Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 64
TAJEMNICA WRAKU „CITY OF RIO DE JANEIRO”
San Francisco było tuż tuż. 21 lutego 1901 roku powoli kończył się rozpoczęty w Honolulu na Hawajach rejs. Tym razem drogę tę przebyło 145 pasażerów i 68 członków załogi. Statek może i nie był zbyt luksusowy, ale pewnie też nikt nie oczekiwał ekstra wygód od zbudowanego 23 lata wcześniej i mającego 3.500 ton wyporności „City of Rio de Janeiro”
Krótko przed trzecią rano na statek wszedł pilot Fred Jordan. Za pobliską cieśniną Golden Gate nieśmiało przebłyskiwały światła miasta. Gęsta mgła, przez którą statek spędził ostatnie godziny na kotwicy, najwyraźniej rzedła. Żadne opóźnienie nie jest mile widziane, toteż śpieszyło się wszystkim.
O 4:02 kapitan William Ward dał rozkaz podniesienia kotwicy. Odezwała się statkowa syrena, budząc niektórych pasażerów. Pani Robbins po krótkiej naradzie z córką uznała, że pomimo wczesnej pory wypada już zgłosić się u ochmistrza po odbiór zdeponowanych kosztowności. Obie panie ubrały się. Nie spało także sporo innych osób, jak na przykład czwórka karciarzy, od wielu godzin grająca na pieniądze. Najwyraźniej zamierzali hazardować się aż do chwili zacumowania.
Morze było spokojne, a mgła niby miała tendencje do rozrzedzania się, ale widoczność wciąż nie zachwycała. O 4:42 już tylko pięć mil dzieliło „City of Rio de Janeiro” od kei. Przechodzący statek dostrzeżono z obserwacyjnego punktu Point Lobos, skąd dyżurujący przekazał do portu odpowiednią informację. I gdy do celu pozostało zaledwie kilkadziesiąt minut, mgła zaczęła ponownie gęstnieć. Pomimo tego, statek wciąż robił 7 węzłów.
Ward spytał Jordana, czy nie należałoby w takiej sytuacji prowadzić regularnego sondowania. Zdaniem pilota nie było to potrzebne, ponieważ statek znajdował się na właściwym kursie. Nikt na pokładzie nie znał tak świetnie tutejszych wód jak on, to pewne.
Widoczność spadła do 50-60 metrów. Ward polecił nadawanie syreną regularnych sygnałów. Wciąż nie mógł się zdecydować na sondowanie - ostateczna decyzja należała przecież do niego, nie do pilota.
O 4:59 ochmistrz grzecznie odmówił pani Robbins otworzenia sejfu, informując, że biuro jest czynne od szóstej. Ponieważ o tej porze statek winien już stać w porcie, zirytowana pasażerka zapowiedziała wkrótce kolejną wizytę.
Minuty później dało się słyszeć tarcie kadłuba o jakiś obiekt. Pilot wprawdzie twierdził, że statek z całą pewnością otarł się tylko o jedną z bojek, ale Ward tym razem postanowił polegać na swojej ocenie. Wydał rozkaz „cała wstecz”. Maszyna nie zdążyła jednakże nawet zastartować, gdy potężny wstrząs obalił wszystkich na podłogę. Ustał jedynie trzymający się koła sternik. Nikt nie miał wątpliwości. Statek wpadł na podwodną skałę!
Po chwili z maszynowni nadeszła hiobowa wieść. Przez rozległą dziurę w poszyciu wlewały się ogromne ilości wody, w tempie uniemożliwiającym jej wypompowanie. Nie było chwili do stracenia. Kapitan natychmiast rozkazał opuścić statek. Stewardzi biegali po korytarzach, budząc pasażerów. O 5:15 ponownie rozległa się syrena, ale tym razem było to wezwanie o pomoc. Dziób „City of Rio de Janeiro” pogrążał się w wodzie. Statek tonął, i to tonął szybko.
Z maszynowni wydostał się tylko jeden mechanik. W dole, w ciemnościach słyszał donośny szum wdzierającej się wody i gasnące krzyki mniej szczęśliwych kolegów. Ubrani często jedynie tylko w nocne koszule pasażerowie, ku swemu przerażeniu spotykali wodę zalewającą już prowadzące do wyjścia korytarze. Zewsząd słychać było rozpaczliwe krzyki i wołania o pomoc. Dwóch spośród grających w karty przygniotły w rogu kabiny fortepian ¡ meble. Nie mieli żadnych szans, mimo że dawali jeszcze znaki życia. Podobna sytuacja przytrafiła się pani Robbins. Desperackie próby córki uwolnienia nieprzytomnej matki ze śmiertelnej pułapki zawiodły. Po chwili sama musiała uciekać przed wodną nawałą. Ostatecznie również i ona straciła w katastrofie życie.
„City of Rio de Janeiro” przechylał się na prawą burtę, aż wreszcie pogrążył w wodzie. Od momentu zderzenia upłynęło zaledwie osiem minut! Do końca na mostku stał kapitan. Poszedł na dno ze statkiem, który zatonął dzięki jego błędnym decyzjom: niesondowaniu i utrzymywaniu zbyt dużej prędkości. Szkielet Warda odnaleziono 17 miesięcy później, a zidentyfikowano dzięki owiniętemu wokół żeber łańcuszkowi z kieszonkowym zegarkiem.
Wielu ze skaczących do zimnej wody wciągnął w głąb wir wytworzony przez tonący statek. Z kolei część pływaków silny prąd zniósł w stronę otwartego morza. Rozpaczliwe krzyki nieszczęśników szybko gasły w gęstej mgle. Na miejscu tragedii unosiły się prawie cudem zwodowane dwie szalupy. Trzecia wisiała jeszcze z ludźmi na żurawikach, kiedy statek się przewrócił. Nikt z niej nie ocalał.
Dwie samotne szalupy kręciły się bezradnie, nie potrafiąc we mgle znaleźć drogi do pobliskiego brzegu. Najlepsi pływacy rozpierzchli się na wszystkie strony w poszukiwaniu lądu. Wkrótce pierwsi szczęśliwcy dotarli na plażę, wszczynając alarm. Innych, płynących przypadkowo w złym kierunku, nigdy już nie ujrzano. Prawdopodobnie prąd zniósł ich w morze, gdzie w końcu potonęli.
Na miejscu pojawiły się łodzie rybackie, ratujące większość osób unoszących się na wodzie w pobliżu miejsca zatonięcia statku. Niestety, spośród 213 ludzi na pokładzie „City of Rio de Janeiro” zginęło aż 131. Kolejną ofiarą stał się czekający na nabrzeżu na wieści pan Robbins. Dowiedziawszy się o śmierci żony i córki, zmarł na atak serca,
Pomiędzy uratowanymi znalazł się Fred Jordan. Jego wyjaśnienia złożone w sądzie niewiele jednak wyjaśniły. Pilot MYŚLAŁ, iż statek idzie dobrym kursem, a kapitan Ward nie zredukował szybkości, bo mu się śpieszyło. I to wszystko.
Wkrótce po tragedii rozniosły się nigdy nie potwierdzone wieści o dużej ilości złota ¡ srebra przewożonego przez statek. Nurkowie zaczęli poszukiwania w głębokich na 100 metrów wodach. Obszar do zbadania okazał się jednak zbyt duży, jako że nigdy nie udało się ustalić w miarę dokładnego miejsca zatonięcia statku. Pomimo tego, poszukiwania kontynuowano przez wiele lat, niekiedy angażując do tego... jasnowidzów, a ostatnią dużą próbę podjęto tuż przed wybuchem II wojny światowej. Wtedy także nie natrafiono na kryjący się na dnie wrak. Czy kiedyś - przez przypadek choćby - uda się odnaleźć jego szczątki? A może wrak znajduje się już głęboko pod mułem dna zatoki?
Post zmieniony (03-07-20 09:26)
|