sądu „Maine” został zniszczony przez eksplozję miny, która następnie spowodowała wybuch w części dziobowych magazynów.
- Sąd nie dotarł do żadnych dowodów, mogących przypisać odpowiedzialność za zniszczenie „Maine” konkretnej osobie lub osobom.
W świetle powyższego amerykańska opinia publiczna obciążyła całkowitą winą Hiszpanów. Przez cały kraj przetoczyła się propagandowa akcja „Remember Maine!” (Pamiętaj Maine!). W rezultacie tragedia pancernika była jedną z przyczyn wybuchu w tym samym roku wojny amerykańsko-hiszpańskiej, której wynik poważnie zaważył na przyszłości Kluby.

W roku 1909 zdecydowano o podniesieniu wraka, będącym poważną przeszkodą przy rozbudowie hawańskiego portu. Dowodzący akcją major Ferguson, inżynier z marynarki, stwierdził po dokładnym obejrzeniu wraka wyizolowanego z wodnego otoczenia (vide trzecie zdjęcie poniżej), iż wygięcia blach do wewnątrz potwierdzają jego zdaniem słowa o zewnętrznym źródle eksplozji.

Wrak otoczono ściankami larsena, po czym wypompowano ze środka wodę. Po prawej rufa okrętu.






Po latach zaczęto analizować możliwość samozapalenia się bitumicznego węgla. Niezauważony ogień doszedł do komór amunicyjnych i... Przy takim założeniu okręt zniszczony byłby przez JEDNĄ eksplozję: DWA słyszane wybuchy mogły mieć swoje źródło w różnych szybkościach rozchodzenia się dźwięku w powietrzu i wodzie!

Jedno z dział „Maine” znajduje się obecnie w Portland


Post zmieniony (02-07-20 20:31)

 
17-05-14 10:00  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 35

JEDEN Z „FRANCUZÓW”

W 1993 roku dostałem zaproszenie na przyjęcie w siedzibie rotterdamskiego agenta mojej firmy. Na pierwszej stronie kartonika znajdował się taki oto intrygujący rysunek ze zbiorów morskiego muzeum w Den Helder, Holandia:



„Śledztwo” prowadzone wobec scenki przedstawionej na rysunku skończyło się takimi oto ustaleniami:

Jedną z najważniejszych dat w historii Polskiej Marynarki Handlowej jest niewątpliwie listopad 1926 roku, kiedy to powstające właśnie przedsiębiorstwo Żegluga Polska zakupiło we Francji pięć siostrzanych parowców. Mające po 3.000 DWT „Wilno”, „Katowice”, „Kraków”, „Toruń” i „Poznań” stały się trwałym zalążkiem polskiej floty.



Pomimo niewielkiej wyporności, popularne „Francuzy” pływały nie tylko po wodach europejskich, ale także na Bliski Wschód i nawet do Ameryki Południowej. Osobnym rozdziałem życia statków stał się okres II wojny światowej, a chociaż o losach każdego z nich dałoby się napisać sensacyjną zaiste opowieść, cała piątka przetrwała te trudne lata.

Mijał rok po roku. W lutym 1949 „Katowice” były już bardzo wysłużonym statkiem, domagającym się solidnego, połączonego bodajże nawet z wymianą maszyny, remontu. Po latach kapitan Ostapowicz w swych wspomnieniach napisał iż nie wiedział o fatalnym stanie maszyny, a o tym że obecnie jego jednostka jest w stanie robić najwyżej 3-4 węzły, dowiedział się dopiero po kolejnym wyjściu z Antwerpii. „Mój starszy mechanik nie powiadomił mnie o sytuacji w swym dziale nie tylko dlatego że był słabym mechanikiem, ale też dlatego, że był zawsze „zagazowny”. Zapewniał mnie, że maszyna jest w porządku.”



Trudno się doprawdy oprzeć refleksji że o ile tak było w rzeczywistości, to kapitan sam wystawił swojej fachowości najgorsze z możliwych świadectw. A poza tym nie był to pierwszy rejs Ostapowicza na tym statku!

„Katowice” opuszczały Antwerpię mając w ładowniach 3.000 ton przeznaczonych do Gdyni skór i barwników. Interesujące jest, że kapitana nie zastanowił fakt, iż idąc pod prąd Skaldy statek z ogromnym trudem, mozolnie pokonywał kolejne mile. Czyżby wbrew widocznym jak na dłoni faktom, kapitan nadal przyjmował na dobrą wiarę optymistyczne zapewnienia starszego mechanika?

Bardzo szybko, bo już po kilkunastu godzinach nadszedł sztorm, dochodzą w końcu do dwunastki w skali Beauforta. Rozsypująca się maszyna uniemożliwiała efektywne sztormowanie, i w efekcie 1 marca „Katowice” osiadły na mieliźnie niedaleko wybrzeży holenderskich. Wejście na mieliznę było tak dynamiczne, że statek z miejsca przełamał się na wysokości czwartej ładowni. Szczęśliwie parowiec stał na równej stępce, co dawało nadzieję na uratowanie całej załogi.

Radiowe wezwanie o pomoc dotarło do holenderskiej ochotniczej organizacji ratowników, noszącej równie dumną co długą nazwę „Królewskiej Północno i Południowo Holenderskiej Maszoperii Ratowniczej”. Wkrótce na silnie wzburzone wody Morza Północnego wyszła obsadzona czwórką ludzi niewielka, ale za to reprezentująca znakomitą dzielność morską, motorówka „Brandaris”.

Z trudem przebijając się przez fale, motorówka dotarła wkrótce do Polaków. Pomimo groźby rozbicia o burtę „Katowic”, prowadzony zręczną ręką „Brandaris” podszedł tak blisko, że cała, składająca się z 26 osób załoga parowca zdołała przejść bezpiecznie na jego pokład. Jeszcze tylko równie niebezpieczna droga powrotna, i wreszcie owacyjnie witana motorówka wróciła do bezpiecznej, osłoniętej przed żywiołem przystani.

Co ciekawe, sztorm nie rozbił do końca „Katowic”. Fakt ten pozwolił – po poprawieniu się pogody – na wydobycie z jego wnętrza większości znajdującego się tam ładunku. Sam parowiec był jednakże w takim stanie, że nie pozostało nic, poza jego porzuceniem.

Wrak „Katowic” stopniowo niszczał coraz bardziej
, , ,

Post zmieniony (02-07-20 20:42)

 
17-05-14 23:40  Odp: Teksty bardzo ciekawe, ciekawe i takie sobie :-)
Akra 

Na Forum:
Relacje w toku - 2
Relacje z galerią - 5


 - 2

Opowieść 36

PŁYWAJĄCE WIĘZIENIA

"A niech to licho, John!” Tom Simpson nie mógł ukryć swego zaskoczenia zwracając się do siedzącego obok w łodzi kolegi. "Te cholerne łapsy wiozą nas nie do więzienia, ale na statek. Czyżby chcieli nas gdzieś wywieźć ze starej, dobrej Anglii ? Ale przecież ta łajba wygląda jak zdechły, zmurszały wieloryb, a nie jak porządny żaglowiec. O co tu chodzi John, hę?"



Czysto ekonomiczne względy przemawiały za maksymalnym stłoczeniem nieszczęśliwców. Przykładowo w jednym z pomieszczeń statku-więzienia "Brunswick” trzymano 460 ludzi (standardem były statki mieszczące 200 do 300 więźniów). Pomieszczenie owo miało długość 38, szerokość 12 i wysokość... 1,5 metra! W nocy na owej półtorametrowej wysokości rozwieszano hamaki w dwóch warstwach! Nieopisany tłok oznaczał równie nieopisany zaduch. Warunki higieniczne były na tych statkach fatalne nawet dla nieprzywykłych do mycia ludzi tego okresu. Na noc zamykano szczelnie wszelkie otwory i gdy otwierano je rankiem, strażnicy w pierwszej chwili rozbiegali się w popłochu! Tylko w wyjątkowo duszne noce nie zamykano otworów na jednej burcie. Nic więc dziwnego, że liczne choroby dziesiątkowały więźniów a i przypadki uduszenia się z braku tlenu nie należały do rzadkości. Średnio corocznie umierała jedna trzecia więźniów.

Do ciężkich warunków bytowych dochodziło także fatalne wyżywienie. Z samego już założenia praktycznie głodowe porcje ulegały jeszcze stopniowemu rozkradaniu, zanim dotarły do skazańców. Często zepsute jedzenie w połączeniu z wiecznie małymi racjami doprowadzały niekiedy ludzi do szaleństwa. Nie było także praktycznie szans na udaną ucieczkę, jako że poza szczelnie pozamykanymi pomieszczeniami statku, skazańcy zakuwani byli starannie w łańcuchy. W takiej sytuacji do szczęśliwców mogli zaliczać się ci, których co rano wieziono szalupami na ląd, do pracy. Tam było świeże powietrze, dobra woda i możliwość dodatkowego, nie śmierdzącego posiłku. Szczęśliwcy tacy mieli znacznie większe szanse doczekania końca wyroku.

W najlepszej sytuacji byli więźniowie otrzymujący regularnie z zewnątrz pieniądze. Kilkuosobowe cele, dowożone z pobliskich gospód posiłki i specjalne traktowanie pozwalały spokojnie liczyć pozostałe jeszcze miesiące czy lata. Warunki na statkach-więzieniach były zatem wyjątkowo straszne, nawet jak na owe okrutne dla przestępców wszelkiej maści czasy.

Szczęśliwie po latach eksploatacji tych nietypowych więzień doliczono się, iż koszty utrzymania na nich pojedynczego skazańca wielokrotnie przekraczają kwotę "lądową”. Oznaczało to koniec owej hańby brytyjskiego więziennictwa. Wkrótce jeden po drugim okręt opróżniano, a skazańców przewożono do zwykłych więzień. W porównaniu z poprzednim miejscem pobytu, żadna cela nie wydawała się tam niedobra.




Post zmieniony (06-04-20 13:18)

 Tematy/Start  |  Wyświetlaj drzewo   Nowszy wątek  |  Starszy wątek 
 Strona 11 z 121Strony:  <=  <-  9  10  11  12  13  ->  => 

 Ten wątek został zamknięty 


© konradus 2001-2024